Ronald Rolheiser, współczesny katolicki teolog i publicysta, w minionych tygodniach, podczas prowadzenia warsztatów, skorzystał z okazji, aby pójść w pewnym mieście do katedry na niedzielną Eucharystię. Był zaskoczony usłyszaną homilią. Ksiądz komentował  tekst Ewangelii, w którym Jezus mówi: „Ja jestem krzewem winnym, wy zaś latoroślami”. Kaznodzieja wykorzystał ten tekst,  aby poinformować wiernych, że owo nauczanie Jezusa odnosi się do włączania ludzi w życie Boga poprzez chodzenie na Mszę Świętą niedzielną i stwierdził, że jeśli nie uczestniczymy w niedzielnej Eucharystii popełniamy grzech śmiertelny,  a gdy w takim stanie umrzemy, to pójdziemy do piekła. Na koniec ów ksiądz,  chcąc podkreślić wagę tych stwierdzeń,  zaznaczył, że takie jest właśnie nauczanie Kościoła katolickiego. A ci, którzy zaprzeczają temu, niepopularnemu dzisiaj nauczaniu, popełniają grzech herezji.

 

     Na kanwie tego doświadczenia Rolheiser zadał pytanie: Czy Kościół katolicki naucza w taki właśnie sposób? Czy niepójście na niedzielną Mszę Świętą jest grzechem śmiertelnym i czy jeśli ktoś umrze w takim stanie, to konsekwencją jest piekło? Odpowiedź daje następującą[1]: Nie, to nie jest katolicka, ortodoksyjna nauka, chociaż popularne głoszenie i katecheza mogą czasami sugerować, że  tak właśnie jest. Dlaczego nauczanie Kościoła nie jest tak proste,  jak owego kaznodziei?

     Kanadyjski teolog rozpoczyna refleksję od przykładu: kilka lat temu, przewodniczył pogrzebowi młodego mężczyzny w wieku około dwudziestu lat, który zginął w wypadku samochodowym. W miesiącach przed śmiercią nie był praktykującym katolikiem. Przestał chodzić do kościoła, mieszkał ze swoją dziewczyną,  a gdy umierał wcale nie był trzeźwy. Jednak jego rodzina i wierni, którzy otoczyli jego ciało w dniu pogrzebu  wiedzieli, że mimo swojego kościelnego  i moralnego zagubienia,   i nieostrożności, był kimś, kto miał dobre serce, a gdy wchodził do jakiegoś pomieszczenia, gdzie przebywali ludzie, to często wnosił tam radość, energię i światło. Podczas obiadu po pogrzebie, jedna z jego ciotek, która wierzy, że niechodzenie do kościoła w niedzielę jest grzechem śmiertelnym,  podeszła do Rolheisera i powiedziała: „On miał takie wielkie serce i tak wiele dobrej woli, iż gdybym to ja wpuszczała do nieba, to pozwoliłbym mu wejść”. Jej komentarz zdradził coś,  co było głęboko, wewnątrz niej, a mianowicie jej przekonanie, że dobre serce przewyższa zasady i kategorie kościelne,  i że Bóg ma szersze kryteria oceny niż tylko te sformułowane w zewnętrznych przepisach kościelnych. Wierzyła, że ​​ grzechem śmiertelnym jest opuszczenie niedzielnej Mszy Świętej, ale  nie potrafiła zaakceptować, że konsekwencja takiego stanu rzeczy dla jej siostrzeńca,  będzie tak tragiczna – piekło. W głębi duszy wiedziała, że ​​Bóg czyta głęboko w sercu człowieka, rozumie ludzką nieostrożność, przyjmuje grzeszników i nie wyklucza ludzkiego dobra z nieba.

     Wspomniany teolog stawia wobec tego pytanie: co katolicka nauka mówi na temat grzechu ludzi, którzy nie chodzą w niedzielę do kościoła i czy jest prawdą, że są zagrożeni piekłem? I odpowiada w taki oto sposób: krótko mówiąc, katolicka teologia moralna zawsze nauczała, że indywidulany grzech człowieka należy widzieć w kategoriach subiektywnych i sytuacja danej osoby nigdy nie może być odczytywana jedynie od zewnątrz. Nigdy nie możemy powiedzieć: „to jest grzech!”, gdy  patrzymy jedynie na działania z zewnątrz. Możemy natomiast spojrzeć na działania z zewnątrz i powiedzieć: „To nie tak jak powinno być, dzieje się zło!”, ale to już zupełnie inny rodzaj osądu. Z zewnątrz możemy ocenić czynność w kategoriach obiektywnego zła lub dobroci, zgodności z zewnętrzną normą moralną, ale z tej zewnętrznej perspektyw nie możemy stwierdzić, że coś jest grzechem. Takie postawienie sprawy nie jest jakimś nowym, liberalnym nauczaniem, można już je znaleźć w naszych tradycyjnych katechizmach. Nikt nie może patrzeć na działania kogoś z zewnątrz i powiedzieć autorytatywnie: „ten człowiek popełnił grzech”. Jeśli ktoś tak naucza,  to jego orzeczenie jest sprzeczne z ortodoksją katolicką. Możemy i musimy stwierdzić, że pewne rzeczy są złe obiektywnie, ale stwierdzenie, że coś jest grzechem, to coś innego, i wymaga innej perspektywy.

     Prawdopodobnie jednym z najbardziej cytowanych stwierdzeń papieża Franciszka  – zauważa Rolheiser- jest jego słynna odpowiedź na pytanie o kwalifikację moralną zachowań homoseksulanych, która brzmiała: „Kimże  jestem, aby sądzić?”.  Papież nie jest sam w takim myśleniu. Jezus Chrystus, w Ewangelii św. Jana, mówi: „Wy wydajecie sąd według zasad tylko ludzkich. Ja nie sądzę nikogo.  A jeśli nawet będę sądził, to sąd mój jest prawdziwy, ponieważ Ja nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał (J8, 15-17).  To oczywiście nie znaczy, że nie mamy prawa do  wydawania w ogóle sądów. Nie mamy jednak prawa, by kogoś skazywać na piekło, czy też, nie znając stanu ducha tej osoby, twierdzić, iż jest w stanie grzechu śmiertelnego.

      Rolheiser konkluduje: w naszej katechezie i popularnym głoszeniu musimy być bardziej ostrożni jeśli chodzi o używanie terminu „grzech śmiertelny” i  „piekło”.  Warto być świadomym tego, iż Jezus wobec nikogo nie był tak ostry,  jak właśnie wobec tych, którzy wydawali arbitralne, zewnętrzne sądy moralne i skazywali innych na potępienie.

 



[1] Jest to streszczenie artykułu R. Rolheisera: „Ortodoxy, Sin, and Heresy”,  http://ronrolheiser.com/orthodoxy-sin-and-heresy/#.WH05QlwV6mo, (2017-01-16)