Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 17 z 32)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Zapach pokory

    Według Izaaka Syryjczyka, biskupa i teologa z VII wieku, osoba prawdziwie pokorna wydziela zapach, który wyczuwają inni ludzie, a   nawet zwierzęta. Co więcej, dzikie zwierzęta, w tym węże, pod wpływem owego zapachu pokory nigdy nie skrzywdzą tej osoby. Oto logika Izaaka z Syrii: pokora, jak wierzył, odzyskała zapach raju i w obecności osoby pokornej nikt nie czuje się osądzony i nie ma się czego obawiać, a dotyczy to nawet zwierząt, które czują się bezpiecznie przebywając w obecności osoby pokornej. Nic dziwnego, że tacy ludzie jak Franciszek z Asyżu rozmawiali z ptakami i zaprzyjaźnili się z wilkami.

    Czy to wszystko nie brzmi tylko jak pobożna bajka, czy też jest bogatą, archetypiczną metaforą? Myślę, że  chodzi o tę drugą, że jest to bogata metafora, a może nawet coś więcej, gdyż pokora ma rzeczywiście zapach ziemi i raju.

   Jak to się dzieje? Jak wartości duchowe mogą wydzielać fizyczny zapach? Otóż, jesteśmy stworzeniami psychosomatycznymi. Jesteśmy ciałem i duszą, tak więc fizyczny i duchowy aspekty naszego życia są częściami tej samej substancji tak, że nie można ich od siebie oddzielić. Powiedzieć, że jesteśmy ciałem i duszą, to jak powiedzieć, że cukier jest biały i słodki, a bieli i słodyczy nigdy nie można położyć obok siebie. Obie są w cukrze. Jesteśmy jedną substancją, nierozdzielną, ciałem i duszą, dlatego zawsze jesteśmy zarówno fizyczni, jak i duchowi, tak więc w rzeczywistości czujemy rzeczy fizyczne duchowo, tak jak czujemy rzeczy duchowe zmysłami fizycznymi. Jeśli to prawda, to wówczas pokora wydziela zapach, który można wyczuć fizycznie, a koncepcja Izaaka Syryjczyka jest czymś więcej niż tylko metaforą.

   Wydaje się, że stwierdzeniu, iż pokorę można poczuć, nie można odebrać również metaforycznego charakteru. Słowo „pokora” ma swoje korzenie w łacińskim słowie „humus”, oznaczającym glebę i ziemię. Jeśli przyjmie się tę definicję, wówczas najbardziej pokorną osobą, którą znasz, jest ta najbardziej ziemska i najbardziej „uziemiona”. Być pokornym, to znaczy mocno osadzić stopy na ziemi, być w kontakcie z ziemią i nieść zapach ziemi. Ponadto, aby być pokornym, należy zająć należne mu (jej) miejsce na Ziemi, a nie obok niej. 

   Pierre Teilhard de Chardin, słynny mistyk i naukowiec,  wyrażał to czasami w swoich modlitwach. W latach, kiedy jako paleontolog,  pracował na pustyniach Chin, układał modlitwy skierowane do Boga w formie, którą nazywał „Mszą za świat”. Mówiąc do Boga utożsamiał swój głos z wołaniem samej Ziemi. Jako kapłan nie przemawiał w imieniu Ziemi, lecz przemawiał jak Ziemia, dając jej głos następującymi słowami:

   „Panie, Boże, stoję przed Tobą jako mikrokosmos samej Ziemi, aby dać jej głos. Zobacz w mojej otwartości otwartość świata, w mojej niewierności niewierność świata; w mojej szczerości szczerość świata, w mojej hipokryzji hipokryzję świata; w mojej hojności hojność świata; w mojej uważności uważność świata; w moim rozproszeniu rozproszenie świata; w moim pragnieniu, by Cię chwalić, pragnienie świata, aby cię chwalić oraz w moim zbytnim skupieniu na sobie, zapomnienie świata o Tobie. Albowiem jestem z Ziemi, jestem jej kawałkiem, a Ziemia otwiera się lub zamyka na Ciebie poprzez moje ciało, moją duszę i mój głos”.

