Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 19 z 29)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Wsłuchać się w duszę

      James Hillman, amerykański psycholog, zmarły w 2011 roku, choć był agnostykiem, pisał znakomite teksty o duszy. Mówił, że psychologowie próbują naprawiać duszę, a teologowie ją ratować. Hillman twierdził, że dusza jest wieczna i najważniejsze, to się w nią wsłuchać. To niezwykle ważne zadanie dla współczesnego Kościoła, by wsłuchać się w to, co mówi dusza człowieka żyjącego na początku XXI wieku.

Całe szczęście, że dzisiaj nie utożsamiamy duszy z jakimś miejscem w człowieku. Świat duszy łączymy z: umysłem, duchem, sercem, życiem, ciepłem, człowieczeństwem, osobowością, indywidualnością, istotą, emocją, jakością, cnotą, moralnością, grzechem, mądrością, śmiercią i Bogiem. Dusza nie jest bezcielesna, gdyż często mówimy, że odbija się ona w czyiś oczach i wyraża się przez ciało lub, że ktoś swoim zachowaniem pokazał swą bezduszność. Dusza to żyjący człowiek z całym bogactwem swojej egzystencji.
Słyszałem niedawno o młodej kobiecie, która dzieliła się dziejami rozpadu związku ze swoim chłopakiem, którego kiedyś obdarzyła głębokim uczuciem. Ona, osoba o głębokiej wierze, chrześcijanka, zderzyła się z radykalnym materializmem owego mężczyzny. Według niego, nie ma czegoś takiego jak dusza i jej świat, gdyż istnieje tylko rzeczywistość fizyczna, która jedynie jest realna. Pewnego dnia zapytała go wprost: czy wierzysz, że masz duszę? On odpowiedział negatywnie. Ostatecznie, nie bez bólu serca, ich związek się rozsypał. Dlaczego? Odpowiedź jest w ciekawym jej spostrzeżeniu: jeśli ktoś nie wierzy w istnienie duszy, jak może być moją bratnią duszą?

Pokaż mi swoje dzieci

       Kiedyś, w dyskusji na tematy wewnątrzkościelne, usłyszałem takie oto stwierdzenie: jeśli ktoś zażarcie krytykuje wspólnoty charyzmatyczne, neokatechumenalne i inne, to zapytaj go: czy mógłbyś pokazać mi swoje dzieci w porządku wiary i konkretne owoce wypływające z przyjęcia  mocy Ewangelii w ich życiu?  Dlatego ucieszył mnie tekst ks. D. Kowalczyka o owocach działalności jezuitów i ludzi świeckich w centrum ewangelizacyjno- formacyjnym Mocni w Duchu w Łodzi   (http://gosc.pl/doc/4346443.Po-owocach-poznacie-lodzkich-jezuitow) i myślę, że jest to kolejne dobre słowo w kontekście krytyki wspólnot charyzmatycznych w wydaniu m.in ks Kobylińskiego i bp Czai. Podobne świadectwo do ks. D. Kowalczyka mógłby napisać np Ks. Z. Wądrzyk, dyrektor Gdańskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji, o owocach życia wiarą tego środowiska: o małżeństwach i rodzinach, o powołaniach kapłańskich, do życia konsekrowanego m.in u betlejemitek oraz jako dziewice konsekrowane,  o prowadzeniu ewangelizacji w formie kursów czy rekolekcji parafialnych,  a ostatnio Kursu Alfa, o żmudnej pracy ludzi ze SNE dla swoich parafii.
Mam osobiste doświadczenie posługi w dwóch dużych wspólnotach SNE na gdańskim Ujeścisku i we Wspólnocie SNE Magnificat w Gdyni i na własne oczy widzę owoce działania Boga w życiu ludzi, którzy zaangażowali się w konkretną formację i doświadczenie wspólnotowe.

