Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 15 z 29)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Chrzest i Komunia człowieka na księżycu

      20 lipca 1969 r., w niedzielę, Amerykanie wylądowali na Księżycu, a mnie ochrzczono w Katedrze Oliwskiej (na zdjęciu z rodzicami chrzestnymi). Przez wiele lat myślałem i mówiłem o tym, iż tego dnia tylko to drugie wydarzenie miało charakter religijny i stało się początkiem mojej drogi wiary. Przeczytałem jednakże tekst w „The Tablet” (z 20 lipca 2019 r.) o przepięknym akcie, który miał miejsce na Księżycu. Otóż, Buzz Aldrin, jeden z astronautów, po wylądowaniu, a jeszcze przed wyjściem na powierzchnię Księżyca, powiedział do bazy na Ziemi: „Chciałbym poprosić o chwilę ciszy. Proszę wszystkich, którzy nas słyszą o moment kontemplacji wydarzeń ostatnich godzin oraz zapraszam do dziękczynienia w taki sposób, w jaki kto potrafi”. Sam natomiast, po chwili, spożył chleb i wino, które przywiózł z nabożeństwa w kościele prezbiteriańskim, w którym pełnił rolę tzw. starszego. Piękne i ważne.

Okno Przemienienia

     W zabytkowej katedrze w Durham można odkrywać współcześnie zrobiony witraż, który przyciąga wzrok pielgrzymów i turystów przybywających do tego cudownego miejsca. Światło bijące od przemienionego, pełnego światłości i blasku Jezusa ukrzyżowanego spada w dół i przenika przestrzeń i czas. „Prześwietla” takie osoby jak chłopiec, którego Jezus uzdrowił z epilepsji; św. Cuthbert’a, który żył w średniowieczu na północy Anglii i dochodzi do współczesności, a nawet wykracza poza nią. Witraż stawia na drodze Bożego światła wiele postaci.

    Jakże inaczej patrzy się na historię, współczesność i przyszłość przez „Okno Przemienienia”. Dużo spokojniej. Światło jest potężniejsze aniżeli ciemność.

Czekając na Słowo w obliczu śmierci Agnieszki, Ani i Łukasza

       Pierwszy tydzień lipca 2019 r. to czas pogrzebów trojga młodych ludzi związanych z gdyńskim „Mikołajem”. W niedzielę, 30 czerwca, w wypadku samochodowym,  zginęła Agnieszka z sześciomiesięczną Anią, którą nosiła pod sercem. Stało to się dokładnie w pierwszą rocznice jej ślubu z Piotrem. Kilka dni później zmarł Łukasz, 29 letni mężczyzna, który zmagał się przez krótki czas z chorobą nowotworową.

     Wobec tych faktów poczułem się jak Zachariasz, który traci głos i nie ma nic do powiedzenia oprócz stawiania znaków zapytania. Czekałem więc na Słowo i tak się stało, że czytania liturgiczne stały się swoistymi odpowiedziami-rekolekcjami. 

    W poniedziałek, 1 lipca czytaliśmy w Liturgii tekst z Księgi Rodzaju mówiący o targowaniu się Abrahama z Bogiem w sprawie Sodomy. W całym mieście nie było sprawiedliwego, by mogło ono ocaleć. Bóg czekał do pełni czasu, na jedynego sprawiedliwego, Jezusa Chrystusa. Tylko On jest w stanie ocalić tych, których my nie jesteśmy w stanie ocalić od wypadków i chorób. On, którego zmartwychwstanie było najbardziej radykalnym sprzeciwem wobec śmierci,  daje życie wieczne nawet tym, którzy przechodzą przez dramat śmierci fizycznej. 

     We wtorek, 2 lipca Liturgia przypomniała ucieczkę Lota i jego rodziny z Sodomy. Czy Bóg może zesłać na kogoś ogień i siarkę? Komentarze żydowskie mówią, że Bóg zesłał wpierw deszcz błogosławieństwa, który napotykając na zatwardziałość serca mieszkańców Sodomy,  zamienił się w siarkę i ogień. Nawet podanie przez Jezusa chleba Judaszowi, podczas Ostatniej Wieczerzy,  było gestem, który nie przebił się przez zatwardziałość serca apostoła,  skoro św. Jan napisał, że „wtedy wszedł w niego diabeł”. Bóg zawsze błogosławi, ale nasza zatwardziałość daje opór Bożej miłości. Jak trudno widzieć miłość Boga w trudnych wydarzeniach? Gdzie jest Jego miłosierdzie, gdy wokół choroby i śmierć?  Jak ślepi jesteśmy, że oskarżamy Boga, iż „siarka” śmierci i „ogień” chorób pochodzą od Niego? Przed ogniem i siarką,  które nie są od Boga, jest błogosławieństwo życia.  