   Powyższa modlitwa to piękny obraz pokory, której nigdy nie należy mylić, jak to często bywa, ze zranionym obrazem siebie, z nadmierną powściągliwością, z nieśmiałością i strachem lub z nadmiernie wrażliwą samoświadomością. Zbyt powszechne jest przekonanie, że osoba pokorna jest tą, która bierze winę na siebie, która odrzuca pochwałę, nawet jeśli na nią zasłużyła; która jest nieśmiała, bojąca się intymności, która jest pełna lęku, która wstydzi się ukazać swoje zdolności, zalety i atuty. Ktoś może być łagodnym, a jednocześnie samolubnym. Pozornie pokornym jest ten, kto jest wycofany, zaprzeczający swoim zdolnością, a jednocześnie pielęgnujący wewnętrzną złość i bierną autoagresję.  

   Najbardziej pokorną osobą, którą znasz jest ta, która jest najbardziej bliska ziemi, ugruntowana, to znaczy osoba, która wie, że nie jest centrum Ziemi, ale także wie, że nie jest najgorszą jej cząstką. Ta właśnie osoba wydziela zapach, który niesie zarówno zapach raju (boskiego daru) jak i zapach ziemi.

     Na podstawie tekstu R. Rolheisera, THE SCENT OF HUMILITY.

 

Ein Karem – obciążona przyszłość

     Przyszłość jest obciążona nadzieją, to myśl, która kojarzy mi się z Ein Karem. Tutaj spotkały się kiedyś dwie ciężarne kobiety i przeżywały głęboko prawdę o tym, iż Bóg otworzył przed nimi czas. Ta nowa era okazała się pełna chwały (hebrajskie słowo „chwała” oznacza „ciężar, wagę”), to znaczy, że miała się stać ważną, sensowną, pełną znaczenia. Owa chwała ukazała się w życiu Elżbiety i Maryi w postaci dwóch chłopców: Jana Chrzcicela i Jezusa.

    Ein Karem kojarzy mi się również z Benjaminem Bergerem, Żydem mesjańskim, którego kiedyś gościliśmy w Gdyni i którego tym razem mogliśmy odwiedzić w jego domu i wysłuchać świadectwa jego nawrócenia. Po raz drugi poruszyło mnie opowiadanie Benjamina jak to, on niewierzący Żyd, który wyjechał ze Stanów Zjednoczonych do pracy w Danii, pewnego dnia przeżył żywą obecność Jezusa Chrystusa w domu, w którym czasowo przebywał. Przypomniało mi się wtedy,  opowiadanie z Dziejów Apostolskich o spotkaniu Szawła z Panem pod Damaszkiem. Obydwa te spotkania były początkiem nowej ery, nowej misji ewangelizacyjnej w życiu tych dwóch Żydów.

 

    Podczas gościny u Benjamina zostaliśmy też zaproszeni na spotkanie modlitewne Żydów mesjańskich w Jerozolimie, z którego to zaproszenia udało nam się skorzystać. Modliliśmy się w pięknej sali, mocno przeszklonej z widokiem na miasto. Naucznie miał B. Beger i opowiadał o swoich ostatnich wizytach na wyspach w okolicy Australii, gdzie całe społeczności chrześcijan wraz z władzami administracyjnymi pragnęły nawiązać kontakt z przedstawicielem Izraela, jako „pnia” z którego wyrastają „gazłęzie”, którymi jest Kościół . Takie wydarzenia i spotkania nas katolików z Trójmiasta ze wspólnotą Żydów mesjańskich, czy spotkania ludzi z antypodów, „krańców świata” z Żydami, z Izraela pokazują, że jedność w przyszłości będzie możliwa, że słowa św. Pawła z Listu do Kolosan są przed nami: ” tu bowiem nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, ale wszystkim i we wszystkich jest Chrystus” (Kol 3, 11). Przyszłość jest chwalebna i obciążona nadzieją na jedność. W tym sensie rozumiem chwałę, którą nas Bóg obdarza i obdarzy.

