Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 9 z 30)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Co tam słychać?

 
       Dzisiaj zmarł ks. Jerzy Kownacki. Postać nietuzinkowa, przez wielu ludzi lubiana, z długą, bujną historią życiową.
    Chyba to był rok 2012 lub 2013. Otóż poprosiłem go, by wygłosił kazania pasyjne w gdyńskim „Mikołaju”. Był już wtedy doświadczonym kaznodzieją i mówcą, a jednak przyjechał 2 godziny przed nabożeństwem, bo jak powiedział „nie chciał się spóźnić”, z nerwów wypalił mnóstwo papierosów, ale wszystko co mówił było świeżo przemyślane i przygotowane, no i ta forma z charakterystycznym „wiesz” i zwracaniem się do słuchaczy tak, jakby z każdym rozmawiał osobno.
      Lubił pytać: „Co tam słychać?”. Ciekawe co tam słychać teraz u Ciebie Ksieże Jerzy?

Czarna Niedziela

 
      Chylonia przeżyła swój Czarny Czwartek w 1970 roku i Czarną Niedzielę w roku 1993. Dokładnie 28 lat temu zginęli w wypadku samochodowym dwaj młodzi księża, wikariusze z „Mikołaja”: Piotr Cynar i Sławomir Skicki. Oprócz nich zginęły również dwie inne osoby, które jechały drugim samochodem, z ktorym zderzyli się czołowo.
      Następnego dnia przyjechałem do parafii, by rozpocząć posługę diakońską. To było moje pierwsze w życiu spotkanie z Chylonią. Zastałem parafię w żałobie i smutku. Zostały mi w pamięci dwie rzeczy: dzieci zgromadzone wokół trumien i obraz z kazania abpa Tadeusza Gocłowskiego. Mówił wtedy o tym, że śmierć dwóch kapłanów, którzy dopiero co rozpoczęli pracę duszpasterską,  jest nie do zrozumienia i wygląda jak kilim od tej strony, na której jawi się jako sieć poplątanych nici. Będzie potrzeba wieczności, by to wydarzenie zobaczyć z drugiej strony.

Samobójstwo i desperacja w 2021 roku

 
   Znów wrócił do mnie temat samobójstwa poprzez bolesne wydarzenia, które miały miejsce m.in. w Gdyni. Coraz bardziej więc przekonuję się, że warto pisać i mówić o tej bolesnej, ukrytej ranie. Przewodnikiem w tej refleksji jest dla mnie od wielu lat Ronald Rolheiser, kanadyjski teolog.
   Samobójstwo uważano przez wieki za akt desperacji, który postrzegano jako najcięższy grzech ze wszystkich i ostatecznie niewybaczalny. Niestety ten akt nadal jest rozumiany jako sprzeciw wobec Boga i samego życia oraz wyrzeczenie się nadziei. Wśród chrześcijan są i tacy, którzy postrzegają samobójstwo nawet jako grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Warto o tym głośno mówić, że to nieporozumienie.
   Słowniki definiują desperację jako całkowity brak nadziei, ale nie jest tak w przypadku większości samobójstw. Co się bowiem wydarza? Osoba, która odbiera sobie życie, nie zamierza działać w celu znieważenia lub obrazy Boga i życia, gdyż byłby to akt siły, a samobójstwo na ogół jest tego przeciwieństwem. Samobójstwo jest wynikiem gigantycznej klęski. W muzycznej adaptacji utworu Victora Hugo „Nędznicy” kryje się ważna scena. Fantine, młoda kobieta, umierając opowiada, że ​​kiedyś była pełna nadziei, a teraz jest zmęczona życiem, pogrążona w biedzie, ze złamanym sercem i pokonana przez chorobę fizyczną. Czuje się zwyciężoną i musi pogodzić się z gorzkim faktem, że „są burze, których nie możemy przetrwać”.
   W życiu są rzeczy, które nas miażdżą, a poddanie się nie jest aktem rozpaczy, ani też wcale nie jest aktem wolnym. Jest to raczej pokorna, smutna porażka i tak jest w przypadku większości ludzi, którzy umierają w wyniku samobójstwa. Dzieje się to z różnych powodów, od choroby psychicznej po nieskończoną różnorodność przytłaczających burz, które mogą złamać człowieka. Czasami w życiu ludzi jest taki moment, w którym są oni obezwładnieni, pokonani i niezdolni do kontynuowania własnego życia, podobnie jak ci którzy umierają jako ofiary suszy, huraganu, raka, chorób serca, cukrzycy lub choroby Alzheimera, czy z powodu Covid-19. Nie ma grzechu w byciu pokonanym przez śmiertelną burzę.

