Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 9 z 32)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Samobójstwo i nasze błędy w jego rozumieniu

         Samobójstwo to temat często źle rozumiany, dlatego warto o nim mówić i pisać. Dzięki ks. Ronaldowi Rolheiserowi, kanadyjskiemu teologowi katolickiemu, mogę znów powtórzyć sobie i innym cztery ważne sprawy[1]:

   Po pierwsze, samobójstwo jest chorobą i to być może najbardziej niezrozumianą. Mamy tendencję do myślenia o śmierci samobójczej jako  czymś dobrowolnym, w przeciwieństwie do śmierci z powodu choroby fizycznej lub wypadku. W przypadku większości samobójstw nie jest to prawdą. Osoba, która umiera przez samobójstwo, umiera podobnie jak ofiara śmiertelnej choroby lub śmiertelnego wypadku. Kiedy ludzie umierają na atak serca, udar, nowotwór, AIDS czy z powodu wypadku samochodowego, umierają wbrew swojej woli. To samo dotyczy samobójstwa, z tą różnicą, że w przypadku samobójstwa załamanie jest bardziej emocjonalne niż fizyczne – udar emocjonalny, emocjonalny rak, załamanie emocjonalnego układu odpornościowego, emocjonalna śmierć. To nie jest analogia. Istnieją różne rodzaje zawałów serca, udarów, nowotworów, załamań układu odpornościowego i śmiertelnych wypadków. Jednak wszystkie mają ten sam efekt; wszystkie one zabierają kogoś wbrew jego woli. Nikt, kto umiera przez samobójstwo, tak naprawdę nie chce umrzeć. Chce tylko skończyć z bólem, którego nie może już znieść. Samobójca podobnym jest do kogoś, kto wyskakuje z płonącego budynku, ponieważ pali się jego ubranie. Czytaj dalej…

O tym jak dzisiaj boli życie

 
         Obejrzałem film Ken’a Loach’a „Nie ma nas w domu”. Nie ma w nim znieczulających środków i oglądanie go boli. To obraz o współczesnej rodzinie z Newcastle, która cierpi i trudno jednoznacznie powiedzieć jaka jest tego główna przyczyna. Na pierwszy rzut oka cierpienie pojawia się z powodu nieludzko ciężkiej pracy, ale myślę, że tych powodów jest dużo więcej.
      Przypomniałem sobie cierpienie Martina Luthera Kinga, który pewnej nocy bardzo się bał z powodów ludzi, którzy grozili mu śmiercią. Obawiał się, że nie podoła byciu liderem, że zawiedzie ludzi, którzy mu zaufali w ważnej walce o równouprawnienie.
      O tamtej nocy lęku napisał: „Wstałem z łóżka i zacząłem chodzić po domu. W końcu poszedłem do kuchni i zagotowałem dzbanek kawy. Byłem gotów się poddać. Z filiżanką kawy stojącą przede mną, ale nietkniętą, próbowałem w taki sposób wymyślić wyjście z tej sytuacji ,  by  nie okazać się tchórzem. W tym stanie wyczerpania, gdy moja odwaga już prawie zniknęła, postanowiłem powiedzieć o swoim problemie Bogu. Z głową ukrytą w dłoniach pochyliłem się nad kuchennym stołem i modliłem się na głos. Słowa, które wypowiedziałam do Boga o północy, wciąż są żywe w mojej pamięci. <<Jestem tutaj i opowiadam się za tym, co uważam za słuszne. Ale teraz się boję. Ludzie oczekują ode mnie przywództwa i jeśli stanę przed nimi bez siły i odwagi, oni też się zawahają. Jestem u kresu moich sił. Nic mi nie zostało. Doszedłem do punktu, w którym nie mogę stawić temu czoła sam>>. W tym momencie doświadczyłem obecności Boga, tak jak nigdy wcześniej Go nie doświadczyłem”.
         Film Ken’a Loach’a nie kończy się happy endem. Bohaterowie nie wiedzą, że mogą zawołać jak Martin Luther King.

Prawda o Chyloni

 
        Dzieją się u nas, w dzielni i w parafii, rzeczy prawdziwe, to znaczy takie, które zmieniają bieg lokalnej, rodzinnej historii, które nie są ściemą, fejkiem czy grą pozorów. Gdy to piszę, to myślę o ludziach związanych ze Stowarzyszeniem Św. Mikołaja Biskupa. Dzisiaj odbył się festyn, który połączył kilkadziesiąt osób, by kwestować dla chorej Gosi. Przygotowanie festynu wymagało dużego wysiłku, ale za to efekt był intersujący, dynamiczny, różnorodny i piękny. Ważniejsze jeszcze od festynu jest codzienne, prawdziwe życie w Placówce Wsparcia Dziennego, Klubie Rodzica czy Klubie Seniora. I choć w niedługiej, bo trzynastoletniej, historii Stowarzyszenia było też wiele trudu i zmagań, to jednak po latach widać jakie to wszystko było i jest prawdziwe!

