Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 20 z 32)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Co to znaczy „bliskie już jest Królestwo Niebieskie”?

    Dzisiaj natknąłem się na przepiękną interpretację o. Innocenzo Gargano, współczesngo włoskiego teologa i rekolekcjonisty: „Wraz z przyjściem Jezusa królestwo niebieskie zaistniało w świecie jako progresywna obecność światła Bożego. Światła, które dąży do rozprzestrzenienia się, aż dojdzie do krańców ziemi, poprzez pośrednictwo misji apostołów, którzy swoim przepowiadaniem ułatwiają szerzenie się królestwa na wszystkich drogach ziemi i aż po krańce świata”.

Uczeń z uchem

     Ewangelia Jana przedstawia nam bardzo piękny, ziemsko-mistyczny obraz. Otóż, św. Jan opisując Ostatnią Wieczerzę  podkreśla , że gdy apostołowie byli przy stole, umiłowany uczeń leżał oparty głową na  piersi Jezusa. Siła tego obrazu została, jak sądzę, lepiej uchwycona przez artystów niż przez teologów i biblistów. Artyści i ikonografowie przedstawiają na ogół nam ten obraz w następujący sposób: ukochany uczeń ma głowę opartą na piersi Jezusa w taki sposób, że jego ucho znajduje się bezpośrednio nad sercem Jezusa, a jego wzrok skierowany jest przed siebie, na zewnątrz. Cóż  za potężny obraz! Jeśli umieścisz ucho w odpowiednim miejscu na czyjejś piersi, usłyszysz bicie serca tej osoby. Umiłowany uczeń jest tym, który jest dostrojony do bicia serca Boga i patrzy na świat z tej perspektywy. Co więcej, Jan  przekazuje nam serię innych obrazów ilustrujących implikacje słyszenia bicia serca Boga.

       Po pierwsze, umiłowany uczeń stoi z matką Jezusa u stóp krzyża. Co pokazuje ta scena? W Ewangelii Łukasza Jezus przyznaje, że czasami ciemność zdaje się przytłaczać życie, a Bóg wydaje się być bezsilnym.  Ciemność ma swoją godzinę!  Śmierć Chrystusa była jedną z tych godzin, a umiłowany uczeń, podobnie jak matka Jezusa, nie mógł zrobić nic poza trwaniem pod krzyżem wobec ciemności i niesprawiedliwości. Nic nie można było zrobić,  ale stojąc tam, umiłowany uczeń solidaryzuje się z milionami biednych i prześladowanych na całym świecie, którzy, tam gdzie są,  nie mogą nic zrobić. Kiedy człowiek stoi w poczuciu bezradności, kiedy nie ma możliwości, by zmienić coś zewnętrznie, wtedy ów człowiek sam staje się najgłębszą,  cichą modlitwą. Następnie, umiłowany uczeń zabiera matkę Jezusa do swego domu i jest to obraz, który nie wymaga wielu wyjaśnień.

       Drugi obraz wymaga pewnego wyjaśnienia: gdy umiłowany uczeń opiera się o pierś Jezusa, odbywa się interesujący dialog. Jezus mówi swoim uczniom, że jeden z nich Go zdradzi. Piotr zwraca się do umiłowanego ucznia i mówi do niego: „Zapytaj go, kto to jest?”. Nasuwa się pytanie: dlaczego sam Piotr nie pyta Jezusa, kto go zdradzi? Piotr nie siedział przecież tak  daleko od Jezusa, aby samemu nie zapytać! Co więcej, pytanie Piotra nabiera rzeczywistego znaczenia, gdy widzi się je w kontekście historycznym. Uczeni szacują, że Ewangelia Jana została napisana gdzieś pomiędzy latami 90-100. Piotr już nie żył, gdyż zginął śmiercią męczeńską. To, co sugeruje tutaj Ewangelia, to to, że zażyłość z Jezusem przewyższa wszystko inne, łącznie z kościelnym urzędem papieża.  Modlitwa musi „przejść” przez umiłowanego ucznia. Papież nie może modlić się jako papież, może jedynie modlić się jako umiłowany uczeń. Bycie papieżem jest czymś wtórnym względem bycia uczniem.

       Ewangelia św. Jana, w scenie z poranka wielkanocnego,   ukazuje , że ​​intymność z Jezusem jest ważniejsza aniżeli  urząd kościelny. Maria Magdalena biegnie od  grobu i mówi uczniom, że jest on jest  pusty. Piotr i umiłowany uczeń natychmiast ruszają w stronę grobu. Łatwo odgadnąć, kto dotrze tam pierwszy. Umiłowany uczeń łatwo wyprzedza Piotra, nie dlatego, że jest młodszym człowiekiem, ale dlatego, że miłość jest pierwsza i przekracza władzę. Papież może również tam dotrzeć tylko dlatego, że jest uczniem. Powszechnie przyjmuje się, że umiłowanym uczniem był sam ewangelista Jan.