„Skandaliczne” zachowanie papieża Franciszka i abp Krajewskiego

      Chyba już dawno nie byłem tak poruszony z powodu czyichś słów i zachowań w Kościele. Chodzi o to, co powiedział abp Krajewski dając świadectwo o papieżu Franciszku, o tym w jaki sposób on myśli i co robi, gdy spotyka zagubionego grzesznika. Pomyślałem: jak ja obciążyłem Ewangelię swoimi interpretacjami i ludzkimi „zmiękczaczami”, tymczasem dzisiaj Bogu chodzi o powrót mój i innych chrześcijan do Ewangelii: bez komentarzy, bez dodatków, bez „ale”, do nagiej Ewangelii i do pytania: co zrobiłby Jezus?
 

Mistrz wiary

    Abp Ryś wspomina czasami w swoich konferencjach ks. Alana Fudge,  londyńskiego proboszcza. Stał się on nauczycielem w wierze dla przyszłego biskupa, zwłaszcza poprzez sposób w jaki żył, głosił Słowo i duszpasterzował. Zmarł w 2011 roku. Znalazłem ten oto film z niedzielnej, porannej Eucharystii z parafii ks. Alana. Przepiękna Liturgia i głębokie Słowo m.in o tym dlaczego w wizji męczeństwa św. Szczepana Jezus stoi, skoro w „Wierzę” wyznajemy, iż siedzi po prawicy Ojca. Ks. Alan mówi, iż jest to dobra nowina dla wszystkich przeżywających cierpienia. Jezus, wobec nich i ich cierpienia, również stoi, aktywnie wspiera i nie zapomina.

PS Zauważcie jak piękne jest baptysterium w tym kościele.

Od paranoi do metanoi w myśleniu o papieżu Franciszku

    Ostatnia fałszywa wiadomość na temat listu papieża Franciszka do pary homoseksualnej, w którym rzekomo miałby pobłogosławić ich wspólne wychowywanie dzieci,  wywołała kolejne lękowe reakcje. W rzeczywistości była to standardowa odpowiedź na prośbę o błogosławieństwo, którą składają tysiące pielgrzymów w Watykanie i która to została wysłana na adres jednego z owych mężczyzn. W kontekście tego wydarzenia zauważyłem, że wystarczy jakakolwiek bzdurna informacja o papieżu,  a już pojawiają się oskarżenie i podejrzliwość.  Wydaje się więc, że ważnym wyzwaniem jest dzisiaj podjęcie wysiłku dla zrozumienia Franciszka. Myślę, że punktem wyjścia w poznaniu obecnego papieża jest „Evangelii Gaudium”,    jako jego programowy tekst. Lektura tej adhoratacji może uspokoić lęki i poderzliwość tych katolików, którzy słyszą o Franciszku jedynie z sensacyjnych, wątpliwej wartości,  wiadomości internetowych.

    Jednym z podstawowych ruchów jakie Franciszek chce wykonać w Kościele, to ten od paranoi do metanoi. Symbolem paranoi jest bokser z wysoko postawioną gardą, który za wszelką cenę chce się obronić przez atakującym go przeciwnikiem. Taką postawę mogą również podjąć chrześcijanie względem świata, a wtedy wiele składowych otaczającej nas rzeczywistości będziemy postrzegać jedynie jako zagrożenia. Symbolem metanoi jest Jezus Chrystus rozpięty na krzyżu, z ramionami rozciągniętymi i otwartymi. On był i jest „matanoiczny”,  gdyż wydał siebie za nas.

Wakacje jako szabat

    Czego symbolem jest przepełniona walizka, której nie można domknąć?  To symbol życia człowieka w XXI wieku. Jesteśmy przeciążeni: informacjami, e-mailami, telefonami, troskami i zadaniami. Wydaje się, że ciągle mamy włączoną w sobie funkcje „standby” i na pewno jest to nienormalne. Kończymy dzień zmęczeni, ze świadomością, że tyle jest jeszcze do zrobienia, że ciągle  jest jeszcze ktoś,  do kogo powinniśmy zadzwonić, z kimś  się spotkać czy też  wysłać e-mail. Myślę, że wielu z nas odnajdzie się w tym opisie. Ja na pewno. Kiedykolwiek tak się czujemy, to oznacza, że zgubiliśmy właściwy sens przeżywania czasu. Życie to z jednej strony sprawa pracy i zadań, ale to również regularny czas, by mieć  szabat, by odpocząć i ucieszyć się.

