Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Teksty ks. J. Sochy (Strona 5 z 5)

Trochę inaczej o Sakramencie Pokuty i Pojednania

 
 
         Pod koniec lutego 2007 roku na łamach „Przeglądu” ukazał się przedruk z jednej z włoskich gazet. Zawierał on bardzo kontrowersyjny materiał. Otóż włoski dziennikarz podszywając się pod różne postaci udawał penitenta przystępującego do Spowiedzi Św. Uczynił to prawie czterdziestokrotnie, a następnie opisał, to co usłyszał od kapłanów, których spotkał w konfesjonale. Artykuł miał m.in. za zadanie ukazać różnorodność reakcji spowiedników na ten sam problem. Kim jest spowiednik i co powinien mówić w konfesjonale? Próbując odpowiedzieć na to pytanie chciałbym podjąć krótką refleksję na temat sposobu ustanowienia tego sakramentu i stanu ducha, w którym znajdowali się uczniowie Jezusa w momencie otrzymania władzy rozgrzeszania. Ten niezauważany motyw z Ewangelii Janowej może pomóc nam odkryć głębię i piękno otrzymywanego przebaczenia.

         Kiedy Chrystus ustanowił Sakrament Pokuty i Pojednania? Ewangelista Jan opisał dokładnie ten moment i warto zauważyć kim w tamtej chwili byli uczniowie, którym ofiarował szafarstwo sakramentu: Wieczorem, owego pierwszego dnia tygodnia, gdzie przebywali uczniowie drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus , stanął po środku i rzekł do nich „Pokój wam”. A to powiedziawszy pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: „Pokój wam. Jak Ojciec mnie posłał tak i ja was posyłam.” Po tych słowach tchną na nich i powiedział: „Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie są im odpuszczone, a którym zatrzymacie są im zatrzymane.
         Uczniowie zaryglowali drzwi z lęku przed prześladowaniami i odrzuceniem. Skoro powieszono ich Mistrza, to uzasadnioną była obawa, że w niebezpieczeństwie znaleźli się i oni, Jego apostołowie. Trudno się dziwić temu lękowi, jednakże problem był dużo głębszy. To nie była tylko kwestia obawy, było to nade wszystko problem sumienia.
Apostołowie pomimo bycia wybranym przez Jezusa byli ludźmi często Go nie rozumiejącymi, niektórych z nich cechowała gwałtowność i niecierpliwość. Ze strony Mistrza doświadczali ciągle wielkiej miłości. On ich podnosił, przebaczał i obdarzał cierpliwą serdecznością. Towarzyszyli Mu dzień po dniu, patrzyli na Jego czyny, razem z Nim żyli i wiedzieli, że ich kocha. On ich umiłował, a oni….zawiedli. Jeden z nich okazał się złodziejem i zdrajcą. Drugi powiedział, że Go nie zna. Kiedy błagał i żebrał swoich uczniów, żeby z Nim choć trochę byli, wtedy kiedy Go ogarnął straszny lęk, to oni poszli spać. Kiedy działo się coś bardzo wielkiego, złego, wtedy gdy Go aresztowano, to oni wszyscy pouciekali. Ta sytuacja nie mogła nie odbić się w ich sercach. W takim stanie ducha spotykają Zmartwychwstałego Jezusa. Przechodzi przez drzwi i staje przed nimi. Sytuacja podobna jest to tej, gdy ktoś porzuca przyjaciela w biedzie, w zagrożeniu życia, na pastwę losu, „na pożarcie lwom”. Następnie, myśląc, że ten drugi zginął, układa sobie życie. Co prawda wspominając przyjaźń doświadcza wyrzutów sumienia, ale „sprawa” jest dla niego zamknięta. O przyjacielu myśli jako o kimś zmarłym. Nagle okazuje się, że po kilku latach ktoś puka do drzwi. Ów człowiek otwiera drzwi i widzi swego przyjaciela, który jakimś cudem przeżył. Co wtedy zrobić? Jak trudno jest podnieść oczy ku górze? Chciałoby się zapaść pod ziemię. Właściwie nie wiadomo co powiedzieć. Wydaje się, że czegoś takiego doświadczyli apostołowie. Nagle pojawia ten którego ukrzyżowano, a którego oni zawiedli. Jezus jednak nie czyni im wyrzutów, On mówi: „POKÓJ WAM”. Nie wypomina im małej wiary, małej miłości, niewierności, zdrady, niczego im nie wypomina.