Zamienić pustkowie w ogród, czyli 1 września w Medjugorie

 

        W każdej niemal kulturze i religii pojawia się motyw miejsca dzikiego, pustynnego, które jest pełne niebezpiecznych demonów. W chrześcijaństwie używamy symbolu pustyni do opisu niespokojnego stanu ducha. Jak można zamienić pustynne miejsce w ogród, czyli w miejsce i czas pełne pokoju i bezpieczeństwa? 
    Można zabiegać o pokój na wiele sposobów. Np Gandhi napisał poruszający list do Hitlera, który niestety nie zmienił serca tego, któremu słynny Hindus pokazał wielką odpowiedzialność za ewentualne uczynienia ze świata wielkiej pustyni.  

 

 
   Można i trzeba samemu być człowiekiem pokoju, pełnym harmonii wewnętrznej, pojednanym ze sobą, pewnym, że jest się kochanym, co czyni nas wolnymi od rywalizacji i pychy.
     Jest jeszcze jeden wymiar zabiegania o pokój – modlitwa. Medjugorie to miejsce wielkiej modlitwy o pokój. Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku ludzie usłyszeli tutaj wezwanie do modlitwy o pokój. 10 lat później wybuchła wojna bałkańska i wiele miejsc zostało zburzonych i dotkniętych wojennymi zniszczeniami, jednakże samo Medjugorie ocalało w niewytłumaczalny po ludzku sposób, by stać się szczególnym miejscem modlitwy o pokój. 
     Dzisiaj, w 80 rocznicę wybuchu II Wojny Światowej, mogę być właśnie w tym miejscu i modlic się o pokój.
   Dlaczego modlitwa o pokój ma sens? Dlatego, że rodzi wiarę, a wiara uwalnia od lęku i strachu przed „dzikimi zwierzętami i demonami” czającymi się na pustyniach ludzkich umysłów i serc. Modlitwa i zaangażowanie mogą zamienić te dzikie, ciemne obszary w bezpieczne ogrody.

Kościół w Medjugorie pod znakiem noszy

     Wspinając się na Górę Objawień w Podbrdo, na skraju Medjugorie,  byłem świadkiem niezwykle pięknej  sceny. Otóż,  przyjaciele wnosili chorą, starszą kobietę, na specjalnie skonstruowanych noszach. Było bardzo ciepło, skalista góra, dosyć stromo,  a oni w wyraźnie radosnej atmosferze podjęli trud. Przypomniały mi się sceny z Tartr słowackich, gdzie spotkałem tzw. nosiczów, którzy targali do schronisk, to co było tam potrzebne. Czasami byli obładowani ogromnymi ciężarami. Robli to jednak za pieniadzę i w samotności.  Wczoraj widziałem coś więcej. Braci w wierze, którzy nieśli siostrę. Piękny obraz tego,  czym jest Kościół.

     Kogo niosę na drodze wiary i z kim to robię? Kto mnie niesie w Kościele? Z takimi myślami-pytaniami poszedłem potem spowiadać, sprawować Euchrystię w bardzo międzynarodowym gronie i na koniec dnia, wraz z kilkoma tysiącami ludzi,   przeżyłem piękne nabożeństwo adoracji Najświetszego Sakramentu.

Czego nam potrzeba wobec potęgi smoka? (refleksja na uroczystość Wniebowzięcia NMP)

 Brzemienna kobieta jest symbolem kruchości, znakiem kogoś, kto potrzebuje wsparcia, pomocy i to Ona staje przed smokiem, który ma: 7 głów (pełnię mądrości), 10 rogów (potężną siłę, jak byk z rogami) i 7 diademów, czyli pełnię władzy. Owa Kobieta-Niewiasta zwycięża smoka, miażdży jego głowę dzięki wierze w moc Słowa w które jest brzemienna.
Czy wobec zła w świecie, w historii i wokół nas i w nas wierzymy w moc wiary i Słowa Boga?

