Siostra Bridge McKenna opowiadała, podczas dzisiejszej konferencji rekolekcyjnej, historię związaną z mocą modlitwy i potrzebą wsparcia dla kapłanów. Otóż na początku lat siedemdziesiątych, gdy była nauczycielką w szkole podstawowej w Stanach Zjednoczonych, dowiedziała się, iż jeden z księży chce odejść z kapłaństwa i układa już plany na przyszłość. Postanowiła więc poprosić dzieci, nie wtajemniczając ich w szczegóły, by pomodliły się za ks. Jana, który ma się źle. Dzieci nie tylko podjęły modlitwę, ale i postanowiły narysować równego rodzaju laurki dla ks. Jana, dając mu znać, iż o nim pamiętają. Wszystkie swoje rysunkowe dzieła wysłały do ks. Jana. Kaplan pod wpływem modlitwy i pamięci dzieci porzucił swoje plany i do dziś posługuje gorliwie jako proboszcz w Stanach Zjednoczonych.
Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 29 z 32)
Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.
Kardynał Francis Gorge z Chicago powiedział niedawno, iż jest przekonany, że sam jeszcze umrze śmiercią naturalną w domu lub w szpitalu, jego następca prawdopodobnie umrze w więzieniu, a kolejny biskup Chicago będzie męczennikiem. Niezwykłe jest jednak ostatnie zdanie z tej wypowiedzi, pełne nadziei, a brzmi ono następująco: „Następca biskupa-męczennika zajmie się zbieraniem kawałków potłuczonego społeczeństwa”.
Maj i czerwiec to miesiące w których biskupi świecą nowych prezbiterów, a wielu z już wyświęconych obchodzi swoje rocznice święceń. Miałem więc okazje w minionych tygodniach uczestniczyć w święceniach kapłańskich diakona pochodzącego z parafii, gdzie posługuję. Brałem też udział w dwóch srebrnych jubileuszach kapłańskich no i sam obchodziłem dwudziestą rocznicę przyjęcia święceń prezbiteratu. W tle tych wydarzeń brzmią mi słowa biskupa Grzegorza Rysia z homilii, którą powiedział w tym roku podczas święceń kapłańskich u dominikanów w Krakowie. Stwierdził mocno, iż „w Kościele nie chodzi o księży. W Kościele chodzi o to, by Kościół rósł”. A dzieje się to jedynie poprzez pomnażanie, czyli ewangelizację i wyjście. „Duch św. – powtarzał biskup Ryś – poprzez papieża Franciszka mówi: wychodzimy”. Owo „wychodzimy” oznacza również wyjście ze swojego przyzwyczajenia i bezpieczeństwa kościelnego. Myślę też, że chodzi dzisiaj również o wyjście z lęku o siebie, o wyjście z zajmowania się Kościoła sobą.
W homilii biskupa dotknęło mnie również spostrzeżenie, iż problemem współczesnego człowieka jest to, iż nie postrzega braku Boga za brak . Bp. Ryś nazwał to oporem świata. Wyjść do takiego świata, zmierzyć z się takim oporem to ogromnie ważne zadanie.
Przeczytałem bardzo głęboki tekst ks. Tomasza Halika, czeskiego filozofa i teologa, który w tym roku został laureatem nagrody Templetona. Ów tekst jest zapisem jego wystąpienia podczas uroczystego wręczenia mu nagrody, co miało miejsce w Londynie, w maju br. Halik zauważa, iż religia jest potrzebna Europie, gdyż bez niej, w kształtowaniu relacji międzyludzkich pozostaje jedynie tolerancja. „Tolerancja jest laicką interpretacją ewangelicznego przykazania miłości nieprzyjaciół”. Tolerancja wystarcza by zbudować społeczeństwo żyjące obok siebie, ale nie pomoże zbudować społeczności żyjącej ze sobą. W związku z tym, że nasz świat globalnej wioski, nie pozwala nam żyć obok siebie, gdyż jesteśmy zbyt blisko, potrzeba nam czegoś więcej niż tolerancja, a to może dać nam wiara w Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego, który pokazuje nam swoje rany.
Brałem udział w spotkaniu osób z Drogi Neokatechumenalnej pochodzących z Europy środkowo-wschodniej, które miało miejsce w Warszawie. Hala Torwaru była wypełniona po brzegi (podobno ponad 7 tysięcy osób), a i przed halą zgromadziło się wiele osób śledząc, poprzez telebimy, to co działo się w środku. Przewodniczył spotkaniu kard. Nycz, a prowadził je Kiko Argűello, jeden z inicjatorów Drogi (z chylońskiej parafii było nas na spotkaniu około 70 osób).
