Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 1 z 28)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Dzieciątko w gruzach świata

 
       Przeczytałem niedawno, że luterański duchowny z Betlejem umieścił figurkę małego Jezusa w żłóbku na gruzach. Pozostałe postaci są jakby poza tym miejscem i szukają Jezusa w tak dziwnej, drastycznej scenerii. To bolesna metafora na zbliżające się Boże Narodzenie. Jak trudno będzie znaleźć Jezusa w gruzach Gazy, jak trudno będzie znaleźć Boga w kibucu, gdzie zginęli Żydzi, jak trudno poszukiwać go dzisiaj w Ukrainie. Gruzy zła są również w wielu innych miejscach. To chyba nie będą łatwe Święta.

Maryja, czyli mistycyzm dla każdego i swojskość chrześcijaństwa

 
    Ronald Rolheiser wielokrotnie mnie inspirował, tym razem uczynił to w swoim myśleniu o Maryi Pannie: „Karl Rahner zauważył, że gdy spojrzy się na wszystkie objawienia maryjne, które zostały oficjalnie zatwierdzone przez Kościół, można zauważyć, że zawsze ukazywała się ona osobie ubogiej – dziecku, niepiśmiennemu Indianinowi, grupie dzieci, osobie bez pozycji społecznej. Nigdy nie ukazała się teologowi w jego gabinecie, papieżowi ani milionerowi-bankierowi. Zawsze była osobą, na którą chętnie patrzyli ubodzy. Pobożność maryjna jest mistycyzmem ubogich.
    Widzimy to na przykład bardzo wyraźnie we wpływie, jaki Matka Boża z Guadalupe wywarła na większą część Ameryki Łacińskiej. W Amerykach większość rdzennej ludności to obecnie chrześcijanie. Jednakże w Ameryce Północnej, choć większość rdzennej ludności to chrześcijanie, samo chrześcijaństwo nie jest postrzegane jako religia rodzima, ale raczej jako religia przyniesiona rdzennej ludności z innych miejsc. W Ameryce Łacińskiej, wszędzie tam, gdzie popularna jest Matka Boża z Guadalupe, chrześcijaństwo jest postrzegane jako religia rodzima”.

Co można jeszcze zrobić, gdy ktoś umiera śmiercią samobójczą?

 
  
      R. Rolheiser spotkał się niedawno z rodziną, w której ojciec dwadzieścia lat temu popełnił samobójstwo. Choć przez minione lata pogodzili się z tym faktem i dawno temu przebaczyli ojcu, wybaczyli również sobie i przebaczyli Bogu niesprawiedliwość takiej śmierci, to jednak coś pozostało niedokończone, coś, co odczuwali, ale nie potrafili do końca nazwać.
   Rolheiser zasugerował im, aby zorganizowali rytualną uroczystość, podczas której będą świętować swoją miłość do ojca, świętować będą dar, jakim było jego życie i będą pracować nad odkupieniem niefortunnego sposobu jego śmierci. Oto sugestia, którą otrzymała owa rodzina: wybierzcie dzień, być może urodziny, a nawet rocznicę jego śmierci. Spotkajcie się i zorganizujcie radosne świętowanie z szampanem, winem i balonami. Podzielcie się historiami o zmarłym, podkreślając wydarzenia, w których był radosny, w których się śmiał, w których jego duch rozkwitał i w których wniósł szczególną energię do rodzinnego życia. Świętujcie to posiłkiem, winem, szampanem, śmiechem i miłością. On będzie w tym z wami. Nadal jesteście z Nim w komunii życia. Świętujcie to razem z nim. Pozbądźcie się dwudziestu lat ciężaru. Brak tego rodzaju uroczystości jest tym, co wciąż pozostaje niewypowiedziane między wami a nim.
   Ta historia może wydawać się fantazyjną, a rada dziwną , ale w rzeczywistości opiera się ona na solidnej doktrynie chrześcijańskiej, to znaczy jest zakorzeniona w wierze, która mówi nam, że żyjemy w jedności ze sobą w Ciele Chrystusa. Jako chrześcijanie wierzymy, że jesteśmy ze sobą zjednoczeni w żywym ciele, w organizmie, a nie w korporacji i że zjednoczenie w jednym ciele obejmuje nas wszystkich, zarówno żywych, jak i żywych po śmierci. Możemy się ze sobą komunikować, przepraszać, zadośćuczynić sobie nawzajem i celebrować swoje życie i energię, nawet po śmierci jednego z nas.
   Jako chrześcijanie jesteśmy zaproszeni do modlitwy za zmarłych. Niektórzy jednak sprzeciwiają się temu, twierdząc, że nie trzeba przypominać Bogu, aby był miłosierny i przebaczający. Mają rację, bo ostatecznie to nie jest powód, dla którego modlimy się za naszych bliskich zmarłych. Pomimo powszechnie używanych formuł modlitewnych, w których prosimy Boga o miłosierdzie, prawdziwym celem naszej modlitwy za zmarłych jest to, abyśmy pozostali w kontakcie, w życiowej komunikacji z nimi. Prawdziwym celem naszych modlitw i rytualnych celebracji za zmarłych jest kontynuowanie bardziej świadomej komunikacji życia z nimi, dokończenie niedokończonych spraw, przeproszenie, przebaczenie i proszenie o przebaczenie.
(opracowałem na podstawie tekstu R. Rolheisera, Love beyond death)

