Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 11 z 30)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

„Strajk kobiet” a sprawa więzi

   Nie widziałem żadnej demonstracji pod kościołem św. Mikołaja w Gdyni, choć obserwowałem samochody przejeżdżające w kolumnadzie pobliską ulicą Morską i było ich sporo. Słyszałem również, że tu i ówdzie pomalowano i oszpecono elewacje kościołów w Gdyni. Zastanawiam się więc intensywnie, co owe protesty nazwane „strajkiem kobiet” oznaczają dla mnie, dla ludzi z którymi staram się budować Kościół? Gdzie są najgłębsze przyczyny dzisiejszego niepokoju?
   Otóż myśl, którą chcę się podzielić, to sprawa kryzysu więzi. Wydaje się, że „wybuchają” na naszych oczach problemy ukryte lub bagatelizowane przez wiele dziesięcioleci. „Wybuchają” złością, protestem, agresją i wulgaryzmami. Jest w nich coś niekontrolowanego, a wszystko to ma swoje źródło w dramacie i frustracji z powodu braku więzi międzyludzkich: w rodzinach, w Kościele, w mieście, w szkole i państwie. Mam taką intuicję, iż podobny ból przeżył Zachód w 1968 roku. U nas z powodu komunizmu nie było to możliwe.
   Wraz ze wspólnota neokatechumenalną czytałem wczoraj  Księgę Sędziów, a w niej historię Gedeona. Jest to ciekawe źródło do refleksji nad aktualnymi wydarzeniami. Bóg kazał Gedeonowi radykalnie zmniejszyć armię z 3000 do 300, aby nie miał wątpliwości, kto stał za zwycięstwem w jego życiu. Gedeon, który zmagał się z zaufaniem Bogu, pytał : dlaczego spotykają nas trudne doświadczenia, skoro kiedyś w naszej historii było tak wspaniale? Czyż nie podobnie jest dzisiaj w polskim Kościele? Być może będzie nas już mniej, obyśmy jednak byli wspólnotą dojrzałych więzi.
 
   Mam takie wrażenie, że na moich oczach zmienia się rzeczywistość kościelna. Widzę przełom, który już się dokonuje. Oto w tym roku akademickim, w mojej diecezji, zostanie wyświęcony ostatni w miarę duży rocznik nowych księży. Gdy aktualni diakoni zostaną prezbiterami i odejdą z seminarium, pozostanie w nim niewiele ponad dwudziestu studentów. Może trzeba będzie połączyć gdańskie seminarium z którymś z sąsiednich diecezji, gdzie proces spadku liczby powołań jest podobny lub jeszcze szybszy?
   Sprawa spadku liczby powołań nie jest jednak najważniejszym problem mojego Kościoła lokalnego, ale jest kwestią symboliczną. Ważniejszym problemem jest zanik więzi. Są jeszcze ludzie w Trójmieście i okolicach, którzy szukają Kościoła, w którym są więzi, a nie znajdują go. Jak więc im pomóc? Jak sprawować Eucharystię, by miała charakter wspólnototwórczy? Co zrobić, by spowiedź nie była tylko rytuałem, ale miała charakter spotkania? Co zrobić, by parafia i diecezja były miejscem pełnym dojrzałych więzi? Może trzeba nam m.in. dobrze przeżytego, nowego synodu diecezjalnego, który będzie wspólną drogą kobiet i mężczyzn, świeckich i duchownych?
   Ostatnie lata w archidiecezji gdańskiej to śmierć więzi między biskupem a księżmi oraz między księżmi. Czeka nas żmudna odbudowa. Oby nowy arcybiskup chciał się tego podjąć. Nie musi nas być wielu, obyśmy byli jedno, w Duchu Świętym,  w autentycznych więziach, we wspólnej wizji duszpasterskiej z nowym arcybiskupem, w ewangelizacji, w tworzeniu relacji, gdzie będzie przestrzeń na spotkanie i wysłuchanie siebie.
   Myślę, że odpowiedzią na dzisiejszy kryzys jest budowanie więzi. Jest pewien skarb ukryty w Kościele, a jest nim możliwość przeżycia więzi, które dzieją się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”. Doświadczyć czegoś takiego z drugim człowiekem, z grupą ludzi, to coś bezcennego. Takie więzi są głębsze niż więzy krwi, takie więzi ratują przed frustracją i nihilizmem. Ten największy skarb Kościoła, który może być darem dla współczesnego świata, niestety często jest głęboko ukryty.
 