    Historyczna tożsamość umiłowanego ucznia celowo pozostawia otwarte pytanie, ponieważ Ewangelia pragnie tego pojęcia dla każdego chrześcijanina. Kim jest umiłowany uczeń? Jest nim każda osoba, kobieta, mężczyzna lub dziecko, która jest blisko Jezusa, tak blisko, że może  dostroić  się do bicia serca Boga. Gdy tak się dzieje uczeń ten widzi świat z tego miejsca intymności, modli się z tego miejsca intymności, staje się także kimś zaangażowanym w  szukanie zmartwychwstałego Pana i rozumie znaczenie jego pustego grobu.

    Mistyczne obrazy najlepiej oświetlają inne mistyczne obrazy. Mając to na uwadze, warto poznać obraz-tekst  pochodzący z IV wieku,  autorstwa Ewagriusza z Pontu:

„Pierś Pana

Królestwo Boga

Kto się na niej opiera

Będzie Teologiem”

Wziąć czy też otrzymać? Rajski problem

      James P. Mackey, współczesny irlanadzki teolog katolicki, opowiedział kiedyś swoim studentom ciekawą historię. Otóż, pewien człowiek którego miał okazję poznać, wyjechał na wyprawę myśliwską do Afryki. Jego grupa obozowała w dżungli. Pewnego ranka wyszedł samotnie z obozu i postanowił indywidualnie zapolować. Udało mu się tego dnia ustrzelić dwa dzikie indyki. Zapiął  je za pas i wracał do obozu. Nagle usłyszał dziwne odgłosy i uświadomił sobie, że jest śledzony. Przestraszony, zaciskając dłonie na karabinie, „skanował” las w poszukiwaniu wroga.  Lęk  zniknął, gdy zobaczył głodnego, nagiego, około dwunastoletniego chłopca. Natychmiast uświadomił sobie, że to czego ten chłopak chciał, to nie on, tylko jedzenie. Zatrzymał się, rozpiął pasek, pozwolił indykom spaść na ziemię i cofnął się. Chłopiec podbiegł do ustrzelonych indyków, ale ich nie podniósł. Zamiast tego spojrzał na mężczyznę i w swoim własnym języku zaczął go o coś prosić. Nie rozumiejąc, o co chłopiec pyta, ale wyczuwając, że chce pozwolenia na zabranie ptaków, mężczyzna zaczął gestykulować pokazując, że wszystko jest w porządku. Chłopiec nadal był niespokojny. Ciągle pytał i gestykulował. W końcu, w desperacji, chłopak cofnął się kilka kroków i stał cicho z wyciągniętymi przed siebie dłońmi – czekał dopóki mężczyzna nie poda mu ptaków kładąc je na wyciągnięte dłonie. Dopiero wtedy chłopiec pobiegł do dżungli. Pomimo głodu i potrzeby odmówił samodzielnego wzięcia ptaków. Czekał, aż zostaną mu dane.

     Ta historia pokazuje to, co stanowi przeciwieństwo grzechu pierworodnego. Ten młody chłopak zrobił to, czego Adam i Ewa nie uczynili. Wiedział, że życie musi otrzymać, i że nie może sam sobie egoistycznie niczego wziąć, bez względu na to, jak bardzo jest zdesperowany.
    
Stan, który Bóg dał Adamowi i Ewie w raju, można streścić w następujący sposób: „Daję wam życie. Zanurzam was w życiu, ale musicie je potraktować jako dar, nie wolno go sobie wziąć. Tak długo, jak je otrzymujesz,  dotąd  będzie ono życiodajne, ale w dniu, w którym zaczniesz je brać, wtedy twoje życie będzie naznaczone śmiercią, nieufnością, alienacją, nagością i wstydem” . To jedno przykazanie opisuje całą moralność: nie bierz, ale przyjmij z szacunkiem.
     W kontekście biblijnego opowiadania może pojawić się pytanie: po co ten warunek? Ów warunek, owo rajskie przykazanie,   jest po prostu nieodłącznym elementem miłości. Miłość może być tylko przyjęta. Nie można jej wziąć, gdyż wtedy byłby to gwałt.  A ponieważ Bóg stworzył wszechświat z miłości,  to znaczy, że wszystko jest darem. Nic nie może zostać po prostu „zerwane”, czyli wzięte samowolnie . Życie może być przyjęte tylko jako dar, z szacunkiem, w swoim czasie.      Również Nowy Testament pokazuje nam powyższą myśl. Otóż w scenie opisującej rozmowę Jezusa z bogatym młodzieńcem występuje gra słów. Młody człowiek zapytaje: co mam zrobić,  aby POSIĄŚĆ życie wieczne? Jezus mu odpowiada,  pokazując życie wieczne jako dar. Życia wiecznego nie można sobie wziąć.  