Poszukiwany Grzegorz

 
   Trwają poszukiwania mężczyzny, który prawdopodobnie zabił swoje 6 letnie dziecko. Niewyobrażalny to dramat w historii tego dziecka, jego matki, bliskich… a co z owym ojcem? Papież Franciszek w nowej adhortacji poświęconej Teresie z Lisieux wspomina stosunek owej świętej do pewnego trzykrotnego mordercy:
” Przed wstąpieniem do Karmelu, Mała Tereska doświadczyła wyjątkowej duchowej bliskości z jedną z najbardziej nieszczęśliwych osób, przestępcą Henrim Pranzinim, skazanym na śmierć za potrójne zabójstwo i nieokazującym skruchy. Ofiarowując w jego intencji Mszę świętą i modląc się z całkowitą ufnością o jego zbawienie, jest pewna, że prowadzi go do spotkania z Najświętszą Krwią Jezusa i mówi Bogu z całkowitą pewnością, że On przebaczyłby mu w ostatniej chwili i że uwierzyłaby w to, „nawet jeśli nie wyspowiadałby się, ani nie okazałby aktu jakiejkolwiek skruchy”. Wyjaśnia też źródło swojej pewności: „ufałam niezłomnie nieskończonemu miłosierdziu Jezusa” [45]. Jakież więc emocje towarzyszyły odkryciu, że Pranzini, wspiąwszy się na szafot, „nagle, ogarnięty nagłym natchnieniem, odwraca się, chwyta krucyfiks, który wręcza mu ksiądz, i trzykrotnie całuje święte rany!” [46]. To tak intensywne doświadczenie żywienia nadziei, wbrew wszelkiej nadziei, było dla niej fundamentalne: „Od tej chwili moje pragnienie ratowania dusz wzrastało z każdym dniem!” .

 

Dzisiaj mało kto,  spośród polityków i liderów myśli w ten sposób

 
     Wobec zamętu, który dzieje się wokół wyborów 2023, w kontekście ogromnego napięcia związanego z konfliktem w Izraelu i Palestynie, wracam do proroczego myślenia papieża Franciszka z „Evangelii Gaudium”: „Nie potrzebujemy projektów przygotowanych przez niewielu i adresowanych do niewielu, do mniejszości oświeconej, która chce przejąć monopol na wyrażanie zbiorowych uczuć narodów czy społeczeństw. Chodzi o porozumienie, by żyć razem, chodzi o pakt społeczny i kulturowy.” (EG, 239).
 