   Bóg, co pokazuje Biblia, ustanowił  rytm czasu: sześć dni pracy i dzień odpoczynku szabatowego; siedem lat pracy i rok wypoczynku szabatowego;  czterdzieści dziewięć lat pracy ( siedem razy siedem) i następnie Rok Jubileuszowy; i na końcu,  praca przez całe ziemskie życie i wieczny szabat. Owa biblijna idea pokazuje, iż presja, pośpiech i dni pracy powinny być regularnie przerywane poprzez odpoczynek, świętowanie, aż po ustanie wszelkiej pracy i „wejście” w radość bez końca poza czasem.

    Co więc konstytuuje czas szabatu?  

    Po pierwsze, szabat oznacza nadzwyczajny czas, kiedy normalna praca i presja ustają. Tworzy się wtedy przestrzeń dla głębszych rzeczywistości. Oznacza to również, że nie żyjemy dla pracy, ale praca istnieje byśmy mogli żyć i kochać.  

   Następnie,  szabat oznacza czas radości i świętowania. W szabat powinniśmy jeść lepsze niż zazwyczaj jedzenie, ubierać odświętne stroje, cieszyć się Ziemią i sobą nawzajem. W szabat powinniśmy “pić z kielicha życia”.

   Szabat to  również czas pojednania, przebaczenia, darowania długów i pokoju między wrogami. Jeśli nasze wakacje, czy jakikolwiek inny wypoczynek,  nie są połączone z przebaczeniem i pojednaniem,  wtedy nie wypoczniemy prawdziwie. Możemy wrócić z pięknych miejsc i będziemy dalej zmęczeni. Dlaczego? Dlatego, że nie przebaczyliśmy i nasze zranienia i zgorzknienie będą nadal zakorzenione głęboko w nas i pozostaną źródłem niepokoju.

   Wayne Muller, amerykański psychoterapeuta i pisarz z dziedziny duchowości, kilkanaście lat temu, napisał książkę zatytułowaną: ”Sabbath: Finding Rest, Renewal, and Delight in our Busy Lives” (Szabat: znaleźć odpoczynek, odnowę i radość w naszym zagonionym życiu). Oto kilka jego cennych myśli:

– Szabat nie musi trwać rok lub dzień, to może być popołudnie, godzina,  a nawet kilka chwil zaczerpnięcia z źródła odpoczynku i radości. To czas słuchania, tego co jest głęboko piękne, prawdziwe i ubogacające.

– Szabat to pewien rodzaj życiodajności. Są takie rośliny, które jeśli nie „odpoczną” zimą, to nie wydają owoców na wiosnę, latem czy jesienią. Pewien czas odpoczynku, podczas którego nasze „życiowe korzenie” w ciszy są karmione, jest kluczem do bycia zdrowym. My również, podobnie jak rośliny,  potrzebujemy takiego czasu „zimowego odpoczynku”.

– Bóg powiedział: “Sześć dni będziesz pracował, a siódmego dnia jest szabat dla Pana”. To nie jest życiowa sugestia, to jest przykazanie, tak  samo ważne jak inne Boże przykazania.

       Bardzo potrzebujemy szabatu, który dla chrześcijan jest odpoczynkiem w Jezusie Chrystusie i jest związany ze świętowaniem: niedzieli, Wielkanocy, świąt kościelnych i rodzinnych, Eucharystii i każdej chwili życia jako czasu, który dał nam Pan. 

    Szabat to również radość i odpoczynek poprzez piękną muzykę i dzieło stworzenia:

Jak żyć bez zgorzknienia i żalu? (Refleksja na kanwie przypowieści o perle i skarbie)

     Jezus opowiadając  przypowieści o perle i skarbie ukazuje ludzi, którzy poświęcają i tracą wiele, ale nie ma w nich paraliżującego poczucia straty. Jest natomiast radość z odkrytego skarbu i znalezionej perły. Bohaterowie przypowieści są hojni i dający siebie, ale bez użalania się nad tym co stracili;  to ludzie wielkich ofiar, ale i wolności od zgorzknienia i resentymentu.