Boże Ciało, które wzbudza pytanie

       Dzisiaj odbędzie się procesja Bożego Ciała. Jakie pytania wzbudzi? Czy powtórzy się zapytanie pogan, którzy widząc miłość chrześcijan pytali: gdzie jest wasza tajemnica i wtedy chrześcijanie pokazywali im Eucharystię? Dzisiaj stało się jakoś odwrotnie. Pokazujemy Eucharystię podczas procesji, ale ona rzadko wzbudza pytania o miłość we wspólnocie chrześcijańskiej! 

     Kilka tygodni temu, podczas Zupy Chylońskiej, ktoś zapytał: kim wy jesteście? dlaczego gotujecie dla nas zupę? Myślę, że tam był właśnie dobry początek dla procesji Bożego Ciała. Dobrze, że dzisiaj w tym samym miejscu, gdzie jemy z ubogimi zupę, będziemy również sprawować Eucharystie i rozpoczniemy procesję.

     Wydaje się, że przestrogą brzmią mądre słowa ks. Ronalda Rolheisera: „Ateizm jest zawsze pasożytem karmiącym się złą religią. Podobnie jest z negatywnym nastawieniem do Kościoła. Antykościelna postawa karmi się słabym życiem kościelnym, a więc my, którzy wierzymy w Boga i jesteśmy w Kościele, powinniśmy bardziej badać siebie aniżeli siebie bronić”

Mała reguła na trudne czasy dla początkujących.

    Odwiedziłem w minionych dniach dwie niewielkie, górskie miejscowości: Mentorello i Subiaco, które leżą kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu. W tych miejscach, w VI wieku,  zamieszkał w bardzo prostych warunkach Benedykt z Nursji.  Było to w czasie potężnego kryzysu, gdy przestawał istnieć świat starożytny. Wędrówka ludów zmiotła wszystko. Pojawił się chaos społeczny, polityczny i kościelny. Wszystko się chwiało, a świat antyczny przemijał.

    Benedykt nie miał aspiracji, by zmienić świat.  Nie chciał nawet,  by zapamiętano szczegóły z jego życia. Pozostawił po siebie tylko jedną książkę, którą zatytułował „Reguła”. Swego dzieła nawet nie podpisał.  Nie miał aspiracji do tego, by tym tekstem zreformować ludzkość. Pragnął jedynie, by jego wspólnoty były małe, do 12 osób i żyły radykalnie. Zakazywał mnichom włóczęgi.  A jeśli już nawet udali się w podróż, to nie wolno im było mówić o tym, co widzieli, by nie wnosić zewnętrznego świata do klasztorów. Chciał żyć w ciszy i pragnął tego dla swoich braci.

      Terminem bliskim Benedyktowi było słowo „kultura”, która z języka łacińskiego oznacza uprawiać rolę. Widział, że kultura antyczna przemija na jego oczach. Chciał więc dla swoich małych wspólnot nowej kultury życia opartej na pracy i modlitwie. Praca i to fizyczna miała dotyczyć wszystkich, co było złamaniem nierówności społecznej. W świecie bowiem starożytnym  pracowali fizycznie tylko niewolnicy. Oczywiście mnisi podejmowali również prace intelektualną, np. przepisywali księgi.

 

     Świat V/VI wieku  cały  był w ruchu, natomiast Benedykt wskazywał na słowo stabiltas (stałość). Chodziło nie tylko o stałość miejsca życia, ale również o stałość decyzji i stałość nawrócania. Autor „Reguły” pragnął punktu odniesienia w świecie, w którym wszystko się kręciło. Nie znosił mnichów, którzy byli wagabundami, którzy nawet zewnętrznie nie przestrzegali stabilitas. W świecie, w którym wszystko było dotknięte wojną on chciał, by klasztor był pełny pokoju, to dlatego hasłem benedyktyńskim stało się zawołanie „Pax” (pokój). Kardynał Newman pisał, iż benedyktyni stali się symbolem ludzi pełnych pokoju i milczenia, którzy nie spierali się lecz pracowali na rzecz innych bez użycia nadzwyczajnych środków.