Czytaj dalej…

Ks. Tischner – nieanalfabeta miłości

 
       W 1997 roku ukazał się wywiad telewizyjny, w którym wystąpił ks. Józef Tischner i wypowiedział wtedy niezwykle ciekawe oraz prowokacyjne słowa: „Byłem analfabetą, jeśli chodzi o wiarę, analfabetą jeśli chodzi o miłość, dawałem ludziom tylko nadzieję”. Jakby w zaprzeczeniu do słów z wywiadu, tuż przed śmiercią, dwa lata później, opublikował swój ostatni tekst i zatytułował go: „Miłość”. Był to krótki, poruszający esej wydany z okazji świąt Bożego Narodzenia.
       Co jest charatkterystyczne dla miłości – pyta Tichner? I odpowiada – miłości można się uczyć i miłość chce być coraz bardziej miłością, to znaczy, że może się rozwijać. Kiedy tak się dzieje? Kiedy miłość polepsza samą siebie? Czy kiedy więcej znosi cierpienia? Filozof z Krakowa odpowiada:„To wielkie nieporozumienie. Już Norwid przed nim przestrzegał, gdy mówił o prawdziwym postępie miłości. Postęp prawdziwy miłości nie polega na tym, żeby było więcej krzyża, ale na tym, by było więcej mądrości. <Cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielenie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi”. I rekapituluje ks. Tischner: „Nie cierpienie dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.
       Tego nie mógł napisać analfabeta miłości.
 

Gdynia w oczach Anglika. Reportaż z 1934 roku.

 
         Bardzo ciekawą ksiażkę wydał niedawno ZNAK. Napisał ją Anglik, Bernard Newman, który podróżował na rowerze po przedwojennej Polsce i skrupulatnie robił notatki. Ciekaw byłem jakie wrażenie zrobiła na nim młodziutka Gdynia? Oto jedna z jego wielu refleksji: „Polacy słusznie chlubią się Gdynią, nawet Ameryka nie może pochwalić się bardziej imponującym tempem rozwoju. Nowe miasto zostało dobrze zaplanowane; budynki są nowowczesne – a wręcz ultranowoczesne. Jeżeli rzeźba na urzędzie pocztowym nie zostala wykuta przez Epsteina, to musi być dziełem jednego z jego uczniów lub wielbicieli. Dworzec kolejowy godnie się prezentował; na położonym niemal naprzeciw niego budynku bez zdziwienia dotrzegłem replikę Statuy Wolności, postawioną przez wracającego do kraju z Ameryki emigranta, który przytomnie nabył wartościową działkę <gotową do zabudowy> w swojej ojczystej wiosce”.
 

Triduum z młodym Chestertonem

 
       Nie wiem czy ktoś już przetłumaczył wiersz Chestertona „Drugie dzieciństwo” ? Jeśli tak jest, to pewnie zrobił to bardziej fachowo. Spróbowałem. Przeczytajcie. Bardzo na te dni…
 
 
Kiedy wszystkie moje dni się skończą
I nie będę miał nic do zaśpiewania
Myślę, że nie będę jednak za stary,
By zadziwiać się wszystkim;
Tak jak kiedyś ze zdziwieniem ujrzałem drzwi oddziału położniczego
Albo wysokie drzewo i huśtawkę …
 
 
Ludzie stają się za starzy na miłość, moja Miłości,
Ludzie stają się za starzy w kłamstwach;
Ale ja nie będę za stary, by zobaczyć
wyłaniającą się ogromną noc,
Chmurę większą niż świat
I potwora zbudowanego z samych oczu. …
 
 
Ludzie stają się za starzy, by się dziwić, moja Miłości,
Ludzie stają się za starzy, by się żenić;
Ale ja nie będę za stary, żeby zobaczyć,
Po przebudzeniu, nad ranem,
Jak krokwie zawisły dziwnie nad moją głową
A ja jednak nie umarłem. …
 
 
Dziwnie pełzające dywany trawy,
Szerokie okna nieba;
Tak więc w tej ryzykownej łasce Bożej
Ze wszystkimi moimi grzechami ja idę;
Chociaż starzeję się, rzeczy stają się nowe,
Chociaż starzeję się i umieram.

Jak przeżyć Zwiastowanie?

