Kategoria: Teksty ks. J. Sochy (Strona 4 z 5)
Panowie są mili, nie śmierdzą, nawet nie są pijani, ale bieda aż piszczy. W tej budzie nie ma nawet drzwi, więc do zimy jakoś trzeba ich przygotować, a do przytułka nie pójdą.
Pomoc tym ludziom przebiegała początkowo bez ich udziału, bo ich nie zastałem, posprzątałem im, przyniosłem wodę, papier toaletowy, kosmetyki, ciuchy itp. Potem stwierdziłem że jeszcze pojadę po sztućce i talerze jednorazowe póki jeszcze nie wrócą. Jednakże wtedy zaczął mnie boleć mocno brzuch. Bałem się, że się zaraziłem jakimś brudem, zanim dotarłem z powrotem zginało mnie już z bólu żołądka, co u mnie jest niespotykane. Pytałem: "Panie Jezu, ja tu pomagam a ty mi taką pokutę podrzucasz jeszcze.. o coś ci chodzi?". Ale kiedy wróciłem ze sztućcami jednorazowymi oni już byli. Nic im nie powiedziałem jeszcze poza "dzień dobry", a oni podziękowali mi i uściskali z radości dodając "niech panu Bóg błogosławi". W tym momencie ból opadł ze mnie jakby go nie było.
Po czasie dotarło do mnie to, co powinno dotrzeć: prawda, że spotkanie z nimi potrzebne było zarówno im jak i mnie. Mówię o miłości i relacji człowieka z człowiekiem, bo to ona zdejmuje ból. Samo przekazanie rzeczy w ukryciu byłoby miłe… ale to właśnie przyznanie się przed nimi twarzą w twarz, że coś dla mnie znaczą i że mam ochotę jeszcze ich odwiedzić – to było to.
Z tym sprzątaniem, to może się wydać przesadą… ale tak jak jednym z miłości potrzebny jest kop od życia… tak drugim, tym bez nadziei potrzebny jest napływ pozornie nieuzasadnionej miłości, nawet za cenę poniżenia.. taki zaczyn na chleb.
Co możemy konkretnie zrobić?
Moi Drodzy
Ks. Daniel Berrigan, współczesny amerykański pisarz, jezuita, napisał kiedyś ciekawy tekst zatytułowany: "Dziesięć przykazań na dłuższą metę". Autor postanowił ofiarować czytelnikowi podążającemu długą drogą życia, dotkniętemu czasami zmęczeniem i zniechęceniem, coś co będzie jak światło, które wskazuje właściwy kierunek.
Myślę, że warto wziąć pod uwagę podpowiedzi o. Berrigan’a zwłaszcza w kontekście rozpoczynającego się nowego roku. Pokazują one w jaki sposób można wcielać chrześcijaństwo w życie. Oto one:
1) Przyznaj się do swoich słabości i ograniczoności. Jesteś stworzeniem, a nie Stwórcą. Nie jesteś Bogiem. Tylko Bóg jest "esse ipsum subsistens" tzn. istotą samowystarczalną. Podobnie jak wszystkie stworzenia jesteś zależny i współzależny. Twoje życie jest darem, a Ty masz swoje granice. Właściwe życie zaczyna się od stwierdzenia: „Nie jestem Bogiem”.
2) Módl się modlitwą słabości, wdzięczności i uwielbienia. Nieustannie się módl. Niech Twoje codzienne życie wypełnia również modlitwa formalna. Przez Chrzest masz udział w kapłaństwie Jezusa. Jesteś więc kapłanem (-nką) i masz się modlić jak kapłan (-ka). W modlitwie ofiarowuj Bogu cały świat. Wznoś ku Bogu cierpienia i radości całej Ziemi. Módl się dziękując, nie tylko za konkretne sprawy, ale także za życie, za światło, za Ziemię i za tych, którzy ciebie kochają.
3) Przyjmij i zaakceptuj chwilę obecną. Niech nic nie okrada ciebie z przeżywania obecnej chwili. Tylko to, co jest, jest realne. Tylko w tym co jest teraz, odnajdziesz radość i miłość.