    Św. Benedykt wprowadzał zasadę, która mówiła, że jeśli liczba mnichów sięgnie 12, to trzeba zakładać kolejny klasztor. Myśl ta brała się z tego, że gdy był tuzin osób, to miały  one szansę na poznanie się, na konkretną miłość bliźniego, na wspólnotę modlitwy, stołu i pracy. Przy większej ilości osób jest to już tylko teoria. Dlatego nie jest ważne, by wspólnota przyjmowała jak najwięcej osób, tylko by była bogata w więzi piękne, trudne i wypróbowane. Tylko wtedy może służyć swoim charyzmatem na zewnątrz.

    Benedykt napisał na początku swojej „Reguły”, iż jest ona „małą regułą dla poczatkujących”. Historia pokazała jak ważnym dziełem, nie tylko dla benedyktynów, stała się ta książka oraz  życie Benedykta i jego synów,  i córek duchowych. Wydaje się, że rówież dzisiaj,  w XXI wieku, możemy znaleźć wiele podobieństw do tego, co działo się w wieku  VI. Bardzo potrzebujemy dzisiaj,  w świecie Zachodnim,   stabiliats, nowej kultury opartej na modlitwie i pracy oraz małych wspólnot żyjących pokojem.

Co to znaczy być w sercu Kościoła?

      Kolejną rocznicę przyjęcia prezbiteratu przeżywam wraz kolegami z rocznika święceń w Rzymie. W tym miejscu jakoś mocniej pojawia się we mnie pytanie: co to znaczy być w sercu Kościoła?
Sprawując Eucharystię o porannej porze, w jeszcze spokojnej, pustej Bazylice Świętego Piotra, miałem uczucie zagubienia w ogromie tej budowli. Spotkałem tam wielu ludzi, pewnie ważnych w strukturach Kościoła, z którymi mijałem się nie zapamiętawszy ich twarzy, a oni mojej, gdyż nie znaliśmy się osobiście. Każdy szedł „swoją drogą”. Takie doświadczenie Kościoła było anonimowe i indywidualistyczne, czego obrazem byli księża i biskupi sprawujący samotnie lub z kilkoma osobami, Eucharystię przy bocznych ołtarzach Bazyliki. Z drugiej strony miałem radość stanąć przy grobie Jana Pawła II, a potem słuchać papieża Franciszka, gdy rozpoczął cykl środowych katechez o Bierzmowaniu i wiedziałem, że padały i padają tutaj ważne słowa, również dla mnie.
W odnalezieniu się w tej sytuacji i wobec pytania o serce Kościoła, pomógł mi o. Daniel Berrigan, jezuita. Czytałem w tych dniach jego biografię autorstwa Jim’a Foresta o burzliwym i ciekawym życiu kapłańskim. O. Daniel został nazwany odważnie i prowokacyjnie kandydatem na Doktora Kościoła. Co takiego zrobił? Otóż na przełomie XX i XXI wieku potwierdził, to co odkryła i napisała w XIX wieku św. Teresa z Lisieux: „w sercu Kościoła będę miłością” i później tłumaczyła, co to znaczy. Dla niej podnoszenie igły z podłogi, gdy jest uczynione z miłością, staje się gestem, który wpływa na świat.

      D. Berrigan, który zmarł 30 kwietnia 2016 r. w Stanach Zjednoczonych, był znakiem sprzeciwu wobec wojny, kary śmierci i niesprawiedliwości społecznej. Był radykalnym pacyfistą, zakochanym w człowieku i świecie. Jednał ludzi, opiekował się chorymi na AIDS, był wolontariuszem w hospicjum, głosił Słowo, pisał komentarze biblijne do wielu ksiąg Pisma Świętego i poezję oraz wykładał na uczelniach. Był kaznodzieją i głosicielem pokoju. Podczas wojny wietnamskiej wyjechał do Azji, by pokazać Wietnamczykom swoją solidarność. Kochał wspólnotę jezuicką jak i tworzył głębokie więzy z ludźmi świeckimi, z którymi wspólnie walczył przeciwko wojnie i o godne życie. Swój radykalizm opłacił wielokrotnie więzieniem. Był też aktorem i konsultantem w słynnym filmie „Misja”. Podczas kręcenia filmu sprawował sakramenty dla ekipy filmowej, a jednemu z głównych aktorów dał trzydniowe rekolekcje ignacjańskie. Jego długie życie było często trudne dla władz kościelnych i państwowych, choć niezwykle ubogacające dla przyjaciół i tych, którzy go pokochali. Kaznodzieja na jego pogrzebie pierwsze słowa skierował do agentów FBI, którym powiedział, że wreszcie mogą zamknąć teczkę z dokumentami na temat o. D. Berrigana.
     Nie doczytałem się czy i ile raz był Rzymie, ale na pewno żył w sercu Kościoła.

