Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 27 z 29)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Kościół jest wydarzeniem

Brałem udział w spotkaniu osób z Drogi Neokatechumenalnej pochodzących z Europy środkowo-wschodniej, które miało miejsce w Warszawie. Hala Torwaru była wypełniona po brzegi (podobno ponad 7 tysięcy osób), a i przed halą zgromadziło się wiele osób śledząc, poprzez telebimy, to co działo się w środku. Przewodniczył spotkaniu kard. Nycz, a prowadził je Kiko Argűello, jeden z inicjatorów Drogi (z chylońskiej parafii było nas na spotkaniu około 70 osób).

Poprzez spotkanie na Torwarze dotarła do mnie prawda, iż Kościół się ciągle wydarza. On jest, jak pisze Benedykt XVI, drzewem, które już wyrosło z ziarna Słowa, ale też ciągle jest ziarnem, które zostaje wrzucone w świat i w ludzi. Podczas wspomnianego warszawskiego spotkania, które miało charakter powołaniowy zgłosiło się (w żargonie wspólnotowym mówi się „wstało”) do ewangelizacji Azji, głównie Chin, prawie dwustu młodych mężczyzn do kapłaństwa, tyleż samo dziewczyn i kobiet do służby misjom i około 170 rodzin również do działalności misyjnej. Widziałem więc „drzewo, które wyrosło”, to znaczy owoce w postaci gotowości setek ludzi, by porzucić bezpieczną Europę, by wyjechać w nieznane. Widziałem też „ziarno”, czyli nadzieję na ewangelizację Azji. Kiko wspomniał, iż pierwsze tysiąclecie chrześcijaństwa było ewangelizacją Europy, drugie tysiąclecie stało się czasem ewangelizacji Ameryk, Afryki oraz Oceanii, natomiast trzecie tysiąclecie naszej ery, to czas ewangelizacji Azji.

Lekarstwo na letniość

        Odkryłem nowe lekarstwo, a stało się to przez lekturę współczesnego Ojca Pustyni. Ojciec Łazarz, bo tak brzmi jego imię zakonne, zanim stał się mnichem koptyjskim, mieszkał w Australii i był nauczycielem akademickim na świeckiej uczelni. Książka jego autorstwa zatytułowana „Ojciec Łazarz. Pokonaj swoje demony” (Kraków 2014 r.) to bardzo ciekawa lektura; to swego rodzaju współczesny poradnik życia duchowego. Zapamiętałem zwłaszcza dwie porady: „sądzę, że wygasanie pierwszego zapału w zetknięciu z długim okresem życia jest częścią ludzkiego losu. Dotyczy to każdej dziedziny życia, takich jak praca, małżeństwo czy życie religijne. Aby móc codziennie odradzać się na nowo, potrzebujemy wkładać w to wiele wysiłku. Abba Piotr miał w zwyczaju każdego dnia powtarzać, ze rozpoczyna swoje życie na nowo. Ja również staram się go naśladować. Po odprawieniu Mszy św. o północy wracam do swojej jaskini. Kładę się spać i wstaję o szóstej rano. Podczas porannej modlitwy pamiętam o tym, by powiedzieć Panu, ze jest to mój nowy dzień. Pierwszy dzień reszty mojego życia” (s. 65).

      Druga porada dotyczy poszukiwania ojca duchownego i spowiednika. Ojciec Łazarz po przybyciu do egipskiego monasteru postanowił, za radą biskupa, znaleźć przewodnika duchowego. Spisał wiec nazwiska tych mnichów, którzy znają język angielski, a następnie zaczął obserwować w jaki sposób sprawują Eucharystię. Zauważył, że „niektórzy odprawiali ją znakomicie. Mieli dobry głos, ładnie śpiewali. Nie pasowało mi to jednak. Inni byli zamknięci w sobie…Pewnego dnia odwiedziłem starego mnicha. Kiedy zobaczyłem go podczas Mszy św., spostrzegłem, że miał miły głos. Jednak to, co szczególnie zwróciło moja uwagę, dotyczyło jego sposobu modlitwy. Robił to szczerze, prosto i z otwartym sercem. Kiedy przeszedł do części, gdzie kapłan wymienia imiona świętych, robił to w taki sposób, jakby rozmawiał z nimi osobiście…Miałem wrażenie, że on rozmawiał z każdym z nich. Wtedy powiedziałem sobie, że to jest ojciec duchowny, jakiego potrzebuję. Ktoś, kto zna świętych osobiście.”

Co mają wspólnego Kard. Wyszyński i papież Franciszek?