Jeżeli człowiek, szczególnie młody, narozrabia i usłyszy od matki: „A nie mówiłam ci…” , to jest to kolejny „gwóźdź do trumny”. On właśnie tego nie chce usłyszeć. Najczęściej doskonale wie, co uczynił i czuje się jak zbity pies i ostatnią rzeczą którą chce usłyszeć jest: „A nie mówiłam Ci…” . Jezus reaguje genialnie, On mówi „Szalom”. Oni zrozumiawszy i usłyszawszy, że SZALOM jest znakiem pojednania, bardzo się uradowali. Ewangelista zapisał, że „uczniowie uradowali się ujrzawszy Pana”. On nie chcąc, aby się tłumaczyli, wyprzedza ich reakcje i mówi po raz drugi: „Pokój wam”. Po tych słowach obdarowuje ich: „Weźmijcie Ducha Świętego, którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone.” To znaczy, to co Ja uczyniłem z wami idźcie i czyńcie udziałem wszystkich tych, którzy przyjdą do was z poczuciem własnego grzechu, z ciężarem własnej winy.
Jezus zamyślił i uczynił to niezwykle mądrze. Dał apostołom doświadczyć małości ludzkiej, tego kim jest człowiek w swojej słabej naturze. I kiedy tego sami doświadczyli, powiedział: właśnie teraz weźmijcie moc Ducha, idźcie i czyńcie to udziałem innych, czyńcie to, co ja wam uczyniłem. To znaczy, przychodzącemu do kratek konfesjonału człowiekowi ten brat, będący sługą Chrystusa, w tym momencie nie ma nic innego do powiedzenia jak tylko to: „Pokój tobie. Idź, twoja droga jest na nowo otwarta. Pan nie pamięta twojej winy, wszystko możesz na nowo rozpocząć”. W ten sposób Sakrament Pokuty i Pojednania jawi się jako Nowy Początek, jako sakrament wolności, pokoju i radości. Wszystko inne cokolwiek zostaje powiedziane w czasie sprawowania tego sakramentu, to właściwie jest mniej lub bardziej udolny komentarz do tego jednego.
I dlatego warto przypominać sobie ten tekst i wracać do atmosfery tamtego spotkania, tak jak wracamy do Wielkiego Czwartku, kiedy zastanawiamy się nad Eucharystią. Chrystus był i jest znakomitym pedagogiem. On mówiąc przypowieść następnie pokazywał czynem jak należy ją interpretować. Mówił coś Apostołom i potem pokazywał. Jego czyny były widzialnymi słowami. Ustanowienie Sakramentu Pokuty i Pojednania było przepiękną interpretacją przypowieści o synu marnotrawnym. Jezus wcześniej tę przypowieść powiedział, a potem pokazał jak należy ją rozumieć. Jak się dobrze przyjrzeć Ewangelii, to wielokrotnie Jezus tak czynił.
          Zamiast zakończenia kilka słów o czasie-momencie przystępowania do Spowiedzi św. Kościół w swym nauczaniu kilkakrotnie wypowiadał się na ten temat. Warto wspomnieć tu choćby zalecenie Świętej Kongregacji Obrzędów w Eucharisticum mysterium z 1967 roku, w którego punkcie 34 czytamy: "Należy wpoić wiernym zwyczaj przystępowania do sakramentu pokuty nie podczas Mszy świętej, ale w ustalonych godzinach, aby udzielenie tego sakramentu odbywało się w spokoju i przynosiło prawdziwy pożytek, a oni sami nie byli pozbawieni możliwości uczestnictwa we Mszy świętej". To zalecenie znalazło się potem w odnowionych "Obrzędach pokuty" (1973 r.).
Niestety w wielu parafiach polskich spowiada się tylko podczas trwania Mszy św. co powoduje, iż co prawda wierni mają okazję, za jednym przyjściem do świątyni, przystąpienia do dwóch sakramentów, ale skutkiem takiej sytuacji jest również utrata możliwości pełnego przeżycia sakramentalnych znaków i spłycenie ich rzeczywistości. Warto więc przyjść do Spowiedzi św. przynajmniej 15-20 minut przed Eucharystią, aby w spokoju przeżyć tę piękną tajmemnicę.