4) Zaakceptuj to, że nie jesteś doskonały. Nie bądź zbyt twardym dla siebie. Bóg nie ustrzeże ciebie przed upadkami, ale będzie ratował ciebie w upadkach.
5) Bądź zarówno kochającym jak i krytycznym. Jeśli krytykujesz bez miłości, jesteś destrukcyjny. Jeśli kochasz bez bycia krytycznym, jesteś naiwnym. Miłuj i bądź krytycznym. Ze swojego skarbca wyciągaj zarówno to co jest nowe, jak i to co jest stare.
6) Bądź ponadideologicznym, ponadkonserwatywnym i ponadliberalnym, ponadlewicowym i ponadprawicowym. Nie bądź zbyt skomplikowanym i nie bądź zbyt prostym. Patrz szeroko. Nie daj się zaszufladkować.
7) Zachwycaj się tym co piękne i dobre, i błogosław to. Czyń tak nawet wtedy, gdy doświadczasz krzyża. Błogosław piękno świata. Nigdy nie niszcz piękna i dobra, gdyż Bóg jest ich twórcą. Naśladuj Chrystusa w wysławianiu piękna i dobra.
8) Bądź na wskroś katolicki tzn. uznaj że to, wszystko co Bóg stworzył jest dobre i może być drogą do Ojca. To co ziemskie i ludzkie może więc być Boże. Miej przyjaciół, ciesz się życiem i tym, co jest na ziemi.
9) Zaakceptuj to, że się starzejesz. Polegaj więc bardziej na tajemnicy paschalnej, aniżeli na kosmetykach. Pascha mówi, iż to co umiera przynosi jednocześnie nowe, bogatsze życie.
10) Służ prawdziwemu Bogu. On o sobie powiedział, że „jest Miłością”. Kiedyś św. Julianna z Norwich, angielska mistyczka, zapewniała, że Bóg jest uśmiechnięty, całkowicie zrelaksowany i bogaty w szczęście i pokój, którymi chce dzielić się ze swoim przyjaciółmi. Boża twarz jest piękna i promieniuje cudowną miłością.
ks. Jacek Socha
PS Zapraszam do dyskusji na powyższym tekstem
e-mail: jsocha@gsd.gda.pl
Na portalu wiara.pl odbył sie czat z ks. Jackiem Sochą. Zapraszamy do lektury: http://spotkania.wiara.pl/doc/695531.Czym-powinna-byc-parafia-i-kim-powinien-byc-ksiadz
Najwyraźniej widać to w śmierci. W lipcu tego roku towarzyszyłem mojemu tacie w chorobie i umieraniu, i na własne oczy mogłem dotknąć owego pozostawiania wszystkiego i wszystkich po to, by otrzymać jeszcze więcej i całkowicie. Utrata zdrowia, bierność i kruchość, pożegnanie z bliskimi, pozostawienie domu i rzeczy, aż wreszcie oddanie ostatniego tchnienia przygotowały mojego tatę na przyjęcie rzeczywistości nieporównywalnie bogatszej.
Również zwyczajne przenosiny i przeprowadzka zmuszają do zostawiania, by wejść z nadzieją w inną rzeczywistość. Tę myśl zilustrował mi swoim życiem ks. Adam. Podczas odwiedzin „po latach” usłyszałem, że w poprzedniej parafii był proboszczem prawie jedenaście lat i gdy dostał wiadomość, iż ma przejść do nowej parafii miał świadomość jak wiele pozostawi: ludzi, których pokochał, trudu i pracy, osiągnięć i zapewne porażek, jednakże gdy o tym mówił, dostrzec można było w nim wolność w stosunku do tej sytuacji. Dzisiaj żyje już nowym życiem w nowym miejscu i pośród nowych ludzi i ta nowość stała się jego bogactwem.