 
 

Ballada szczęśliwych ludzi i szczęśliwy Bóg

 
   Piękna, francuska piosenka o szcześliwych ludziach przypomniała mi myśl, którą kiedyś dzielił się Ronald Rolheiser. Otóż ten kanadyjski pisarz i teolog przypomniał, że Julianna z Norwich, średniowieczna mistyczka angielska, pisała o szczęsliwym Bogu w swojej mistycznej wizji: „Bóg jest w niebie uśmiechnięty, całkowicie zrelaksowany, a Jego twarz wygląda jak cudowna symfonia”. Rolheiser komentując ten obraz zapisał, że kiedy po raz pierwszy przeczytał ten fragment, był zaskoczony zarówno koncepcją Boga jako uśmiechniętego, jak i obrazem Boga jako zrelaksowanego. Nigdy – jak twierdzi – „nie myślałem, że Bóg jest zrelaksowany”. Z pewnością przy tym wszystkim, co dzieje się w świecie, a na pewno ze wszystkimi zdradami, dużymi i małymi w naszym życiu, Bóg musi być spięty, sfrustrowany i niespokojny. Łatwiej jest wyobrazić sobie Boga jako uśmiechniętego jedynie od czasu do czasu, ale niezmiernie trudno jest wyobrazić sobie Boga jako zrelaksowanego, jako niezbyt spiętego z powodu wszystkiego, co jest nie tak z nami i nie tak z naszym światem.
   Podróż ks. Rolhesiera w zmaganiu się z przyjęciem Boga szczęśliwego była długa. Został pobłogosławiony w swoim religijnym wychowaniu poprzez rodziców i rodzinę, poprzez wspólnotę parafialną, w której dorastał, poprzez siostry urszulanki, które uczyły go w szkole i nie można było wyobrazić sobie bardziej idealnego środowiska wiary. Doświadczył przeżywania wiary w sposób, który nadawał jej wiarygodności i uczynił ją atrakcyjną. Jego studia seminaryjne i dalsze studia teologiczne mocno to wzmocniły. Jednakże przez cały ten czas pod spodem, w sercu, był obraz Boga, który nie był zbyt szczęśliwy i który uśmiechał się tylko wtedy, gdy działo się dobrze, co nie zdarzało się zbyt często. Konsekwencją tego w jego życiu była ciągła próba, by dorównać i zasługiwać, by być dostatecznie dobrym i nie zasmucać Boga swoimi życiem.
   Oczywiście w teorii wiemy wszystko lepiej i w tej kwestii on również wiedział, że Bóg jest szczęśliwy. Teoretycznie mamy zwykle zdrowszą koncepcję Boga, ale serce nie jest tak łatwe do zdobycia. Trudno w głębi siebie przyjąć, że Bóg jest szczęśliwy, że cieszy się z nami, że jest szczęśliwy ze mną. Siedemdziesiąt lat zajęło Ks. Rolheiserowi uświadomienie sobie, zaakceptowanie, ucieszenie się i wreszcie „zanurzenie się” w prawdzie, że Bóg jest szczęśliwy. Do dzisiaj nie jest pewien, co ostatecznie było główną przyczyną, że się w nim ta zmiana dokonała, ale fakt, że Bóg jest szczęśliwy, przychodzi do niego teraz naturalnie, kiedy się modli całym sercem, szczersze i otwarcie. Ta prawda dociera również do niego wtedy, kiedy patrzy na świętych w swoim życiu, na tych mężczyzn i kobiety, którzy odbijają oblicze Boga i są szczęśliwi, zrelaksowani i nie marszczą się nieustannie z niezadowolenia.
 