O cudzie w Parku Kilońskim, czyli o Marku, który nie szuka już puszek

 
   Poprzez pewnego psychoterapeutę otrzymałem list od Marka. List mnie wzruszył. Niech będzie umocnieniem dla wszystkich wolontariuszy z Zupy Chylońskiej i dla tych, którzy wspierali i wspierają to dzieło. Oto jego fragmenty:
„Jestem Marek. Mam 54 lata. Od 34 lat jestem alkoholikiem, a od 20 lat bezdomnym. Moje życie to było tylko picie, ćpanie, kradzieże i pobicia. Byłem dwa lata w więzieniu. Spałem na klatkach, w lesie, wszędzie gdzie się dało. Codziennie żebrałem o pieniądze na picie. Nie mam też rodziny. Nie chciało mi się żyć. Kilka razy próbowałem odebrać sobie życie, ale nie miałem siły.
      Pewnego razu śpiąc w parku (chodzi o Park Kiloński – JS), w krzakach obudził mnie chłopak i zaprosił na zupę. Nie chciałem iść, ale on mi ją przyniósł i siedział razem ze mną. Długo gadaliśmy. Pamietam, że go wtedy okłamałem, że straciłem rodzinę w wypadku i jestem bezdomny. On mnie przytulił i zaprosił na następną sobotę. Byłem na tej zupie co tydzień. Co tydzień ten chłopak ze mną rozmawiał i za każdym razem pytał, czy może się za mnie pomodlić. Ja nie chciałem, ale on co tydzień, znowu i znowu pytał, co mnie denerwowało, aż dla świętego spokoju zgodziłem się. Poszliśmy na trawkę. On położył mi rękę na plecach i się zaczęło coś dziwnego ze mną dziać. On modlił się i zaczął nagle mówić po kolei moje najgorsze grzechy, które mam i że Jezus już dawno mi je przebaczył. Nie wiem skąd on wszystko wiedział, bo nikomu o tym nie mówiłem. Szczególnie o intymnych sprawach. Kiedy to mówił, w miejscu gdzie miał rękę czułem jakby moje serce się paliło i zacząłem mocno płakać. Płakałem i przypomniałem sobie cały ten syf, co narobiłem. Dzisiaj wiem, że mówił przez niego Jezus. Dzisiaj wiem, że był taki uparty, bo przysłał go Jezus, do mnie pijaka.
      Nie zapomnę tych jego oczu i twarzy. Dzisiaj jestem w ośrodku od uzależnień. Od 3 lat nie piję. Od 3 lat, kiedy ten chłopak się za mnie modlił i kiedy powiedziałem Jezusowi, że chcę zmienić swoje życie. Jestem szczęśliwy ….
Dziękuję i że Marek nie szuka już puszek tylko Jezusa i że czasem mu się udaje”.

Człowiek jak ogień, wyspa, półwysep i most

 
     Holy Island to miejsce, które w wyniku przypływów i odpływów Morza Północnego bywa przez kilka godzin półwyspem, a przez następnych kilka godzin jest miejscem odciętym od lądu. Mieszka na niej niewielka liczba ludzi, głównie rybaków i tych, którzy żyją z turystyki. Przez kilkanaście lat mieszkał w tym miejscu David Adam, duchowny anglikański. W jednej ze swoich książek zauważa, że Holy Island jest świetnym obrazem zdrowego życia duchowego. Człowiek zdrowy powinien przez jakiś czas „być wyspą”, by przez następne dni być zdolnym żyć w połączeniu i kontakcie z innymi. Taką właśnie osobą był św. Kutbert (ang. Cuthbert). Przepiękna postać z VII wieku. Św. Beda pisze o nim, że był zapalonym ogniem miłości do ludzi. Właśnie na Holy Island uczył się bycia wyspą i półwyspem, by następnie być ogniem. Wczoraj, 4 września w Liturgii wspominaliśmy w Anglii, zarówno w Kościele rzymsko-katolickim, jak i w Kościele anglikańskim, przeniesienie jego ciała do katedry w Durham, a więc on jest też mostem łączącym ludzi z różnych Kościołów. Miałem okazję przekonać się o tym podczas nieszporów w Durham, w których uczestniczyli ludzie z różnych światów kościelnych spotykając się przy jego grobie. Dzisiaj zaś na Holy Island, idąc jego śladami,  odkrywałem tajemnicę balansu między byciem wyspą i półwyspem.
Sw. Kutbercie módl się za nami.
 