     3 lipca obchodziliśmy święto Tomasza Apostoła. Liturgia wspominała zdarzenie opisane przez św. Jana dotyczące zagubienia Tomasza, który „nie był razem z nimi, gdy przyszedł Jezus”  (J 20, 24). Wtedy, gdy czujemy się zagubieni warto być z innymi, tam gdzie przychodzi Jezus. Jak piękną i wyzwalającą prawdą jest realne bycie we wspólnocie wiary, co widać zwłaszcza w obliczu takich faktów jak cierpienie i śmierć.

    Czwartek, 4 lipca przyniósł nam Słowo o składaniu ofiary na górze Moria. Abraham, ojciec w wierze, był człowiekiem wiary i niewiary. Wierzył obietnicy Boga, skoro idąc na górę z Izaakiem powiedział do sług: „Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was”. Wrócimy. On i syn Izaak. Z drugiej strony bardzo symboliczne jest to, iż owymi sługami, których zabrał ze sobą w podróż byli Eliezer i Izmael. Dwie osoby, które pokazywały niewiarę Abrahama w obietnicę Boga i jego zabiegi, by samemu zapewnić sobie potomstwo. Eliezer, Damasceńczyk, był najważniejszym jego sługą, któremu chciał przekazać spadek, gdy był bez potomka,  a Izmael to syn, spłodzony ze służącą Sary, gdy trudno było mu wytrzymać czas oczekiwania na spełnienie się Bożego słowa. Abraham wierzył i nie wierzył, a mimo to Bóg pozwolił mu wprowadzić syna Izaaka w wiarę Bogu. Tradycja żydowska mówi, iż na górze Moria Izaak był już dorosłym mężczyzną, wychowanym przez ojca i miał wielką dojrzałość skoro miał powiedzieć: „Akeda”, co znaczy zwiąż mnie, bym był posłuszny Bogu. 

    Piątek, 5 lipca to dzień pogrzebu Agnieszki i jej córki Anny Heleny. Słowo podczas liturgii pogrzebowej otrzymaliśmy od Kościoła w postaci fragmentu z Księgi Rodzaju o pogrzebie Sary i o poszukiwaniu żony dla Izaaka. Skoro żydzi mówią, iż Tora wydarza się dwa razy, to miałem pytanie jak to Słowo  z Tory wydarzyło się w życiu Agnieszki? I znalazłem. Otóż ciekawą postacią w danym nam tekście jest sługa Abrahama i Izaaka, tzw. Przyjaciel Oblubieńca. Jego zadaniem było zachęcenie wybranki do wejścia w małżeństwo z jego przyjacielem-panem. Otrzymał więc wiele kosztowności i poszedł na spotkanie z Rebeką, by ją zachęcić do ślubu z Izaakiem. Mam takie przekonanie, że Agnieszka było i jest Przyjaciółką Oblubieńca, którym dla niej był i jest Jezus Chrystus. Tylu ludziom Go przedstawiała, a ostatecznie przedstawiła Go w doskonały sposób swoje córce, gdy spotkały się z Panem w wieczności.

   Sobota, 6 lipca – dzień pogrzebu Łukasza. Czytaliśmy Stary Testament o błogosławieństwie udzielonym Jakubowi przez Izaaka. Młodszy z braci wykradł je podstępnie podając się za Ezawa, swego starszego brata. Sytuacja się powtarza choć z dużą różnicą. Otóż Bóg pozwala nam „przebrać się” za naszego brata Jezusa Chrystusa i nam błogosławi widząc swego Syna,  a nie nasze grzechy i nasze zniekształcone przez grzech człowieczeństwo. Jestem przekonany, że tak Bóg pobłogosławił Łukasza, gdy umierał w szpitalu i mogłem z nim razem odmawiać „Ojcze nasz”. On, rozpięty na krzyżu cierpienia, podobny do Jezusa Chrystusa, mówił „Ojcze…w Twoje ręce oddaję ducha mego”.