Poprzez spotkanie na Torwarze dotarła do mnie prawda, iż Kościół się ciągle wydarza. On jest, jak pisze Benedykt XVI, drzewem, które już wyrosło z ziarna Słowa, ale też ciągle jest ziarnem, które zostaje wrzucone w świat i w ludzi. Podczas wspomnianego warszawskiego spotkania, które miało charakter powołaniowy zgłosiło się (w żargonie wspólnotowym mówi się „wstało”) do ewangelizacji Azji, głównie Chin, prawie dwustu młodych mężczyzn do kapłaństwa, tyleż samo dziewczyn i kobiet do służby misjom i około 170 rodzin również do działalności misyjnej. Widziałem więc „drzewo, które wyrosło”, to znaczy owoce w postaci gotowości setek ludzi, by porzucić bezpieczną Europę, by wyjechać w nieznane. Widziałem też „ziarno”, czyli nadzieję na ewangelizację Azji. Kiko wspomniał, iż pierwsze tysiąclecie chrześcijaństwa było ewangelizacją Europy, drugie tysiąclecie stało się czasem ewangelizacji Ameryk, Afryki oraz Oceanii, natomiast trzecie tysiąclecie naszej ery, to czas ewangelizacji Azji.
Odkryłem nowe lekarstwo, a stało się to przez lekturę współczesnego Ojca Pustyni. Ojciec Łazarz, bo tak brzmi jego imię zakonne, zanim stał się mnichem koptyjskim, mieszkał w Australii i był nauczycielem akademickim na świeckiej uczelni. Książka jego autorstwa zatytułowana „Ojciec Łazarz. Pokonaj swoje demony” (Kraków 2014 r.) to bardzo ciekawa lektura; to swego rodzaju współczesny poradnik życia duchowego. Zapamiętałem zwłaszcza dwie porady: „sądzę, że wygasanie pierwszego zapału w zetknięciu z długim okresem życia jest częścią ludzkiego losu. Dotyczy to każdej dziedziny życia, takich jak praca, małżeństwo czy życie religijne. Aby móc codziennie odradzać się na nowo, potrzebujemy wkładać w to wiele wysiłku. Abba Piotr miał w zwyczaju każdego dnia powtarzać, ze rozpoczyna swoje życie na nowo. Ja również staram się go naśladować. Po odprawieniu Mszy św. o północy wracam do swojej jaskini. Kładę się spać i wstaję o szóstej rano. Podczas porannej modlitwy pamiętam o tym, by powiedzieć Panu, ze jest to mój nowy dzień. Pierwszy dzień reszty mojego życia” (s. 65).
Druga porada dotyczy poszukiwania ojca duchownego i spowiednika. Ojciec Łazarz po przybyciu do egipskiego monasteru postanowił, za radą biskupa, znaleźć przewodnika duchowego. Spisał wiec nazwiska tych mnichów, którzy znają język angielski, a następnie zaczął obserwować w jaki sposób sprawują Eucharystię. Zauważył, że „niektórzy odprawiali ją znakomicie. Mieli dobry głos, ładnie śpiewali. Nie pasowało mi to jednak. Inni byli zamknięci w sobie…Pewnego dnia odwiedziłem starego mnicha. Kiedy zobaczyłem go podczas Mszy św., spostrzegłem, że miał miły głos. Jednak to, co szczególnie zwróciło moja uwagę, dotyczyło jego sposobu modlitwy. Robił to szczerze, prosto i z otwartym sercem. Kiedy przeszedł do części, gdzie kapłan wymienia imiona świętych, robił to w taki sposób, jakby rozmawiał z nimi osobiście…Miałem wrażenie, że on rozmawiał z każdym z nich. Wtedy powiedziałem sobie, że to jest ojciec duchowny, jakiego potrzebuję. Ktoś, kto zna świętych osobiście.”