Tylko to

 
        Istnieje tylko jedna, bezdyskusyjna zasada dotycząca modlitwy: pokaż się, pokazuj się regularnie przed Bogiem. Wzloty i upadki naszego umysłu i serca mają drugorzędne znaczenie.
(Por. R. Rolheiser, Domestic Monastery)

Zstąpił do piekieł 2022 roku

 
   Jak dzisiaj rozumieć tę prawdę „Zstąpił do piekieł”? Dwa zdjęcia niech ją boleśnie rozjaśnią. Pierwsze to obraz młodego człowieka, który pracuje przy ekshumacjach w Mariupolu, a drugi to obraz wydobywanego ciała z masowego grobu w Buczy na tle cerkwi. Kto może ożywić te sceny? Kto może je przezwyciężyć? Nie ma łatwych i szybkich odpowiedzi.
   Dzisiaj sprawując we wspolnocie prafialnej Jutrznię i Godzinę Czytań dostaliśmy słowo ze starożytnej homilii, które rzuca trochę swiatla na dzisiejsze piekło wojny w Ukrainie i w naszych ludzkich sercach:
” Powstań, wyjdźmy stąd! Ty bowiem jesteś we Mnie, a Ja w tobie, jako jedna i niepodzielna osoba. Dla ciebie Ja, twój Bóg, stałem się twoim synem. Dla ciebie Ja, Pan, przybrałem postać sługi. Dla ciebie Ja, który jestem ponad niebiosami, przyszedłem na ziemię i zstąpiłem w jej głębiny. Dla ciebie, człowieka, stałem się jako człowiek bezsilny, lecz wolny pośród umarłych”.

Czytaj dalej…

Pokój kosztuje

 
      Przez wiele lat myślałem, że pokój po prostu jest, tak trochę jak w dzieciństwie był kolarski Wyścig Pokoju, że nie trzeba się o niego troszczyć i że za pokój nie trzeba nic płacić. Dopiero w minionych tygodniach, gdy wybuchała wojna w Ukrainie, dotarła do mnie myśl Tomasza Mertona, iż pokój zawsze kosztuje, że trzeba za niego zapłacić, że pokój się współtworzy, że modlitwa o pokój ma sens i może być bardzo kosztowna.
 
 
Fot. Droga Krzyżowa ulicami Chyloni w intencji pokoju, w piątek, 1 kwietnia 2022 r.

„Belfast” dzieje się teraz w Ukrainie

      Film „Belfast” wchodzi na ekrany kin w dniach wojny. Ten ciekawy obraz jest spojrzeniem oczami dziecka na konflikt, który niszczy świat jego młodości.
Obejrzałem ten film na przedpołudniowym seansie, na który przyszła również młodsza młodzież wraz ze swoimi nauczycielkami. Film ich „pochłonął”. Nie hałasowali, nie rozmawiali, czego się trochę bałem. Myślę, że obejrzenie z młodymi tego filmu może być ciekawym punktem wyjścia do rozmowy o tym, co teraz dzieje się w Europie.
     „Belfast” to mądry, autobiograficzny film Kennetha Branagha. Zaczyna się kolorowymi zdjęciami współczesnego miasta, by potem stać się monochromatycznymi obrazami z życia irlandzkiej, protestanckiej rodziny z końca lat sześćdziesiątych XX wieku. Nagle to zwyczajne, ubogie, ale szczęśliwe życie doznaje wstrząsu poprzez przemoc, która wdziera się do dzielnicy. Wszystko się kończy i zmusza ostatecznie do wyjazdu i emigracji. Film pokazuje jak niedojrzałość ludzka, religijna i polityczna niektórych niszczy życie wielu.
      Oglądając „Belfast” trudno nie myśleć o mieszkańcach Ukrainy, którym nagle, przez niedojrzałość niektórych Rosjan, zawalił się i skończył zwyczajny świat.
 