Druga naiwność z Toto

     Dlaczego warto pójść na koncert Toto lub innego zespołu, który lubimy? Po to, by pomóc sobie w dojrzewaniu do „drugiej naiwności” o której kiedyś pisał Paul Ricoeur, zmarły w 2005 r. filozof francuski. Wspomniany myśliciel twierdził, że człowiek w dzieciństwie jest naiwny i niewinny na dziecięcy sposób i jest to naturalne i dobre. Potem z tego wyrasta i może stać się kimś cynicznym, skomplikowanym, opierającym się jedynie na swoim rozumie. Może jednak stać się po raz drugi, już z innych powodów niż dziecko, naiwnym i niewinnym. Może na nowo np uwierzyć w Świętego Mikołaja, tyle że już w dojrzały sposób. Myślę, że czterdziesto-, piećdziecio- i sześdziesięciolatkowie, którzy wypełnili wczoraj Operę Leśną w Sopocie, by posłuchać Toto i bawić się z amerykańskimi artystami, którzy grają już czterdzieści lat na scenach muzycznych, są ludźmi, którym zabawa na koncercie mogła pomóc w wejściu w „drugą naiwność”.
     W teologii duchowości powyższą myśl Ricoeur’a wyraża stwierdzenie, iż człowiek idzie drogą od bycia „młodym głupcem” do zachowań „starego głupca” , by ostatecznie mieć szansę i przyjąć łaskę bycia „świętym głupcem”. Do przejścia takiej drogi Toto nie wystarczy, ale myślę, że i nie zaszkodzi

 

Bóg, który kocha naszych nieprzyjaciół

 

       Wracam z weekendowych dni rekolekcyjnych, które przeżyłem w domu krakowskich salwatorianów. Rozważaliśmy tekst niewielkiej Księgi Jonasza,  a przewodnikiem był nam łódzki arcybiskup Grzegorz Ryś. Jak to dobrze, że można zaczerpnąć ze Źródła. Jak to dobrze spotkać ludzi, którzy kochają biskupa i dzieje się to dlatego, że on kocha Słowo. 

      Abp Grzegorz odsłonił nam Boga, który kocha naszych nieprzyjaciół. Jak trudno było to przyjąć Jonaszowi! Jak trudno to przyjąć chrześcijanom i żydom dzisiaj 

Kto komu ma pomagać w ewangelizacji? Czy świeccy księżom czy księża świeckim?

  17 maja 2019 r. wraz z liderami Wspolnoty SNE Magnificat byłem na konferencji środowiska wspólnot Odnowy i szkół nowej ewangelizacji w Częstochowie. Przywiozłem z tego wyjazdu m.in. dwa angielskie wspomnienia:
1. Pierwsze związane z Michelle Moran, świecką katoliczką, która od wielu lat jest zaangażowana w ewangelizację i przez długi okres czasu liderowała ruchowi charyzmatycznemu Kościele katolickim. Jej wczorajsza konferencja: Wizja dla współczesnej Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej była bardzo poruszająca i przemieniła się w żarliwą modlitwę o otwarcie się na wizję: świeccy ewangelizują, a duchowni im pomagają.

2. Drugie wspomnienie związane jest z książką, którą wczoraj kupiłem w Częstochowie. Myślę, że to jedna z ważniejszych publikacji teologicznych ostatnich lat w Polsce. Autorem książki jest śp. ks. Peter Hocken. Do książki dodana jest płyta z nagraniami konferencji ks. Hockena oraz konspekt jego nauczań. Hocken, we wspomnianej publikacji, podejmuje bardzo pogłębioną refleksję i pokazuje m.in. jak w XX wieku Kościół w swoim nauczaniu, w dokumentach Soboru Watykańskiego II i nauczaniu papieży, przechodził od tezy: świeccy pomagają duchownym, do duchowni pomagają świeckim.

 

Skąd się wziął język „kolczasty” i jak go zatrzymać?