      Przed potężnym smokiem w Auschwitz stanął kiedyś człowiek, który miał jako oręż jedynie Słowa: nie zabijaj, kochaj bliźniego swego jak siebie samego… Tym człowiekiem był o. Maksymilian Kolbe. Zwyciężył, mając oręż po ludzku kruchy, niewystarczający.
Kiedykolwiek Kościół-Niewiasta ucieka się do władzy, siły i przemocy w walce ze smokiem, wtedy wyraża swoją niewiarę w to, co posiadała Niewiasta z Apokalipsy i w takim wypadku przestaje być sobą. Tak było np w czasach wypraw krzyżowych.
Każdy chrześcijanin, stając wobec zła, jest nieustannie konfrontowany z pytaniem: czy wierzysz w to, co po ludzku jest kruche? Czy Słowo, w które jesteś brzemienny Ci wystarczy? Czy też wolisz używać siły, władzy i ludzkiej mądrości?
Jak piękna jest ta pieśń oparta 12 rozdziale Apokalipsy, która pokazuje Kościół i Maryję wierzące w moc tego, co słabe, w co są brzemienne.

https://youtu.be/GosVBXuYKX8

O wadze tego, co nieistotne

     Kiedyś wyczytałem u o. Michała Zioły stwierdzenie, że dobrze, gdy mnich oprócz zajmowania się sprawami ważnymi, ma także w swoim życiu takie nieważne zajęcie i hobby. On, mieszkając we Francji, zajmuje się starymi mapami Bałtyku. Ta nieistotność hobby uczy człowieka pokory. Mam do dzisiaj w głowie obraz dwóch mnichów z filmu „Ludzie Boga”, którzy przebywając w Afryce, czytają w gazecie o meczu piłki nożnej, który rozegrano we Francji. Jaką oni mieli radość! A gazeta, którą czytali była pewnie już stara.

     Dzisiaj rozpoczyna się kolejny sezon w Premier League. Na początek zagra Liverpool z Norwich, ale w niedziele gra Newcastle, u siebie z Arsenalem.Czekam na ten niedzielny mecz z radością i nowym strojem 🙂 Nie mogę na mecz pojechać, ale mam nadzieję, że obejrzę go telewizji. Pewnie w retransmisji, bo są ważniejsze sprawy. Mam też świadomość, że kibicuję zespołowi, który nie jest faworytem, co więcej, który w Polsce jest mało znany. Być może w niedzielę, w Gdyni, kibicować będę mając świadomość, że to nic nie znaczy dla tego, co się wokół mnie dzieje i co jest ważne dla kibiców w Trójmieście… ale i tak daje mi to radość, jak mapy o. Michałowi, jak czytanie gazety mnichom z Tibirine.
Howay the lads

Zgnieciony pąk, który zakwitnął na krzyżu

    W święto Przemienienia Pańskiego czytałem i dzieliłem się z kilkoma osobami wnikliwym tekstem Pawła Floreńskiego, prawosławnego teologa, który przepięknie opisywał cel życia człowieka:

   „Człowiek w łonie matki cały jest ściśnięty jak zgnieciony pąk. Następnie rośnie, napręża się i jak pąk się otwiera. Kwitnięcie ludzkiego wyglądu, co jest czymś najpiękniejszym w ludzkim życiu, dokonuje się wówczas, gdy rozciąga się na kształt krzyża. Jest to widoczne również zewnętrznie, ale chodzi przede wszystkim o coś tajemniczo duchowego”.

 

    Jezus zakwitł na Kalwarii, rozwinął się na krzyżu z pąka w piękny kwiat. Słowo z Ewangelii Św. Łukasza czytane w kościołach,  w święto Przemienienia Pańskiego mówi, że śmierć Jezusa w Jerozolimie, zapowiadana na górze, gdzie Chrystus przemienił sie wobec apostołow,   była wypełnieniem (gr. pleroun). Chrystusowi życie się nie przydarzało, ono się wypełniało. Np. na krzyżu wypełniło się proroctwo z Księgi Daniela o Synu Człowieczym, który będzie pełny ognia na swoim tronie. Czyż nasz wystrój chylońskiego prezbiterium tego nie pokazuje?