Nadzieja jest w ludziach, czyli o wolności na czas wojny

   Liverpool ma swoją piękną historię o anglikańskim biskupie Davidzie Sheppardzie i jego przyjaźni z biskupem katolickim Derekiem Worlockiem. Działo sie to w drugiej połowie XX wieku. Ich przyjaźń owocowała mimo różnic między nimi. Modlili się często razem, działali wspólnie na rzecz ubogich i obaj wiedzili, że trzeba razem mówić w świecie mediów. Dzisiaj na Hope Street, przy której stoją dwie katedry, jest ich pomnik z pięknym określeniem tych dwóch ludzi jako wolnych. Byli ograniczeni wieloma sprawami, swoją słabością i grzechem innych, ale nadzieja, którą w sobie mieli była z ich wolności. Napisali kiedyś razem trzy książki o wiele mówiących tytułach: „Razem lepiej”. „Z Chrystusem na pustyni” i „Z nadzieją w sercu”. Ta ostatnia nawiązywała do hymnu, który śpiewają kibice na stadionie Liverpoolu.
   Dzisiaj słychać o wojnie na Ukrainie. Nie wygra nienawiść i pycha, gdy spotka ludzi wolnych wewnętrznie.
 

Zaproszenie do wiary. Cz. 2. Wiara w Boga


   John Macquarrie w drugim rozdziale książki „Zaproszenie do wiary” podkreśla fakt, iż w latach sześćdziesiątych XX wieku,  przetoczyła się przez wiele środowisk chrześcijańskich debata dotycząca najbardziej podstawowej kwestii – wiary w Boga. Wywołał ją John Robinson, anglikański biskup z Wielkiej Brytanii, publikując artykuł „Uczciwy wobec Boga” („Honest to God”). Siła debaty zaskoczyła samego autora, który w swojej refleksji zakwestionował wiarę w Boga, którego obraz monarchy, „Ludwika XIV niebios” postrzegał jako bardzo popularny wśród chrześcijan i bardzo wypaczony. W Stanach Zjednoczonych debata doprowadziła do stwierdzenia, iż nie ma miejsca dla takiego Boga we współczesnym świecie, a jeśli chrześcijaństwo chce być obecne w świece, to tylko bez swojej koncepcji Boga. Śmierć Boga w teologii chrześcijańskiej pojawiła się wyraziście i była konsekwencją problemów z Bogiem, czyli ateizmu, a w zasadzie kilku jego odmian. Czytaj dalej…

Zaproszenie do wiary. Cz. 1. Dlaczego wierzyć?

 
     John Macquarrie, nieżyjący już teolog pochodzacy ze Szkocji, wyglosił kiedyś cztery ciekawe konferencje o sprawach fundamentalnych dla człowieka. W pierwszej konferencji zapytał : po co wierzyć? W odpowiedzi na to pytanie wyszedł od fenomenu pytań, które człowiek sobie zadaje. „Mamy rozum, który myśli i musi podejmować decyzje. Od początku pytamy i następnie zadajemy pytania do końca życia”. Cytując Austina Ferrera, swojego kolegę z Oxfordu, stwierdził: „Fakt, że istniejemy jest czymś niezwykłym i niesamowitym”. Co on oznacza? Jaki jest sens istnienia? Dokąd wszystko zmierza? Co myślę o samym sobie i co myślę o świecie? Wydaje się, że te pytania można zostawić bez odpowiedzi, ale i to będzie już odpowiedzią. Macquarrie twierdzi, że zmagając się z powyższymi pytaniami jesteśmy w sytuacji człowieka, który stoi na przełęczy górskiej. Wieje wiatr, jest gęsta mgła i pada śnieg. Jeśli nic nie zrobimy, nie wykonamy ruchu, to zamarźniemy. Jeśli pójdziemy w złym kierunku, to rozpadniemy się na kawałki. Mimo, że nie mamy całkowitej pewności, możemy jednak szukać dobrego wyjścia zdając się na to, co wiemy, choć ta wiedza nie jest pewnością. Jeśli sposób w jaki żyjemy jest już odpowiedzią, to znaczy, że istnieją ludzie, którzy nie wiedząc o tym, odpowiadają na pytania o wiarę. Również chrześcijanie odpowiadają swoim życiem. Czasami czynią to dobrze, a czasami nędznie. Jeśli stają za sprawiedliością, moralnością i miłością, a do tego swoje zakorzenienie znajdują w objawieniu Bożym, które swoją pełnię ma w Jezusie Chrystusie, to mogą się stawać pokornymi sługami dla świata szukającego sensu i zmagającego się z pierwszymi pytaniami.
 

 

« Starsze posty Nowsze posty »