   W książce Ewy Czaczkowskiej „Kardynał Wyszyński” (Warszawa 2009) znalazłem opis adwentowego listu młodego ordynariusza lubelskiego do księży (z 1948 r) : „Biskup w liście do księży zauważył, że nie brakuje wśród nich dziwnie obojętnych, ciężkich, niewrażliwych na najświętsze słowa, zdolnych tylko do krytyki, dyspensujących się od wszelkiej pracy. Pisał o przejawach kapłańskiej samowoli, niewykonywaniu zarządzeń i dekretów biskupa, a nawet mobilizowaniu wiernych do przeciwstawiania się decyzjom biskupa związanych z tworzeniem i podziałami parafii oraz zmianami personalnymi, których dokonał wiele. Rozluźnienie dyscypliny, demoralizacja, która w czasie wojny dotknęła całe społeczeństwo, jak widać nie ominęła także duchowieństwa… Ubolewał: myśmy się stali „Kościołem siedzącym”, zarośliśmy jak kamień w lesie, zatyło serce nasze, boimy się zmian, choć ciągle biadamy na miejsce zasiedzenia jak Hiob na nawozie. I mobilizował kapłanów:Trzeba nam wrócić do obyczajów apostolskich! Więcej ruchu, więcej wędrówki od wsi do wsi, od chaty do chaty! Niech plebanie nie będą twierdzami niedostępnymi, obrośniętymi krzewami, pośród których trudno znaleźć furtkę! Otwórzcie drzwi! Idą czasy szybkich zmian w świecie. Obyśmy nadążyli za nimi. My synowie „Drogi”, obyśmy nie pozostali w tyle jako te ciury obozowe postępu świata. Mamy przodować wiekom w ślad za Chrystusem” (s. 81-82).

Jakże podobny w swojej treści jest list kard. Wyszyńskiego do przesłania papieża Franciszka, które przez cały pontyfikat kieruje do księży i biskupów.

Kościół jako wspólnota jedności

      Papież Franciszek w jednej ze swoich katechez środowych powiedział, iż Kościół zrodził się na Golgocie a objawił się w dniu Zesłania Ducha Świętego. Znamienne jest to, że Pięćdziesiątnica jest uważana w tradycji chrześcijańskiej za antytezę wydarzenia związanego z budową wieży Babel. Starotestamentalne opowiadanie podkreśla dosłownie, iż budowniczy wieży chcieli „ wywyższyć swoje imię”, co doprowadziło do rozbicia jedności. Grzech pychy spowodował podział, który symbolicznie został oddany poprzez fakt „pomieszania języków”. Zesłanie Ducha Świętego,, podczas którego objawił się Kościół, jest wydarzeniem jedności, co pokazuje jeden z fundamentalnych celów istnienia Kościoła. Wszystkie dziedziny życia kościelnego są dla jedności. Np. uczestniczenie w Eucharystii powinno prowadzić do jedności z tymi, którzy są obok i z tymi których nie ma na Liturgii. Często jednak wpadam w pułapkę budowania, podczas Mszy św., jedynie mojej relacji do Boga zapominając o jedności z ludźmi. Myślę, że brak troski o jedność ukazuje słabość i niedojrzałość wspólnot chrześcijańskich, które czasami wyglądają jakby ktoś w nie „wrzucił granat”. Są rozbite. Nawet wizualnie widać to w wielu kościołach, gdy ludzie nie siadają obok siebie i blisko ołtarza, a zajmują miejsca gdzieś w ukryciu, w różnych zakamarkach świątyni. Do jedności się dojrzewa poprzez otwartość na Ducha Św.

      Piszę te słowa w sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej. Kardynał Wojtyła odwiedzając to miejsce w 1977 roku nazwał Maryję „patronką jedności”. Maryjo Matko Jedności naucz mnie tworzyć z braćmi i siostrami Kościół.

O modlitwie porannej i tej przed posiłkiem

      Modlitwa poranna i przed jedzeniem pozwala przyjąć dzień i to, co będę jadł jako dar. Jeśli tego nie czynię ryzykuję neurozę lękową. Ronald Rolheiser, współczesny katolicki teolog, który w jednej ze swych konferencji mówi o lęku, przytacza wspaniałe opowiadanie ze Starego Testamentu o Abrahamie i Izaaku. To, co się m.in. stało na górze Moria, to uznanie przez Abrahama swojego syna jako daru od Boga. Wpierw w posłuszeństwie Abraham postanowił ofiarować syna, by Bóg mógł mu go oddać i aby Abraham zrozumiał, iż syn jest darem Boga. Myślę, że to ciekawa psychologiczna interpretacja tego tekstu. Pewien ksiądz, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, powiedział bardzo proste i głębokie kazanie. Otóż poprosił ludzi, by przyszli na Mszę św. podczas świąt, a wtedy będą mieli całkiem inne święta, gdyż zobaczą je jako dar. Uznanie bycia obdarowanym-ofiarowanie-oddanie to dynamika, która chroni przed lękiem utraty i neurozą wynikającą z pośpiechu.

