Obejrzałem film Ken’a Loach’a „Nie ma nas w domu”. Nie ma w nim znieczulających środków i oglądanie go boli. To obraz o współczesnej rodzinie z Newcastle, która cierpi i trudno jednoznacznie powiedzieć jaka jest tego główna przyczyna. Na pierwszy rzut oka cierpienie pojawia się z powodu nieludzko ciężkiej pracy, ale myślę, że tych powodów jest dużo więcej.
      Przypomniałem sobie cierpienie Martina Luthera Kinga, który pewnej nocy bardzo się bał z powodów ludzi, którzy grozili mu śmiercią. Obawiał się, że nie podoła byciu liderem, że zawiedzie ludzi, którzy mu zaufali w ważnej walce o równouprawnienie.
      O tamtej nocy lęku napisał: „Wstałem z łóżka i zacząłem chodzić po domu. W końcu poszedłem do kuchni i zagotowałem dzbanek kawy. Byłem gotów się poddać. Z filiżanką kawy stojącą przede mną, ale nietkniętą, próbowałem w taki sposób wymyślić wyjście z tej sytuacji ,  by  nie okazać się tchórzem. W tym stanie wyczerpania, gdy moja odwaga już prawie zniknęła, postanowiłem powiedzieć o swoim problemie Bogu. Z głową ukrytą w dłoniach pochyliłem się nad kuchennym stołem i modliłem się na głos. Słowa, które wypowiedziałam do Boga o północy, wciąż są żywe w mojej pamięci. <<Jestem tutaj i opowiadam się za tym, co uważam za słuszne. Ale teraz się boję. Ludzie oczekują ode mnie przywództwa i jeśli stanę przed nimi bez siły i odwagi, oni też się zawahają. Jestem u kresu moich sił. Nic mi nie zostało. Doszedłem do punktu, w którym nie mogę stawić temu czoła sam>>. W tym momencie doświadczyłem obecności Boga, tak jak nigdy wcześniej Go nie doświadczyłem”.
         Film Ken’a Loach’a nie kończy się happy endem. Bohaterowie nie wiedzą, że mogą zawołać jak Martin Luther King.