      W czwartek, 9 maja uczestniczyłem w debacie, która odbyła się w gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Rozmawialiśmy o języku w: polityce, kulturze, szkole i Kościele. W pewnym momencie naszej rozmowy padło pytanie: gdzie był początek pojawienia się języka „kolczastego”, brutalnego, chmaskiego np. w debacie publicznej? W tym kontekście przyszła mi myśl o biblijnym początku – „arche”. Biblia pokazuje w przepiękny sposób początek zła, tego zła również w sferze języka, gdy słowo jest wypowiadane przeciwko i nie prowadzi do spotkania. Biblia pokazuje archetyp języka „kolczastego”.  Tajemniczy grzech „początkowy” spowodował pierwsze złe słowa i były to słowa oskarżania. Następnie  popłynęła już lawina zła,  również w sferze języka. Jak ją zatrzymać? Czy wystarczy propagowanie kultury? Czy wystarczy edukacja? Czy wystarczy tolerancja i dyskusja? Czy wystarczy dobra polityka? Nie wystarczy, co widać po faktach naszego życia.

 

      Jedyną nadzieją jest Jezus Chrystus – Słowo – Dialog. On, niewinny, bez skazy,  oddał życie,  by lawina zła nas nie zabiła „do końca”. Co więcej zmartwychwstał i daje Ducha, by ten,  kto zacznie Nim żyć,  był w stanie kochać nieprzyjaciół, którzy używają języka „kolczastego i by jego słowa były błogoslawieństwem, dzieki któremu innym chce się bardziej żyć.  W naszej dyskusji pojawiła się postać niedawno zmarłego Jeana Vanier’a, który dał początek dziełu Arki, czyli m.in. domom w których rozmawiają z sobą ludzie z upośledzeniem i pełnosprawni. Duch uzdalnia ludzi do spotkania, czasami ponad słowami, bo ostatecznie liczy się miłość. 

Przed i po Bierzmowaniu. Jest szansa dla młodych w Kościele

      Kilka dni temu spotkałem się z ks. Antonio, Włochem,  i z małżeństwem z Piaseczna, by posłuchać co robią z młodymi w duszpasterstwie.  Otóż,  19 lat temu zaczęto wdrażać w życie, wpierw w Rzymie, a potem w innych miejscach na świecie projekt,  w którym zaproponowano młodym ludziom wejście do domu chrześcijańskiej rodziny. Projekt nazywany jest „Post Cresima” lub „Przed-Po”.  

     Dwa, trzy lata przed Bierzmowaniem zaprasza się młodych, by spróbowali formacji w grupce około 8 osobowej. Spotykać się będą w każdy piątek wieczorem w roku szkolnym. Większość spotkań będzie się odbywać w domu rodziny, która jest w to zaangażowana, a część spotkań odbywa się w budynku parafii. Jest już opracowany program tej formacji.

      Kluczem do tego duszpasterstwa jest dojrzałe małżeństwo-rodzina, które wraz z towarzyszącym im księdzem spotykać się będzie z młodymi, stając się faktycznie rodzicami chrzestnymi młodej dziewczyny czy młodego chłopaka. W ten sposób młodzi, którzy często mają „porąbane” relacje rodzinne będą mogli uwierzyć, że małżeństwo czy rodzina, to rzeczywistości trwałe i głęboko przesiąknięte wiarą, że dom może być miejscem przekazu wiary.

       Ciekawym motywem takiego duszpasterstwa młodzieży jest wakacyjny wyjazd z młodymi na 5 dniową eskapadę,  podczas której jeszcze intensywniej przeżywają swoje wzrastanie ku dojrzałości. Okazuje się, że 70—80 %   młodych pragnie kontynuować formację w swych grupkach również po Bierzmowaniu.  Dla przykładu warto podkreślić, że tylko w Piasecznie w taką formację zaangażowanych jest 100 młodych ludzi.

        Dwie parafie w Trójmieście pragną podjąć ten pomysł. Mamy nadzieję, że we wrześniu będziemy mogli zaproponować młodym i ich rodzicom,  w Gdyni i w Gdańsku,  taką propozycję.

Jakie jest niebezpieczeństwo w chodzeniu „po Kolędzie”?

      Otóż chodzenie księży „po kolędzie” może skutkować zawieszaniem spotkań i wszelkiej aktywności duszpasterskiej w parafii w styczniu, a w niektórych miejscach i w grudniu. Zdarzają się sytuacje, iż rezygnuje się z wieczornej Mszy świętej, nie wspominając już o działaniach formacyjnych grup i wspólnot. Zastanawiam się czy warto, aż tyle energii wkładać w organizację wizyty duszpasterskiej kosztem innych i to ważniejszych działań? Pamiętam jedyną dyskusję na ten temat, którą miałem w gronie kapłańskim, a było to na spotkaniu proboszczów i przełożonych domów jezuickich. Bylem zaproszony do tego grona, by podzielić się swoim doświadczeniem proboszczowskim i jeden z zakonników wywołał ten temat.