„Niech się ksiądz sam modli”

 
 
     Nie dawno otrzymałem list, w którym moja znajoma napisała, iż gdybyśmy przeżywanie Roku Kapłańskiego ograniczyli jedynie do zintensyfikowania modlitwy za księży, to znaczy, że zawężyliśmy rozumienie istoty papieskiej inicjatywy.
Na czym więc winno polegać przeżywanie tego czasu? Otóż przypominam sobie dwie reakcje pewnych mniszek w kontakcie z księżmi, które mogą rzucić pewne światło na powyższy problem.

          Pierwsza reakcja: Kiedyś ksiądz mający poprowadzić rekolekcje prosił siostry zakonne, by pomodliły się, aby rekolekcje wypadły jak najlepiej. Na to jedna z sióstr odrzekła: „Proszę księdza, my będziemy się modliły aby, aby ksiądz jak najmniej zepsuł”. Wiem, że w słowach tej mniszki nie było żadnej pogardy czy też niedoceniania zdolności homiletycznych owego kaznodziei. Myślę natomiast, że była w nich wiara w prymat łaski. To Bóg działa, a my księża jesteśmy „sługami nieużytecznymi”. Muszę przyznać, że uczę się tych słów na nowo, zwłaszcza teraz, gdy od trzech miesięcy „proboszczuję” i wydaje mi się, że moje działania i inicjatywy tak wiele mogą i są tak bardzo potrzebne.
        Druga reakcja: Na zakończenie spotkania, jak to się często zdarza podczas wizyt księży w klasztorach, kapłan prosił siostry o modlitwę. Na to jedna z mniszek bez ogródek odparła: „niech się ksiądz sam modli”. Znów mogłoby się wydawać, że to nietaktowne zachowanie, gdyby nie fakt, że owa siostra rzeczywiście wiele się modliła za swego rozmówcę. Rok Kapłański to przede wszystkim rok prymatu Boga w życiu księży i ponownego odkrywania wartości modlitwy. Chciałbym, by w moim życiu w tych zbliżających się miesiącach było więcej modlitwy i prymatu Boga.
        Od kilku tygodni budujemy kaplicę kapłańską na plebani. Będzie miała podwójne wezwanie: św. Jana Vianney i św. Anny. Ufam, że uda się ją poświecić 4 sierpnia, w 150 rocznicę śmierci Proboszcza z Ars. Ciekawe, że dla bardzo wielu świeckich ludzi, fakt budowy kaplicy na plebani stał się czymś bardzo ważnym. Czasami świeccy wierni wierzą bardziej niż sami księża w moc modlitwy kapłańskiej. Zresztą pomysł, aby i kobieta patronowała naszej kaplicy wyszedł również od osób świeckich! Pewnie święta Anna, jako świecka święta, zadba o to, byśmy nie zamknęli się w naszej kapliczce na cztery spusty, ale by modlitwa kapłańska otwierała nas na siebie i innych.
        Kilka dni temu odkryłem, że w anglojęzycznych dokumentach watykańskich Rok Kapłański to „Year for Priests”, czyli również rok dla księży, oby ten rok stał się także moim.

Czy dzisiaj możliwe jest bycie świętym?

      Istnieją dwie klasyczne koncepcje doskonałości: grecka i hebrajska. Doskonałość to – dla starożytnych Greków – bycie bez skazy, bez wady i bez usterki, a odmierzana była poprzez odwoływanie się do standardu wyznaczanego przez kryterium całościowości, prawdy, dobra i piękna. Bycie doskonałym było więc równoznaczne z niegrzeszeniem. Hebrajska koncepcja doskonałości – można tutaj już mówić o świętości – była i jest całkowicie odmienna. Opiera się ona na twierdzeniu, iż bycie świętym to kroczenie z Bogiem pomimo doświadczania słabości. Święta doskonałość oznacza tutaj bycie w Bożej obecności bez względu na fakt, iż nie dostaje się do ideału wyznaczanego przez takie normy jak całościowość, dobroć, prawda i piękno.