      O kim są te przypowieści? Wpierw mówią o ich Autorze. Mistrz z Nazaretu jawi się na kartach Ewangelii jako ten, który ofiarował wszystko, by znaleźć skarb, czyli człowieka. Ciekawie widać to, w historii Łazarza, którego wskrzesił za cenę swojej śmierci. Jezus, tuż po zgonie Łazarza, mówi, że chce iść do niego, do Betanii. Wtedy apostołowie ostrzegają go, iż jeśli się tam uda, to wrogowie zabiją go, gdyż dopiero, co próbowali to uczynić. Mimo tej groźby, Jezus udaje się do Betanii. Wskrzesza Łazarza, a potem idzie do Jerozolimy, gdzie wieść o wskrzeszeniu dociera bardzo szybko, a faryzeusze i uczeni w Piśmie, rozwścieczeni tym wydarzeniem i innymi postawami Nauczyciela z Nazaretu,  doprowadzają do Jego ukrzyżowania. Łazarz żyje, a Jezus umiera.  Łazarz wychodzi z grobu, a Jezus do niego wchodzi. Ciekawe, że opisy ich miejsc pochówku są takie same: „pieczara, a na niej spoczywał kamień”. Łazarz-Perła zostaje odnaleziony i uratowany, za wielką cenę. Co więcej, mimo tracenia życia, w Jezusie nie ma żadnego żalu. On kocha swe perły i skarby nawet poprzez krzyż.

     Te dwie parabole mówią również o starszym synu z przypowieści o „Ojcu Miłosiernym” (Łk 15). Ów starszy syn pracuje w domu swego ojca i prawdopodobnie jest człowiekiem ofiarnym, pracowitym i wypełniającym swoje liczne obowiązki. Może nawet traci i oddaje swoje życie oraz siły w domu swego ojca.  Jest w nim jednak zgorzknienie, żal i resentyment. Ma pretensje do ojca i młodszego brata. Dlaczego jest w nim tyle ciemnych i negatywnych uczuć i myśli? Dlatego, że wypełnia dobre zadania, bez dobrych motywacji. Nigdy nie odkrywa, że ojciec to skarb, że brat to perła, że warto oddać wszystko za mieszkanie w takim domu.

    Wreszcie te dwie przypowieści mówią również o każdym człowieku. O tych sytuacjach, gdy poświęcamy się i tracimy zdrowie, pieniądze i energię na rzecz innych ludzi. Tylko energia płynąca z radości odkrycia perły czy skarbu, w sytuacji tracenia życia dla braci,  uratuje nas od zgorzknienia i żalu.

Nie jesteśmy podobni do Realu Madryt

Na łamach jednego z miesięczników katolickich odbywa się w tym roku ciekawa dyskusja na temat kondycji współczesnych księży. Debatę rozpoczął Irlandczyk, ks. Brendan Hoban[1]. Wspominając początki życia kapłańskiego, aktualnie ma 68 lat, przywołuje postać swojego pierwszego proboszcza,  o którym mówi, iż był jak Real Madryt, tzn. że wszyscy podziwiali i jednocześnie bali się go. Hoban pisze o zmianach, które dokonały się w Kościele i wysuwa tezę, że żyje w ostatnim pokoleniu księży w Irlandii i nazywa je  „zagubionym szczepem-rodem”. Jak podkreśla, w  jego diecezji Killala, jak i w diecezji dublińskiej, jest tylko jeden ksiądz poniżej czterdziestego roku życia, co oznacza dramatyczny spadek ilości aktywnych duszpastersko księży i szybki wzrost średniej wieku duchownych do 70 lat. Ciekawe, że tekst Hoban’a był pierwotnie wygłoszonym przemówieniem podczas dorocznego spotkania Stowarzyszenia Księży Katolickich w Irlandii i musiał wywołać spory oddźwięk skoro na łamach „The Furrow” ukazały się artykuły polemiczne.