Kanonizacja jak kopnięcie

            Św. Piotr gdy został umieszczony w więzieniu, skuty łańcuchami został uwolniony przez anioła, który „trącił go w bok” (dosłownie uderzył, a nawet kopnął). Dzisiaj otrzymaliśmy w Kościele powszechnym wystawienników – aniołów, których życie na ziemi i w niebie jest jak uderzenie-kopnięcie w bok, byśmy uwierzyli, że Bóg o nas nie zapomniał i jesteśmy dla Niego ważni.

Noc pamięci i moc wydarzeń – Wigilia Paschalna

       Jezus zmartwychwstał, by nikt nie został zapomniany. Śmierć nie ma już absolutnej władzy unicestwiania życia ludzkiego. Bóg jest mocniejszy od śmierci. Noc Paschalna, w tym roku, stała się dla mnie nocą pamięci Boga i nocą pamięci Kościoła. Wspomniałem w homilii o dwóch osobach, które nie chciały zapomnieć swoich bliźnich, a przez to żyły mocno tajemnicą zmartwychwstania. Pierwszą z nich jest papież Franciszek. Czytałem w tych dniach książkę Nello Scavo „Lista Bergoglio. Ocaleni przez Franciszka w czasach dyktatury” na temat jego działalności na rzecz prześladowanych przez reżym wojskowy w Argentynie, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX. Ks. Bergoglio zorganizował wtedy sieć pomocy ratując w ten sposób wiele osób. Drugą osobą był O. Frans van der Lugt, holenderski jezuita. Żył i zginął w syryjskim mieście Homs. Kiedyś to miasto, przed wojną domową , liczyło milion ludzi. Dzisiaj mieszka tam 500 tys. ludzi. W tym mieście było 60 tys. chrześcijan dzisiaj jest tam ich 70. Dzieją się w tym miejscu makabryczne rzeczy i świat wydaje się, że zapomniał o tym kraju rozdartym konfliktem. O. van der Lugt postanowił zostać do końca z syryjskimi muzułmanami i chrześcijanami. Chciał o nich pamiętać. Prowadził internat dla młodzieży z upośledzeniem umysłowym, potem szpital dla rannych i chorych. Był jedynym księdzem w tym mieście. Tuż przed śmiercią pisał: „Ludzie nie mają nic do jedzenia. Nie ma nic bardziej bolesnego niż widok matki, która zbiera z ulicy resztki, by nakarmić dzieci. Nie mogę zaakceptować, że ludzie umierają z głodu. Kochamy życie i chcemy żyć”. Wkrótce po tym oświadczeniu , w poniedziałek, 7 kwietnia 2014 r. zginął z rąk dwóch zamaskowanych ludzi z bronią.

       W tym roku zauważyłem, że dojrzeliśmy, jako parafia,  w przeżywaniu Triduum Paschalnego. Wszystko było dobrze przygotowane, piękne, harmonijne i odświętne. To było rzeczywiście Święto Świąt. Ufam, że Bóg przeszedł przez wiele serc. Po co się starać o dobrą liturgię w parafii? PO TO, BY RZEKA ŻYCIA NAS PORWAŁA, BY PAN MOGŁ NAS ZBAWIĆ. Tak pisze o tym Jean Corbon w swojej książce: Liturgia-Źródło Wody Życia: „Co zatem oznaczało zbawić człowieka? Zrobić mu wykład z teologii? Dać mu prawo moralne, nawet gdyby to było prawo miłości? … A co po tym? Po tym wszystkim pozostaje zasadnicza kwestia, która przygniata człowieka i pozostaje bez realnego rozwiązania: istnieję, ale istnieję dla śmierci, w każdej chwili i chwili ostatniej. Po co więc moralne wzorce i obietnice wzniosłego życia, skoro korzeń tej ponurej tragedii, czyli śmierć, nie zostaje wyrwany? …Gdyby pojawienie się Boga w człowieku nie dotknęło tej głębi, zakpiłby On sobie tylko z niego. Tak właśnie dzieje się z wszystkimi religiami i ideologiami: nie mogąc zażegnać śmierci, proponują człowiekowi, aby przestał o niej myśleć. Natomiast (1 Kor 1,17-25) jest wejście w śmierć. Pojawienie się rzeki wody życia w naszych dziejach to jedyne poważne wydarzenie, ponieważ zderza się ono z naszą śmiercią”.

