Pewien znajomy Benedykta XVI dzielił się swoim trudem przeżywania drogi wiary. Powiedział wprost, że „właściwie trzeba być wdzięcznym Bogu, że pozwolił, by tak wielu ludzi, ze spokojnym sumieniem, pozostało niewierzącymi. Gdyby bowiem otworzyły im się oczy i gdyby doszli do wiary, w naszym świecie nie unieśliby jej zobowiązań moralnych”. Papież komentując to stwierdzenie napisał: „Uderzyła mnie przede wszystkim myśl, że wiara jest ciężarem, z którym mogą sobie poradzić jedynie siłacze – że wiara jest nieomal karą, w każdym razie wymaganiem, z którym niełatwo się uporać. Wiara zatem nie tyle by ułatwiała, ile utrudniała zbawienie” ( J. Ratzinger, Prawda. Wartości. Władza, Kraków 1999, s. 28-29).

       Przypomniałem sobie tę refleksję papieską w kontekście katastrofy smoleńskiej. Otóż wszystko, co po niej nastąpiło pokazało jak niewiele można zrobić i powiedzieć po katastrofie, jeśli nie odwołamy się do Boga i doświadczenia wiary. Jakżeż rozpaczliwe byłyby minuty ciszy pogrzebowej, bez nadziei życia wiecznego! A jednak, właśnie bolesne wydarzenia, mogą się stać dla chrześcijanina "miejscem" doświadczenia Boga i tego, co w chrześcijaństwie jest naprawdę ważne i pierwsze.
      Dlaczego dopiero doświadczenie śmierci i żałoba narodowa właściwie ukazały czym żyje Kościół? Myślę, że te minione dni i przeżycia, które je tworzyły nie pozwoliły duchownym i świeckim katolikom w Polsce popadać w moralizowanie. Potrafiliśmy skupić się na ważnych sprawach i wiele było w kościołach modlitwy, skupienia, a gdy padały słowa, to koncentrowały się one na Bogu i na fundamentalnych kwestiach ludzkich, takich jak: sens życia i śmierci. Umieliśmy odejść od moralizatorskiego tonu i stylu. Władaliśmy w kościołach w minionych dniach tym, co najważniejsze: łaską, nadprzyrodzoną mocą obecną w Słowie Bożym i sakramentach, w głoszeniu Ewangelii i praktycznym miłosierdziu, które przejawiło się w postawie solidarności z innymi.
      Jakże niewiele było w minionych dniach moralizowania i wskazywania na zasady. Na własnej skórze doświadczyliśmy jak pociągający jest Kościół dla ludzi, gdy odchodzi od upominania, zajmowania się jedynie etyką, czy to wydaniu bioetycznym czy też społecznym. W chrześcijaństwie nie moralność jest najważniejsza. Najważniejszy jest Bóg, który objawia się jako miłosierny Ojciec, Syn i Duch Święty. Moralność i jej zwiastowanie, a nie ogłaszanie, jest dopiero następnym krokiem w życiu Kościoła. Jeśli zachowamy tę dynamikę w życiu Kościoła w Polsce, to wiara rzeczywiście przestanie być dla wielu ciężarem, którego nie chcą.
ks. Jacek Socha