Moje księgarnie i papież Franciszek

 
   Gdziekolwiek jestem,  lubię wchodzić do księgarni. Sprawdzam wtedy, co nowego ukazało się ostatnio i obwiązkowo odwiedzam dział z książkami teologicznymi czy religijnym. Czytam, przeglądam, dotykam, co jest pewnym moim rytuałem.
   W 2019 roku zwiedzałem Oxford, a w nim jedną z najstarszych księgarni angielskich, mieszczącą się przy Broad Street 50. Muszę przyznać, że dział teologiczny był tam imponujący. Ludzie kupują książki w tym miejscu od ponad 140 lat, a jednak dzieje się coś niepokojącego w kontekście księgarń z książkami religijnymi czy też teologicznymi. Ciekawie pisze o tym papież Franciszek we wczoraj opublikowanym liście,  w związku z 1600 rocznicą śmierci św. Hieronima: „…myślę o doświadczeniu, jakie może mieć dziś młody człowiek, wchodząc do księgarni w swoim mieście lub na stronę internetową i szukając tam książek religijnych. Jest to dział, który, jeśli istnieje, w większości przypadków jest nie tylko marginalny, ale brakuje w nim znaczących dzieł. Patrząc na te półki, albo na te strony w sieci, trudno młodemu człowiekowi zrozumieć, że poszukiwania religijne mogą być ekscytującą przygodą, która łączy myśl i serce; że pragnienie Boga rozpalało wielkie umysły na przestrzeni wieków aż do dnia dzisiejszego; że dojrzewanie życia duchowego udzielało się teologom i filozofom, artystom i poetom, historykom i naukowcom. Jednym z dzisiejszych problemów, nie tylko religijnych, jest analfabetyzm: brakuje nam umiejętności hermeneutycznych, które uczyniłyby nas wiarygodnymi tłumaczami naszej własnej tradycji kulturowej. W szczególności chcę rzucić wyzwanie ludziom młodym: wyjdźcie na poszukiwanie waszego dziedzictwa. Chrześcijaństwo czyni was spadkobiercami niezrównanego dziedzictwa kulturowego, które musicie objąć w posiadanie. Bądźcie pasjonatami tej historii, która jest waszą”.

Czy można zagrać na liściu bluszczu, czyli Joszko Broda na chylońskiej plebanii?

 
   Dzisiaj żegnałem Joszko Brodę, którego z czwórką dzieci gościliśmy na plebanii po wczorajszym koncercie, który był jak zaczerpniecie świeżej wody ze studni. W pewnym momencie, podczas śniadania, pan Joszko wyciągnął ze słoika wypełnionego wodą liść bluszczu i zagrał na nim jak na najcenniejszym instrumencie, a nasz refektarz stał się salą koncertową. Coś niesamowitego!
Potem były ważne rozmowy o tym, jak istotne jest to co lokalne, bliskie, sąsiedzkie i o zakorzenieniu. Człowiek niezakorzeniony w tym co bliskie i swoje, nie wie kim jest i można go kupić i wykorzystać.
      Kultura sąsiedztwa, dzielnicy, miasta a także specyficzna, świadomie budowana tożsamość parafii tworzą zakorzenienie. Ten, kto zakorzeniony w „tutaj, w swoim” może się otwierać na to co wielkie i globalne. Ten, kto słucha muzyki z liścia bluszczu łatwiej zrozumie symfoników londyńskich czy też Stinga.
   

Scenariusz irlandzki a ostatnia pokusa

 
      W najnowszym numerze kwartalnika Pastores można przeczytać ciekawy tekst ks. Piotra Mazurkiewicza, profesora z UKSW i pasterza we Wspólnocie Emmanuel, zatytułowany: „Czy grozi nam scenariusz irlandzki?”. Autor wnikliwie zauważa: „Na pewno wrogiem mogą być samozadowolenie i duma, pewne poczucie wyższości w stosunku do Zachodu – one usypiają czujność. Zarazem trzeba się wystrzegać wiary w determinizm społeczny… Jeśli uwierzymy w nieuchronną sekularyzację naszego społeczeństwa i w równie nieunikniony kryzys Kościoła prawie na pewno do nich dojdzie. Kościoł ma jednak historyczne doświadczenie także innych socjologicznie praw. Na początku było ich tylko Dwunastu (gotowych na męczeństwo) i wystarczyło, by zewangelizować niemal cały ówczesny świat. Od nas zależy, której socjologii będziemy gorliwymi wyznawcami”.
     Tych Dwunastu to uczniowie-nauczyciele. Interesowało ich tylko głoszenie Jezusa Chrystusa, mieli doświadczenie, że spotkanie z Mistrzem zmieniło ich życie. Zakładali wspólnoty, które żyły Słowem, Eucharystią i tworzyły więzi. Jeśli to się dzieje, to Kościół żyje, wtedy ma w sobie dynamizm.
      Przed nami nowy rok duszpasterski, który trudno zaplanować ze względu na zagrożenie koronawirusem. Mam jednak nadzieję, że przekazywanie wiary nie ustanie. W chylońskiej parafii są gorliwcy, którzy żyją ewangelizacją. Właśnie wznowiliśmy alfowy Kurs Małżeński, w najbliższy weekend wspólnota Dzieje 2 poprowadzi rekolekcje kerygmatyczne „Życie W Duchu Świętym”. Wznawiamy spotkania wspólnot i grup. Będziemy planować nową Alphę i kurs Nowe Życie, wznowimy Katechezy Zwiastowania…
      Jest jeszcze jedna kwestia ważna na początku roku ewangelizacji. Otóż,  Kościół rozwija się, gdy ewangelizujemy z czystymi intencjami. Kiedyś T.S. Eliot, angielski pisarz metafizyczny, napisał że ostatnia pokusa może prowadzić do największej zdrady, a jest nią czynienie dobrych rzeczy pod wpływem złych, nieczystych intencji. Oby Pan oczyszczał nasze motywacje w dziele ewangelizacji.