Chrzest i Komunia człowieka na księżycu

      20 lipca 1969 r., w niedzielę, Amerykanie wylądowali na Księżycu, a mnie ochrzczono w Katedrze Oliwskiej (na zdjęciu z rodzicami chrzestnymi). Przez wiele lat myślałem i mówiłem o tym, iż tego dnia tylko to drugie wydarzenie miało charakter religijny i stało się początkiem mojej drogi wiary. Przeczytałem jednakże tekst w „The Tablet” (z 20 lipca 2019 r.) o przepięknym akcie, który miał miejsce na Księżycu. Otóż, Buzz Aldrin, jeden z astronautów, po wylądowaniu, a jeszcze przed wyjściem na powierzchnię Księżyca, powiedział do bazy na Ziemi: „Chciałbym poprosić o chwilę ciszy. Proszę wszystkich, którzy nas słyszą o moment kontemplacji wydarzeń ostatnich godzin oraz zapraszam do dziękczynienia w taki sposób, w jaki kto potrafi”. Sam natomiast, po chwili, spożył chleb i wino, które przywiózł z nabożeństwa w kościele prezbiteriańskim, w którym pełnił rolę tzw. starszego. Piękne i ważne.

Okno Przemienienia

     W zabytkowej katedrze w Durham można odkrywać współcześnie zrobiony witraż, który przyciąga wzrok pielgrzymów i turystów przybywających do tego cudownego miejsca. Światło bijące od przemienionego, pełnego światłości i blasku Jezusa ukrzyżowanego spada w dół i przenika przestrzeń i czas. „Prześwietla” takie osoby jak chłopiec, którego Jezus uzdrowił z epilepsji; św. Cuthbert’a, który żył w średniowieczu na północy Anglii i dochodzi do współczesności, a nawet wykracza poza nią. Witraż stawia na drodze Bożego światła wiele postaci.

    Jakże inaczej patrzy się na historię, współczesność i przyszłość przez „Okno Przemienienia”. Dużo spokojniej. Światło jest potężniejsze aniżeli ciemność.

Czekając na Słowo w obliczu śmierci Agnieszki, Ani i Łukasza

       Pierwszy tydzień lipca 2019 r. to czas pogrzebów trojga młodych ludzi związanych z gdyńskim „Mikołajem”. W niedzielę, 30 czerwca, w wypadku samochodowym,  zginęła Agnieszka z sześciomiesięczną Anią, którą nosiła pod sercem. Stało to się dokładnie w pierwszą rocznice jej ślubu z Piotrem. Kilka dni później zmarł Łukasz, 29 letni mężczyzna, który zmagał się przez krótki czas z chorobą nowotworową.

     Wobec tych faktów poczułem się jak Zachariasz, który traci głos i nie ma nic do powiedzenia oprócz stawiania znaków zapytania. Czekałem więc na Słowo i tak się stało, że czytania liturgiczne stały się swoistymi odpowiedziami-rekolekcjami. 

    W poniedziałek, 1 lipca czytaliśmy w Liturgii tekst z Księgi Rodzaju mówiący o targowaniu się Abrahama z Bogiem w sprawie Sodomy. W całym mieście nie było sprawiedliwego, by mogło ono ocaleć. Bóg czekał do pełni czasu, na jedynego sprawiedliwego, Jezusa Chrystusa. Tylko On jest w stanie ocalić tych, których my nie jesteśmy w stanie ocalić od wypadków i chorób. On, którego zmartwychwstanie było najbardziej radykalnym sprzeciwem wobec śmierci,  daje życie wieczne nawet tym, którzy przechodzą przez dramat śmierci fizycznej. 

     We wtorek, 2 lipca Liturgia przypomniała ucieczkę Lota i jego rodziny z Sodomy. Czy Bóg może zesłać na kogoś ogień i siarkę? Komentarze żydowskie mówią, że Bóg zesłał wpierw deszcz błogosławieństwa, który napotykając na zatwardziałość serca mieszkańców Sodomy,  zamienił się w siarkę i ogień. Nawet podanie przez Jezusa chleba Judaszowi, podczas Ostatniej Wieczerzy,  było gestem, który nie przebił się przez zatwardziałość serca apostoła,  skoro św. Jan napisał, że „wtedy wszedł w niego diabeł”. Bóg zawsze błogosławi, ale nasza zatwardziałość daje opór Bożej miłości. Jak trudno widzieć miłość Boga w trudnych wydarzeniach? Gdzie jest Jego miłosierdzie, gdy wokół choroby i śmierć?  Jak ślepi jesteśmy, że oskarżamy Boga, iż „siarka” śmierci i „ogień” chorób pochodzą od Niego? Przed ogniem i siarką,  które nie są od Boga, jest błogosławieństwo życia.  