Piszę ten tekst będąc w tynieckim opactwie i tutaj również przekonuję się, że pozostawienie i zgoda na stratę są niezbędne, by mogło się wydarzyć coś nowego i prawdziwego. Otóż w 1939 roku do zrujnowanego opactwa w Tyńcu pod Krakowem przybyła grupa mnichów z Belgii. Gdyby nie ich odważna decyzja opuszczenia belgijskiego opactwa, które było ich domem macierzystym, nie byłoby dzisiaj ok. czterdziestoosobowej wspólnoty mężczyzn, którzy na fundamencie codziennej, wspólnej modlitwy odbudowali opactwo będące nie tylko atrakcją turystyczną, ale i miejscem bogatym duchowo.
Każdy człowiek codziennie konfrontuje się z traceniem i pozostawianiem, jednakże Bóg wyśpiewuje nad ludźmi obietnicę i błogosławieństwo nowego życia.
ks. Jacek Socha
Paraklet ma swoje zwyczaje i upodobania. Nie lubi pychy, a kocha piękno, pokorę i prostotę. Najbardziej zaś kocha człowieka i jego nieśmiertelną duszę. To w niej zakochuje się Duch Święty i chce w niej przebywać. Duchowny ma więc kochać nieśmiertelną duszę człowieka, którego spotyka. Wymaga to patrzenia w głąb, niezatrzymywania się na grzechu i tym co zewnętrzne. Tak patrzył Jezus, którego Ewangelie pokazują jako Boga-Człowieka, dla którego świat nie był płaską rzeczywistością, lecz miał charakter wielowymiarowy.
Widzę w moim życiu dwie grupy ludzi, których nieśmiertelne dusze poznaję w różny sposób. Pierwsza grupa to ludzie otwarci na Ducha. Ich piękne życie przyciąga Ducha Bożego, a ja w ich historii jestem szczęśliwym obserwatorem działań Ducha Św. Drugą grupę stanowią ludzie obojętni na sprawy Ducha, to dla nich chcę być tym, który przyzywa Ducha Św. do ich serc. Akty wiary do których wykonywania jestem wezwany, są westchnieniem za Duchem. One mogą stać się źródłem wiary dla innych. Kiedyś spotkałem siostrę zakonną, która modliła się zamiast księdza, który przestał się modlić. Odmawiała brewiarz dwukrotnie wiedząc, że ów ksiądz nie bierze go do ręki. Owa siostra, w tamtej sytuacji, była bardziej duchowna, aniżeli ten ksiądz, który oficjalnie należał do stanu duchownego. Ostatnio odkrywam, że mogę być duchownym w zastępstwie. Zadziwiające jest to, że mogę wierzyć za kogoś, kto nie wierzy, mogę modlić za kogoś, kto się nie modli i mogę czytać Słowo Boże za kogoś, kto go nie czyta.
Sam również doświadczam, że jest ktoś kto wierzy nie tylko we mnie, ale i za mnie – to Jezus Chrystus. On jest tym, który dopełnia tego, co mi brakuje. To On wierzy za mnie; modli się do Ojca, gdy mi nie starcza sił do modlitwy, gdyż On jest w pełni duchownym: „Z Jego pełni wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce”. Wszystko to czyni dlatego, że zakochał się w mojej nieśmiertelnej duszy. Zakochał się na 100% i nic tego nie zmieni.
Dlaczego dopiero doświadczenie śmierci i żałoba narodowa właściwie ukazały czym żyje Kościół? Myślę, że te minione dni i przeżycia, które je tworzyły nie pozwoliły duchownym i świeckim katolikom w Polsce popadać w moralizowanie. Potrafiliśmy skupić się na ważnych sprawach i wiele było w kościołach modlitwy, skupienia, a gdy padały słowa, to koncentrowały się one na Bogu i na fundamentalnych kwestiach ludzkich, takich jak: sens życia i śmierci. Umieliśmy odejść od moralizatorskiego tonu i stylu. Władaliśmy w kościołach w minionych dniach tym, co najważniejsze: łaską, nadprzyrodzoną mocą obecną w Słowie Bożym i sakramentach, w głoszeniu Ewangelii i praktycznym miłosierdziu, które przejawiło się w postawie solidarności z innymi.