Wydaje się, że również w Polsce księża przestali być „jak Real Madryt”. Z jednej strony jest to bolesne, zwłaszcza wtedy, gdy obnażane są grzechy duchownych w kontekście m.in. skandali pedofilskich i z powodu pierwszych sygnałów,  że brakuje księży do obsadzenia placówek, z drugiej strony ów kryzys może odsłonić nam nowe możliwości i drogi. Chodzi o to, by nie tyle ksiądz, ale wspólnota parafialna była dynamiczna i witalna „jak Real Madryt”. Ksiądz będzie więc częścią „drużyny”, ważną i niezbędną, ale przestanie być samotnym indywidualistą od którego wszystko zależy.

Debata na łamach „The Furrow”, wypadki ujawnienia słabości kapłańskich oraz zmieniająca się kultura życia stawiają pytanie:  jak pomóc księżom w sytuacji,  w której się znaleźli? Wydaje się, że współczesny ksiądz czy biskup dużo bardziej niż kiedyś, potrzebuje autentycznego bycia częścią grupy czy wspólnoty. W tym kontekście przychodzi mi na myśl pewien duchowny katolicki, który wracając z pogrzebu swojego ojca płakał nad sobą. Przypomniał sobie, że gdy miał zostać kapłanem jego ojciec powiedział: „Nie wystarczy byś był <<w porządku>> księdzem, ty masz być wielkim kapłanem”. Patrząc na swe dotychczasowe życie zauważył, że był pracowitym, oddanym swej posłudze proboszczem, ale na pewno nie był kimś wielkim. Ludzie cenili go bardzo i często nawet mu o tym mówili. Twierdzili o nim, że przypomina im św. Jana Vianney.  Ostatnio pracował w  parafii na wsi, która posiadała kilka kościołów filialnych, musiał więc dzielić swój czas między różne społeczności wiernych. Często bywał zmęczony,  a nawet wyczerpany w swej posłudze, jednocześnie miał przekonanie, że jest tylko „w porządku”. Wiedział bowiem o swojej ciemnej stronie: o ucieczkach w  masturbację, o dogadzaniu sobie poprzez kupowanie drogiego sprzętu elektronicznego, o wyszukanych wycieczkach zagranicznych i dobrym alkoholu,  i o szukaniu uznania. Już dłużej nie chciał tak żyć. Tuż po pogrzebie ojca założył wraz z kilkoma kolegami  grupę, którą nazwali „radykalna trzeźwość”. Akurat nikt z nich nie był alkoholikiem, ale chcieli zaczerpnąć z tradycji Anonimowych Alkoholików. Spotykali się raz w tygodniu. Ich spotkania zaczynały się od szczerego dzielenia. Mówili sobie nawzajem o tym czym żyją, także o tym,  o czym nikt inny nie wiedział. Wobec kolegów w grupie nie mieli tajemnic. Szczerość i transparentność wobec drugiego wprowadziły nową jakość w ich życie. Inicjator tej grupy, po czterech latach spotkań, powiedział: „teraz życie jest bardziej wymagające, ale i pełniejsze. Nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy”. Wszyscy członkowie tej grupy-wspólnoty odkryli, że nie chcą być już samotnymi indywidualistami.

Jestem przekonany, że stajemy dzisiaj w Polsce przed potężnym wezwaniem wprowadzenia księży w takie doświadczenie wspólnoty formacyjnej lub grupy terapeutycznej, która pomoże  wyprowadzić nas z przeciętności, ukrywania swoich ciemnych stron i uczyni nas pokornymi ludźmi, którzy żyją przejrzystym życiem wiary, a przez to „płoną”.  Pośród opowieści na temat Ojców Pustyni jest i taka: otóż Abba Lot przyszedł do Abby Józefa i powiedział: “Na miarę moich możliwości zachowuję moją małą regułę, podejmuję niewielkie posty, modlitwy i zachowują trochę milczenia. Troszczę się, na miarę moich małych możliwości, o czystość moich myśli i strzegę mego serca. Jak myślisz Ojcze Józefie,  co powinienem teraz uczynić?”.  Starszy mnich wstał, wyciągnął ręce ku niebu, a jego palce stały się jak płonące ogniem lampy i powiedział: “A dlaczego nie staniesz się  cały płonącym ogniem?”.