          Coś z wydarzeń: Nowa parafianka, dziewczynka z podstawówki namawiana przez mamę, by pójść na Wigilię Paschalną odpowiedziała: „mamo jeśli, jak mówisz, jest to tak ważne wydarzenie, to powinny być tej nocy fajerwerki”. Zdziwiła się i ona, i mama, gdy podczas procesji rezurekcyjnej na niebie pojawiły się fajerwerki na cześć Zmartwychwstałego.

Ucałować swój Krzyż – Wielki Piątek

      Adoracja krzyża w starożytnym kościele w Wielkim Piątek była podobna w swej wymowie do aktu przyjęcia Komunii Św. Było to więc, i tak jest do dzisiaj, coś wielkiego i wzniosłego. W tym roku odkryłem jeszcze inni ważny aspekt gestu adoracji krzyża, chodzi o przyjęcie swojego krzyża życia , o ucałowanie swojej historii. To chyba trudniejsze od adoracji krzyża jezusowego.

Mandatum – Wielki Czwartek

     Czytając książkę Mandatum autorstwa bp. G. Rysia uświadomiłem sobie, iż gest obmycia nóg podczas Mszy św. Wieczerzy Pańskiej może mieć posmak czegoś teatralnego i nie prowadzić do poddania się myśli, która miał Jezus Chrystus w swym sercu, gdy obmywał nogi uczniom podczas Ostatniej Wieczerzy. W tym roku zaproponowałem księżom i siostrom, abyśmy poprosili o zgodę na obmycie nóg czy też rąk ludzi będących uczestnikami Liturgii. Okazało się to bardzo potrzebne i ważne. Był to nie tylko gest pojednania z osobą posługującą, ale i z tymi których reprezentowała: z Bogiem i z bliźnimi, nawet z tymi których już nie można spotkać. Wiele osób miało łzy w oczach. Nie umawialiśmy się wcześniej, kto gdzie pójdzie, ale ja dotarłem do wielu osób z którymi Bóg chciał, bym się przez ten gest pojednał. Znów przeżyłem moc znaków i gestów w Liturgii.

Trudna czułość Boga

   Prowadziłem wielkopostny dzień skupienia dla trójmiejskiego oddziału Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Na kanwie łukaszowego opisu spotkania Jezusa z Zacheuszem odkrywaliśmy wiele prawd o Bogu. Temat czułości Boga nasunął mi wspomnienie wykładu i rozmowy z 2007 r. Otóż w Jerozolimie wraz z grupą polskich księży miałem okazję spotkać rabina Hartmana. Mówił o wierze w kontekście Holokaustu i stwierdził, że w teologii żydowskiej podkreśla się  wybranie tego narodu do bliskości z Bogiem do tego stopnia, iż nie widzą oni potrzeby Jezusa Chrystusa, z drugiej strony dodał, iż doświadczenie zła w postaci Holokaustu zachwiało wiarą wielu żydów w tę bliskość Boga. Uświadomiłem sobie jak niezwykłym dziełem Bożym było Wcielenie bardzo Bóg i bliska obecność w doświadczaniu przez człowieka zła. On JEST i zstąpił do piekieł. Pamiętam, że zadałem wtedy rabinowi pytanie: czy nie uważa że Bóg może być solidarnym z człowiekiem w ludzkim cierpieniu poprzez solidarność drugiego człowieka (patrz św. Maksymilian Kolbe)? Dla Hartmana to pytanie wydawało się niebezpiecznym, gdyż może umniejszać cierpienie ludzi.

            Coś z wydarzeń: Drugi raz wyruszyłem na Długodystansową Drogę Krzyżową z Gdyni na Kalwarię Wejherowską. Mszę św. sprawowałem o czwartej rano, a potem wyjście. Szliśmy ponad 30 kilometrów w ciszy, było nas około siedemdziesięciu osób. Podzieleni na małe grupy rozważaliśmy Mękę Pańską na podstawie tekstu bp G. Rysia, na kanwie Psalmu 22. Została mi w pamięci refleksja dotycząca stacji VI. Chusta Weroniki to „płachta na byka”. Tym bykiem jest zło, czasami przerażające. Mała chusta i małe dobro pokonują wielkiego byka.

« Starsze posty Nowsze posty »