 
   Wróciłem do tekstów ks. R. Rogowskiego, który przytacza następującą historię: Do starca Pimena przyszedł młody człowiek o zapędach rewolucyjnych, ale zagubiony i samotny. Gdy narzekał, że nikogo nie kocha i nikt nie kocha jego, mnich powiedział do niego: „Idź stań przed ikoną Bogarodzicy i wpatruj się w Jej oczy. Wpatruj się tak długo, aż zrozumiesz, że jesteś kochany i że Ona kocha ciebie jak syna. A gdy jeszcze będziesz wpatrywał się w Jej oczy, zaczniesz i ty kochać. Bo człowiek, który nie kocha, nie żyje – jest martwy. A ty przecież chcesz żyć”.
fot. z archiwum Marty Chrzan

Dzień Kobiet z Dorothy Day

   Jej droga do wiary, Jezusa i ubogich była oryginalna. W latach poprzedzających nawrócenie była ateistką, komunistką, kobietą ideologicznie przeciwną instytucji małżeństwa, osobą, która dokonała aborcji. Zwróciła się do Boga i do ubogich w momencie, gdy urodziła córkę Tamarę Teresę i doświadczyła radości porodu oraz wybuchu wdzięczności w swojej duszy. To brzemienne w skutki, a jednocześnie olśniewające doświadczenie opisała w swojej autobiografii zatytułowanej „The Long Loneliness”.

Czytaj dalej…

Historia pewnego popiołu

   Kiedyś natrafiłem na krótki artykuł Ronalda Rolheisera z lat 90-tych XX wieku, w którym opisuje proces odkrywania znaku popiołu w swoim życiu. Bardzo mnie poruszyło to, co napisał i z wieloma jego słowami zidentyfikowałem się. Poniżej przedstawiam parafrazę jego tekstu. Niech będzie i Tobie pomocna w przeżyciu Wielkiego Postu roku 2021.

   Kiedy byłem dzieckiem naznaczenie czoła prochem było znakiem, który mnie zadziwiał. Musiałem zbliżyć się do ołtarza wraz z dorosłymi,  dostawałem czarny ślad na czoło i wracałem do swojej ławki ogarnięty uczuciem, że przydarzyło mi się coś dziwnego. Nie rozumiałem tego, ale wiedziałem, że było to coś wyjątkowego. Patrzyłem na wszystkich w kościele, potem szedłem do domu, by zobaczyć się w lustrze. Zawsze powoli zmywałem ów znak.

  Jako nastolatek, integrujący w sobie z wielkim trudem fakt, iż kilku młodych ludzi wokół mnie zmarło, pomysł nałożenia popiołu na moje czoło wraz z formułą: „pamiętaj, że prochem jesteś i w proch się obrócisz!”,  przestraszał mnie i odpychał. Zbytnio przypominał mi o śmierci. W tamtych latach bardzo szybko ścierałem znak popiołu, tuż po wyjściu z kościoła. Czytaj dalej…

Ksiądz Krzysztof

 
       W marcu 2013 r. wziąłem udział w pogrzebie angielskiego księdza John’a Caden’a, który był, przez ponad 50 lat,  proboszczem malutkiej parafii w Sedefield. Liczba uczestników Mszy pogrzebowej była tak duża, że Liturgia sprawowana była w kościele anglikańskim, gdyż był dużo większy od niewielkiego budynku należącego do wspólnoty katolickiej. Na pogrzeb przyjechał Tony  i Cherie Blair, przyjaciele ks. Johnego. Pogrzebowi przewodniczył biskup diecezji Hexam and Newcastle, ale kazanie wygłosił kolega zmarłego. Nie pamiętam jak ów kaznodzieja się nazywał, ale do dzisiaj zostało we mnie jedno zdanie z tamtej homilii: Johny był najmniej klerykalnym księdzem jakiego znałem i jednocześnie był kimś najbardziej kapłańskim.
      Wracam do tej myśli sprzed prawie 8 lat ze względu na śmierć księdza Krzysztofa Stachowskiego. Wczorajszy, piękny pogrzeb Krzysztofa bardzo mnie poruszył. Świadectwa żarnowieckich parafian były wzruszające i bardzo dojrzałe. Wszyscy mówili w różny sposób właśnie to: nie był klerykalny, a jednocześnie był kapłański. Takiego go też zapamiętałem z naszych wspólnych wyjazdów w Alpy. On taki był nawet na stoku narciarskim.
 
 

« Starsze posty Nowsze posty »