[1] Por. B. Hoban, A Lost Tribe, The Furrow, 2(68)2017, s. 82-90.

Co nam się może przypomnieć?

Refleksja na temat uroczystości Serca Pana Jezusa[1]

 

     Opis Ostatniej Wieczerzy w Ewangelii św. Jana przedstawia piękny, mistyczny obraz: głowa św. Jana spoczywa na piersiach Jezusa. Co to znaczy? Po pierwsze, Jan słyszy bicie serca Jezusa i z tej perspektywy patrzy na świat. Jest to opis rzeczywistości uczniostwa chrześcijańskiego. Jezusowy uczeń słucha jak bije serce Boga i poprzez to doświadczenie patrzy na świat.

 

    Następny poziom tego obrazu wskazuje na to, iż jest to ikona pokoju. Gdy małe dziecko spoczywa na piersiach matki, wtedy może przeżyć ukojenie, uwolnienie od napięcia i pokój. Jest to obraz pierwotnej intymności, jedności, połączenia głębszego aniżeli miłość romantyczna.

     Dla Św. Jana jest to również obraz Eucharystii. Uczeń na piersi Jezusa ukazuje to, co dzieje się podczas Mszy świętej. W sposób realny Jezus daje nam swoją „pierś” byśmy mogli na niej spocząć, słuchać,  z niej się pożywić i z tej perspektywy spojrzeć na świat.

     I ostatnie znaczenie. Jest to obraz tego,  jak możemy przypomnieć sobie       „pierwotny dotyk-pocałunek”  Boga i być wzmocnieni w przeżywaniu samotności. Jest to myśl Henri Nouwen’a, który pisał, iż w głębi naszego jestestwa jest doświadczenie Bożego „pocałunku”, „dotyku”, „opieki”. Jest to pierwotniejsze od wszelkiego ludzkiego doświadczenia. Tam nie ma gniewu, hałasu, zgorzknienia i zazdrości. Wsłuchanie się w serce Jezusa może nam przypomnieć o tym pierwotnym, czułym Bożym „pocałunku” w głębi nas. By zejść do tego poziomu naszego bytu potrzeba doświadczenia samotności, łagodności i ciszy. Tak wiec wewnątrz nas jest świątynia, oratorium, miejsce oddawania chwały, sanktuarium nie uczynione przez człowieka. Jest ono delikatne, dziewicze i święte. Ono jest w nas pierwotniejsze aniżeli nasz grzech i wszelkie doświadczenie ludzkich zranień. Uroczystość Najświętszego Serca Jezusa, to szansa by z perspektywy tego miejsca zobaczyć świat i swoje życie.



[1] Por. R. Rolheiser, Listening to Christ’s Heartbeat,  http://ronrolheiser.com/listening-to-christs-heartbeat/#.WUzCEekqqM-

Zmiana proboszcza w…. Stanach Zjednoczonych

     W pewnym miasteczku biskup postanowił zmienić proboszcza i przenieść go do innej parafii. Gdy parafianie dowiedzieli się o tym zamiarze, przyszli do swojego dotychczasowego duszpasterza i powiedzieli: „nie podoba nam się ta zmiana, boimy się, że może pogorszyć naszą sytuację parafialną. Chcielibyśmy zaprotestować i powiedzieć o tym biskupowi”. Na to proboszcz: „nie róbcie tego, to zwyczajna procedura, tutaj w Stanach istnieje taka praktyka, że proboszcz po około 10 latach zmienia parafię, a poza tym biskup prosił bym przekazał wam list, w którym on pisze, iż kieruje do was młodego, dynamicznego, wierzącego, nowego proboszcza, który jest świetnym kaznodzieją”. Na to parafianie: „nie, na to się nie nabierzemy, gdy ksiądz do nas przychodził też dostaliśmy taki list 🙂„.

« Starsze posty Nowsze posty »