       Koncepcja świętości w kulturze zachodniej została ukształtowana w dużej mierze poprze z grecki ideał doskonałości, dlatego też świętość była i jest utożsamiana z dorastaniem do pewnych standardów. Przyjmując taki punkt widzenia świętość oznacza staranie się i uporczywe dążenie do osiągnięcia moralnego dobra i moralnej integralności. Grecka koncepcja jest słuszna jedynie w pewnej mierze. Jej atutem jest to, iż wzywa do przeciwstawiania się lenistwu i mierności. Flaga jest zawsze przed nami wysoko i wzywa do przekraczania swoich ograniczeń i zmęczenia. Człowiek jest więc wezwany do pragnienia i sięgania po więcej. Jest to uzdrawiające szczególnie w kulturze pełnej cynizmu i zniechęcenia.
      Grecka koncepcja doskonałości ma jednak drugą, groźną stronę. Otóż nikt z nas nie dorasta do tych standardów. Każdy upada, a to prowadzi do całej serii duchowych pułapek. Przede wszystkim niszczymy samych siebie poprzez fałszywe oczekiwania, jakie mamy względem siebie. Pragniemy poprzez dobrą wolę naprawić wszelkie niedoskonałości, jednakże dobra wola jest często bezradna wobec naszych nałogów. Kiedy tego nie rozpoznajemy, po krótkim czasie porzucamy wszelkie próby udoskonalania się i walki z nałogami, a następnie pokusa prowadzi nas do porzucenia pragnienia świętości i przerzucenia jej na Matkę Teresę, Jana Pawła II i innych herosów, którzy byli w stanie dorosnąć do wysokich standardów. Jeszcze gorszym skutkiem postawy dopasowywania się do wyznaczonej doskonałości jest trudność przebaczenia sobie i innym faktu, iż nie jesteśmy Bogiem. Jeśli dominującą ideą staje się wyznaczanie sobie osiągnięcia takiej doskonałości-świętości, którą tylko Bóg może osiągnąć, wtedy to nie pozwalamy sobie i innym być ludźmi. Konsekwencją takiej sytuacji jest noszenie w sobie wielkich ilości żalu, złości i zawodów.
        Wydaje się, że istnieje dzisiaj silna powinność głębszego zaczerpnięcia z hebrajskiej, biblijnej koncepcji doskonałości-świętości, która oznacza kroczenie z Bogiem pomimo naszych niedoskonałości. Jak to uczynić? Ewangelia jest bogata w przykłady, posłużymy się tutaj jednym z nich. Opis spotkania Jezusa z bogatym młodzieńcem przedstawia odrzucenie przez tego drugiego propozycji Mistrza. Ewangelista zaznacza, że ów młodzieniec "odszedł smutny", a Jezus zwróciwszy się do swoich uczniów mówi: "Zaprawdę powiadam wam, łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, aniżeli bogatemu wejść do Królestwa niebieskiego". Następnie ewangelista Łukasz pisze, że apostołowie byli niemalże osłupiali. Zrozumieli jasno, co Jezus powiedział, a mianowicie to, iż nie są w stanie uczynić wszystkiego, o co On prosił. Mówiąc inaczej pojęli, że nie są zdolni dorosnąć do ideału, do wyznaczonej miary. Piotr wyraził ten niepokój, gdy stwierdził: " W takim wypadku nikt nie jest zdolny osiągnąć Królestwa Bożego". Jest to jedna z niewielu sytuacji w Ewangelii, gdy apostołowie pojmują coś z nauczania Jezusa. Jezus mógł wtedy z radością powiedzieć: "U ludzi jest to niemożliwe, ale dla Boga wszystko jest możliwe". Sami z siebie nigdy nie będziemy w stanie dorosnąć do wyznaczonych ideałów. Nie będziemy doskonali w greckim tego słowa znaczeniu, jednak Bóg nie o to nas prosi. On wzywa nas byśmy zawsze przynosili naszą słabość, niedoskonałość i grzech do Niego. Bóg nie chce byśmy przed Nim się ukrywali, gdyż On jest dobrym Ojcem rozumiejącym nasza słabość. On się nami nigdy nie rozczarowuje. Chce byśmy przychodzili do Niego, jak przychodzi się do domu, by dzielić z Nim życie, by pozwolić mu pomóc nam w tych sprawach, w których jesteśmy bezsilni i słabi.
Nowsze posty »