     Czy można wyobrazić sobie parafię bez Kolędy w takim kształcie, w jakim odbywa się ona dzisiaj w Polsce? Myślę, że tak. Widać to np w Kościołach, gdzie zrezygnowano z takiej praktyki lub jej nie było w ogóle. Ufam, że czeka nas w polskim Kościele poważna dyskusja na ten temat.
     Tymczasem cieszę się, że dzisiaj mogłem: przez 1,5 godziny dyżurować w konfesjonale, odprawić wieczorną Eucharystię i spotkać się na agapie oraz wspólnym śpiewie kolęd ze Wspólnotą SNE Magnificat. Ale było pięknie 🙂 Wczoraj było podobnie we Wspólnocie Trudnych Małżeństw Sychar.

Eucharystia jako dotyk

    Kiedy Eucharystia jest dobrze przygotowana i uczestnicy celebrują ją z wiarą,  czerpiąc z niej obficie, zarówno ze stołu Słowa jak i stołu eucharystycznego oraz budując wspolnotę wiernych,  to objawia się ona jako „dotyk Boga”.  

    Brenda Peterson napisała kiedyś esej zatytułowany: „Pochwała skóry”. Wspomina o tym, że w pewnym momencie życia cierpiała na bolesne wysypki skórne. Żaden lekarz nie mógł jej pomóc. Pewnego dnia jej babcia zobaczywszy chorobę wnuczki powiedziała: „Skóra musi być dotykana!” i zaczęła robić regularne masaże skóry, a te dały piękny efekt i przywróciły zdrowie. Babcia Peterson miała rację: skóra musi być dotykana! Bóg wie o tym lepiej niż ktokolwiek i to dlatego Jezus dał nam Eucharystię. We Mszy Świętej zostaje dotknięta „skóra” człowieka. Eucharystia nie jest abstrakcją, nie jest ideą teologiczną, moralnym nakazem, filozofią, nie jest nawet jedynie intymnym słowem. To „Coś” bardzo wcielonego, to uścisk, pocałunek, coś szokująco fizycznego, prawdziwa obecność na głębokim poziomie, którego nie wyobrażała sobie stara metafizyka.


    Św. Paweł i starożytni chrześcijanie rozumieli Eucharystię jako tak rzeczywistą, tak fizyczną i tak bliską, że otoczyli jej sprawowanie zasadami prywatności, szacunku i powściągliwości. Przez kilka stuleci wczesny Kościół miał praktykę, nadal częściowo zachowywaną w niektórych wspólnotach i ruchach kościelnych, którą nazywano DISCIPLINE ARCANI. Polegała ona na tym, że ​​nikt, kto nie był ochrzczony lub nie żył  we wspólnocie Kościoła, nie mógł uczestniczyć w Eucharystii, poza liturgią Słowa, a chrześcijanie, którzy zostali w pełni wtajemniczeni nie mogli rozmawiać z obcymi o Eucharystii. Celem tej dyscypliny nie było stworzenie tajemnicy, aby przyciągnąć ludzi poprzez ciekawość. Przeciwnie. Chodziło raczej o to, że Eucharystia jest tak intymnym aktem, że przyzwoitość i  szacunek wymagają wcześniejszego wtajemniczenia. Nie rozmawiamy przecież z obcymi o tym, co intymne.
    Andre Dubus, eseista i powieściopisarz, napisał niegdyś piękną apologię tego,  dlaczego regularnie chodził na Eucharystię mimo, że jego otoczenie nie rozumiało tego zwyczaju: „Dziś rano otrzymałem Sakrament,  w który nadal wierzę: o siódmej piętnaście kapłan wzniósł hostię, potem kielich i wypowiedział słowa rytuału, a chleb stał się Ciałem, wino stało się Krwią, a po kilku minutach umieściłem na języku smak przebaczenia i miłości…”.  
     Skórę leczy się przez dotknięcie, a serce człowieka poprzez Eucharystię.

 

(Tekst oparty na artykule R. Rolheisera, Eucharist as Touch)

« Starsze posty Nowsze posty »