 

Błogosławieństwo dla tych, którzy dokonują innych wyborów i błogosławieństwo Beskidu Żywieckiego

 
   Bardzo mnie poruszyła postawa Tomasza Morusa wzgledem ks. Mikołaja Wilsona. Obydwaj trafili do londyńskiego więzenia w Tower za sprzeciw wobec Henryka VIII, który ogłosił się głową Kościoła w Anglii. Jednakże ks. Wilson załamał się w więzieniu i wycofał się ze swojej decyzji i właśnie wtedy, Tomasz napisał do niego list: „Dochodzi do mnie różnymi drogami, że obiecałeś złożyć przysięgę, błagam zatem naszego Pana, by ci w tym poszczęścił. Nigdy w swoim życiu nie radziłem żadnemu człowiekowi czegoś przeciwnego, ani nigdy nie używałem żadnych sposobów, żeby obudzić w sumieniu innych ludzi skrupuły dotyczące tej sprawy… ale pozostawiając każdego innego człowieka jego własnemu sumieniu, sam chcę z łaską Bożą iść za swoim”.
Czytaj dalej…

Modlić się z „drwalami” z Bieniszewa

   Od czasu do czasu przyjeżdżam tutaj na tydzień, by wejść w rytm kamedulskiej modlitwy. Ich Liturgia Godzin i sprawowanie Eucharystii nie mają w sobie finezji i nie są podobne do pięknej pod względem muzycznym modlitwy sióstr betelejemitek. Oni modlą się jakby rąbali drewno. Rytmicznie, prosto, czasem się nawet ktoś pomyli. Modlą się hojnie, co widać w programie dnia np wstają co noc na Godzinę Czytań o 3:45. Lubię tę„rąbankę” i modlitwę z dziesięcioma białymi mnichami. Nawet Brewiarz mają tak duży (tzw. studyjny monastyczny), „drwalski”, że mogliby się nim bronić.

Czytaj dalej…

O proroctwie dzisiaj

   Odkryłem przepiękne głoszenie papieża Franciszka z uroczystości apostołów Piotra i Pawła (29.06.2020) :
   „Dziś potrzebujemy proroctwa, prawdziwego proroctwa: nie czczych słów, obiecujących to, co niemożliwe, ale świadectw, że Ewangelia jest możliwa. Nie potrzebujemy cudownych objawień. Boli mnie kiedy słyszę: „chcemy Kościoła prorockiego”. Ale co czynisz, aby Kościół był prorocki? Potrzebne są egzystencje ukazujące cud miłości Boga. Nie trzeba mocy, ale konsekwencji. Nie słów, lecz modlitwy. Nie proklamacji, ale służby. Jeśli chcesz Kościoła prorockiego, zacznij służyć. Milcz. Nie trzeba teorii, lecz świadectwa. Nie musimy być bogaci, ale musimy miłować ubogich; nie zarabiać dla siebie, ale poświęcać się dla innych; nie potrzebujemy aprobaty świata, tego bycia w dobrych relacjach ze wszystkimi, jak mawiamy Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek – to nie jest proroctwo. Potrzebujemy radości z powodu świata, który nadejdzie; nie projektów duszpasterskich, zdających się posiadać własną skuteczność, tak jakby były one sakramentami, skutecznych programów duszpasterskich, potrzebujemy ale pasterzy ofiarowujących swe życie: zakochanych w Bogu”.

Niewierni i wierni

   Ks. Ronald Knox (1888-1957), brytyjski teolog i powieściopisarz, konwertyta z anglikanizmu na katolicyzm, odnosząc się do Eucharystii stwierdził: my, chrześcijanie, bez względu na denominację, nie byliśmy do końca wierni Jezusowi . Nikt z nas nie postępował zgodnie z nauczeniem Chrystusa: nie nadstawiliśmy drugiego policzka; nie wybaczyliśmy naszym wrogom; nie troszczyliśmy się o czystość naszego sposobu myślenia; nie dostrzegaliśmy Boga w biednych i nie dbaliśmy o to, aby nasze serca były wolne od rzeczy tego świata.

Czytaj dalej…

« Starsze posty Nowsze posty »