     3 lipca obchodziliśmy święto Tomasza Apostoła. Liturgia wspominała zdarzenie opisane przez św. Jana dotyczące zagubienia Tomasza, który „nie był razem z nimi, gdy przyszedł Jezus”  (J 20, 24). Wtedy, gdy czujemy się zagubieni warto być z innymi, tam gdzie przychodzi Jezus. Jak piękną i wyzwalającą prawdą jest realne bycie we wspólnocie wiary, co widać zwłaszcza w obliczu takich faktów jak cierpienie i śmierć.

    Czwartek, 4 lipca przyniósł nam Słowo o składaniu ofiary na górze Moria. Abraham, ojciec w wierze, był człowiekiem wiary i niewiary. Wierzył obietnicy Boga, skoro idąc na górę z Izaakiem powiedział do sług: „Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was”. Wrócimy. On i syn Izaak. Z drugiej strony bardzo symboliczne jest to, iż owymi sługami, których zabrał ze sobą w podróż byli Eliezer i Izmael. Dwie osoby, które pokazywały niewiarę Abrahama w obietnicę Boga i jego zabiegi, by samemu zapewnić sobie potomstwo. Eliezer, Damasceńczyk, był najważniejszym jego sługą, któremu chciał przekazać spadek, gdy był bez potomka,  a Izmael to syn, spłodzony ze służącą Sary, gdy trudno było mu wytrzymać czas oczekiwania na spełnienie się Bożego słowa. Abraham wierzył i nie wierzył, a mimo to Bóg pozwolił mu wprowadzić syna Izaaka w wiarę Bogu. Tradycja żydowska mówi, iż na górze Moria Izaak był już dorosłym mężczyzną, wychowanym przez ojca i miał wielką dojrzałość skoro miał powiedzieć: „Akeda”, co znaczy zwiąż mnie, bym był posłuszny Bogu. 

    Piątek, 5 lipca to dzień pogrzebu Agnieszki i jej córki Anny Heleny. Słowo podczas liturgii pogrzebowej otrzymaliśmy od Kościoła w postaci fragmentu z Księgi Rodzaju o pogrzebie Sary i o poszukiwaniu żony dla Izaaka. Skoro żydzi mówią, iż Tora wydarza się dwa razy, to miałem pytanie jak to Słowo  z Tory wydarzyło się w życiu Agnieszki? I znalazłem. Otóż ciekawą postacią w danym nam tekście jest sługa Abrahama i Izaaka, tzw. Przyjaciel Oblubieńca. Jego zadaniem było zachęcenie wybranki do wejścia w małżeństwo z jego przyjacielem-panem. Otrzymał więc wiele kosztowności i poszedł na spotkanie z Rebeką, by ją zachęcić do ślubu z Izaakiem. Mam takie przekonanie, że Agnieszka było i jest Przyjaciółką Oblubieńca, którym dla niej był i jest Jezus Chrystus. Tylu ludziom Go przedstawiała, a ostatecznie przedstawiła Go w doskonały sposób swoje córce, gdy spotkały się z Panem w wieczności.

   Sobota, 6 lipca – dzień pogrzebu Łukasza. Czytaliśmy Stary Testament o błogosławieństwie udzielonym Jakubowi przez Izaaka. Młodszy z braci wykradł je podstępnie podając się za Ezawa, swego starszego brata. Sytuacja się powtarza choć z dużą różnicą. Otóż Bóg pozwala nam „przebrać się” za naszego brata Jezusa Chrystusa i nam błogosławi widząc swego Syna,  a nie nasze grzechy i nasze zniekształcone przez grzech człowieczeństwo. Jestem przekonany, że tak Bóg pobłogosławił Łukasza, gdy umierał w szpitalu i mogłem z nim razem odmawiać „Ojcze nasz”. On, rozpięty na krzyżu cierpienia, podobny do Jezusa Chrystusa, mówił „Ojcze…w Twoje ręce oddaję ducha mego”.

« Starsze posty Nowsze posty »