W książce Ewy Czaczkowskiej „Kardynał Wyszyński” (Warszawa 2009) znalazłem opis adwentowego listu młodego ordynariusza lubelskiego do księży (z 1948 r) : „Biskup w liście do księży zauważył, że nie brakuje wśród nich dziwnie obojętnych, ciężkich, niewrażliwych na najświętsze słowa, zdolnych tylko do krytyki, dyspensujących się od wszelkiej pracy. Pisał o przejawach kapłańskiej samowoli, niewykonywaniu zarządzeń i dekretów biskupa, a nawet mobilizowaniu wiernych do przeciwstawiania się decyzjom biskupa związanych z tworzeniem i podziałami parafii oraz zmianami personalnymi, których dokonał wiele. Rozluźnienie dyscypliny, demoralizacja, która w czasie wojny dotknęła całe społeczeństwo, jak widać nie ominęła także duchowieństwa… Ubolewał: myśmy się stali „Kościołem siedzącym”, zarośliśmy jak kamień w lesie, zatyło serce nasze, boimy się zmian, choć ciągle biadamy na miejsce zasiedzenia jak Hiob na nawozie. I mobilizował kapłanów:Trzeba nam wrócić do obyczajów apostolskich! Więcej ruchu, więcej wędrówki od wsi do wsi, od chaty do chaty! Niech plebanie nie będą twierdzami niedostępnymi, obrośniętymi krzewami, pośród których trudno znaleźć furtkę! Otwórzcie drzwi! Idą czasy szybkich zmian w świecie. Obyśmy nadążyli za nimi. My synowie „Drogi”, obyśmy nie pozostali w tyle jako te ciury obozowe postępu świata. Mamy przodować wiekom w ślad za Chrystusem” (s. 81-82).
Jakże podobny w swojej treści jest list kard. Wyszyńskiego do przesłania papieża Franciszka, które przez cały pontyfikat kieruje do księży i biskupów.
Papież Franciszek w jednej ze swoich katechez środowych powiedział, iż Kościół zrodził się na Golgocie a objawił się w dniu Zesłania Ducha Świętego. Znamienne jest to, że Pięćdziesiątnica jest uważana w tradycji chrześcijańskiej za antytezę wydarzenia związanego z budową wieży Babel. Starotestamentalne opowiadanie podkreśla dosłownie, iż budowniczy wieży chcieli „ wywyższyć swoje imię”, co doprowadziło do rozbicia jedności. Grzech pychy spowodował podział, który symbolicznie został oddany poprzez fakt „pomieszania języków”. Zesłanie Ducha Świętego,, podczas którego objawił się Kościół, jest wydarzeniem jedności, co pokazuje jeden z fundamentalnych celów istnienia Kościoła. Wszystkie dziedziny życia kościelnego są dla jedności. Np. uczestniczenie w Eucharystii powinno prowadzić do jedności z tymi, którzy są obok i z tymi których nie ma na Liturgii. Często jednak wpadam w pułapkę budowania, podczas Mszy św., jedynie mojej relacji do Boga zapominając o jedności z ludźmi. Myślę, że brak troski o jedność ukazuje słabość i niedojrzałość wspólnot chrześcijańskich, które czasami wyglądają jakby ktoś w nie „wrzucił granat”. Są rozbite. Nawet wizualnie widać to w wielu kościołach, gdy ludzie nie siadają obok siebie i blisko ołtarza, a zajmują miejsca gdzieś w ukryciu, w różnych zakamarkach świątyni. Do jedności się dojrzewa poprzez otwartość na Ducha Św.
Piszę te słowa w sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej. Kardynał Wojtyła odwiedzając to miejsce w 1977 roku nazwał Maryję „patronką jedności”. Maryjo Matko Jedności naucz mnie tworzyć z braćmi i siostrami Kościół.
Modlitwa poranna i przed jedzeniem pozwala przyjąć dzień i to, co będę jadł jako dar. Jeśli tego nie czynię ryzykuję neurozę lękową. Ronald Rolheiser, współczesny katolicki teolog, który w jednej ze swych konferencji mówi o lęku, przytacza wspaniałe opowiadanie ze Starego Testamentu o Abrahamie i Izaaku. To, co się m.in. stało na górze Moria, to uznanie przez Abrahama swojego syna jako daru od Boga. Wpierw w posłuszeństwie Abraham postanowił ofiarować syna, by Bóg mógł mu go oddać i aby Abraham zrozumiał, iż syn jest darem Boga. Myślę, że to ciekawa psychologiczna interpretacja tego tekstu. Pewien ksiądz, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, powiedział bardzo proste i głębokie kazanie. Otóż poprosił ludzi, by przyszli na Mszę św. podczas świąt, a wtedy będą mieli całkiem inne święta, gdyż zobaczą je jako dar. Uznanie bycia obdarowanym-ofiarowanie-oddanie to dynamika, która chroni przed lękiem utraty i neurozą wynikającą z pośpiechu.
Św. Piotr gdy został umieszczony w więzieniu, skuty łańcuchami został uwolniony przez anioła, który „trącił go w bok” (dosłownie uderzył, a nawet kopnął). Dzisiaj otrzymaliśmy w Kościele powszechnym wystawienników – aniołów, których życie na ziemi i w niebie jest jak uderzenie-kopnięcie w bok, byśmy uwierzyli, że Bóg o nas nie zapomniał i jesteśmy dla Niego ważni.