Na Wigilię Zesłania Ducha Świętego

            T.S. Eliot stwierdził kiedyś: „ostatnią doświadczaną przez człowieka pokusą, która jest jednocześnie największą zdradą, jest robienie dobrych rzeczy z niewłaściwego powodu”. Przejawia się to m.in. w tym, iż bronię prawdy i racji z sercem zgorzkniałym i gniewnym wobec tych, którzy nie przyjmują mojego sposobu myślenia. Przeciwieństwem powyższego jest „objawienie się w nas synów Bożych” poprzez miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, cierpliwość, stałość, łagodność i czystość, które rodzi w nas Duch Boży.

Starzeć się owocnie

     Wiek życia ludzkiego wydłużył się i wielu z nas dożyje 80 lub 90 lat. Warto się do tego doświadczenia przygotować, tak jak przygotowujemy się do wcześniejszych etapów życia.
W refleksji nad starością bardzo pomocną stała się dla mnie konferencja R. Rolheisera „Aging gracefully. Living fruitfully”. Oto klika zaczerpniętych z niej myśli, którymi dzieliłem się na spotkaniu „mikołajowego” Klubu Seniora:

1. Seniorzy są jak dzieło sztuki, np. jak obraz, który nie jest rzeczą użytecznościową, ale ma swoją wielką wartość dla społeczeństwa, gdyż wskazuje na coś dalej i głębiej.
2. Ludzie starzy stają się mnichami i mniszkami. Dzieje się to wtedy, gdy natura nie pozwala im spać i budzą się w środku nocy, by pójść do toalety, a następnie modlą się nie mogąc ponownie zasnąć . Są wtedy podobni do zakonnic i zakonników, którzy budzą się w nocy, by czuwać na modlitwie. Starzejąca się i dojrzewająca natura czyni człowieka mnichem żyjącym nie tylko modlitwą, ale i ślubem ubóstwa (ubóstwo zdrowia), posłuszeństwa (względem procesów zdrowotno-chorobowych) i czystości ( abstynencja seksualna wymuszona brakiem zdrowia).
3. Ludzie starsi nadają życiu innych swoisty charakter. Są niczym kamień na dnie koryta rzeki, który jest nieruchomy, ale przez samą obecność wymusza na płynącej wodzie zmiany w ruchu. Jeśli społeczeństwo będzie ich eliminowało strarci coś bezcennego; straci dojrzałość swego charakteru i kolor życia. Starszy człowiek dzięki swojej obecności odgrywa bezcenną rolę w dramacie rodziny i sąsiedztwa.
4. Seniorzy, którzy starzeją się owocnie stają się łagodni i umiarkowani. Zdobyte doświadczenie i mądrość odróżniają ich od młodych, którzy oceniają sprawy radykalnie.

Złość i zgorzknienie nie są ewangelicznym „paliwem”

     O. Gustawo Gutierrez, peruwiański dominikanin, filozof i teolog oraz jeden z głównych twórców teologii wyzwolenia,  w jednym z wywiadów powiedział do ludzi żyjących na Zachodzie: „ jeśli oglądając wiadomości jesteś oburzony i wściekły widząc niesprawiedliwość i pod wpływem takich doświadczeń pragniesz coś zrobić, np.  pojechać do krajów Trzeciego Świata, by pomóc ludziom doświadczającym niesprawiedliwości, to radzę byś został w domu. W krajach Trzeciego Świata mamy bowiem zbyt wiele problemów, by jeszcze zmagać się z twoją złością i zgorzknieniem”.

   Potrzeba nam serca wdzięcznego i przebaczającego, by przemieniać  niesprawiedliwość w świecie. To właśnie wdzięczność i miłosierdzie są ewangelicznym „paliwem”, które pozwala mieć siłę, by zmieniać świat z ewangeliczną energią.

Aby nie pomylić się co do Boga

      W jednym z londyńskich kościołów napotkałem niedawno tablicę zachęcającą nawiedzających tę świątynię, by chodzili po niej delikatnie, rozmawiali cicho, myśleli głęboko i modlili się wiernie. Po co? Myślę, że zwłaszcza te dwa ostatnie wezwania są po to, by ostatecznie nie pomylić się co do Boga. Jeśli pomylę się co do Boga, to mogę pomylić się co wszystkiego w moim życiu.

« Starsze posty Nowsze posty »