Ruda, irlandzka zakonnica

 
      Briege McKenna, jako młoda siostra zakonna usłyszała: „z powodu choroby reumatoidalnej dalsze życie spędzisz na wózku inwalidzkim”. Ku swemu zaskoczeniu została cudownie uzdrowiona podczas modlitwy. Co więcej, ku jeszcze większemu swemu zaskoczeniu zaczęła prowadzić rekolekcje dla księży na całym świecie. Bóg obdarzył ją hojnie darem modlitwy o uzdrowienie, darem proroczego obrazu dla osoby, z którą się modli. Przy tym wszystkim jest zwyczjana, prosta, ze świetnym poczuciem humoru.
      Opowiedziała nam ciekawą historię, którą przeżyła w Belfaście. Poszła modlić się z katolikami i protestantami o pokój, co już było niezwykłe, że te dwie grupy spotkały się razem w czasie, gdy miasto było opanowane przez podział i nienawiść. Podczas modlitwy wstawienniczej podszedł do niej mężczyna. Swoim wyglądem przestarszył ją. Był wielki i zarośnięty, „jak Jan Chrzciciel”. Położyła na niego ręce i modliła się, a on spoczął w Duchu Świetym. Ogarnął go wielki pokój, a gdy wstał powiedział s. Bridge, że musi z nim pójść pod ten i ten adres, który przyszedł mu na myśl w czasie tej modlitwy. Wzięła od niego numer telefonu. Sprawdziła, czy adres jest w katolickiej części miasta, gdyż do protestanckiej bałaby się wtedy pójść z nieznajomy człowiekiem, o którym wiedziała tylko to, że ma na imię Artur, jest protestantem i przyszedł do tego kościoła nie wierząc, że katolicy i protestanci w tym mieście mogą się razem modlić, a co gdy zobaczył, wcale mu się nie podobało. Zadzwoniła do niego i poszli razem pod ten adres, nie wiedząc co ich tam czeka. Spotkali tam grupę katolików, którzy modlili się na różańcu o pokój. Gdy się przedstawiła, ucieszyli się, gdy Artur powiedział kim jest, zapadła cisza i w powietrzu czuć było nienawiść. Artur dał świadectwo, co stało się z nim podczas modlitwy i jak Bóg uwolnił go od nienawiści. Okazało się, że ta dziwna para tylko to miała zrobić: dać świadectwo o wyrzeczeniu się nienawiści i powiedzieć, że dopiero wtedy modlitwa o pokój ma sens.
        S. Briege prowadzi rekolekcje kapłańskie zawsze z księdzem, od 2022 roku z ks. Pablo Escriva de Romani Arsuaga, Hiszpanem, który posługuje w Kostaryce.
To był piękny czas: nawrócenia, uzdrowienia, sakramentów, Namaszczenia Chorych i Eucharystii, a przede wszystkim Kapłaństwa. To czas powrotu do Źródła.
       Bardzo tych rekolekcji potrzebowałem.
 

Piękny i wstrętny

 
       Właśnie taki był mecz, który dzisiaj objerzałem w moim ulubionym zakątku Anglii, czyli na północnym-wschodzie. Piękny w atmosferze, którą stworzyli kibice i wstrętny w porażce, którą poniósł Newcastle mimo początkowego prowadzenia i późniejszego grania w przewadze, 11 przeciwko 10, po czerwonej kartce piłkarza Liverpoolu Van Dijka.
    Fenomen piłki nożnej wciąż mnie zadziwia, a potwierdza to nowa, świeżutka książka Michała Okońskiego „Stałe fragmenty. Piękny i wstrętny. Opowieści o dwóch twarzach futbolu”. Autor ma niezwykły talent do pisania o piłce. W Polsce chyba tylko Stefan Szczepłek pisze równie ciekawie na ten temat.
 

 

« Starsze posty