Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 22 z 32)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Jak żyć bez zgorzknienia i żalu? (Refleksja na kanwie przypowieści o perle i skarbie)

     Jezus opowiadając  przypowieści o perle i skarbie ukazuje ludzi, którzy poświęcają i tracą wiele, ale nie ma w nich paraliżującego poczucia straty. Jest natomiast radość z odkrytego skarbu i znalezionej perły. Bohaterowie przypowieści są hojni i dający siebie, ale bez użalania się nad tym co stracili;  to ludzie wielkich ofiar, ale i wolności od zgorzknienia i resentymentu.

      O kim są te przypowieści? Wpierw mówią o ich Autorze. Mistrz z Nazaretu jawi się na kartach Ewangelii jako ten, który ofiarował wszystko, by znaleźć skarb, czyli człowieka. Ciekawie widać to, w historii Łazarza, którego wskrzesił za cenę swojej śmierci. Jezus, tuż po zgonie Łazarza, mówi, że chce iść do niego, do Betanii. Wtedy apostołowie ostrzegają go, iż jeśli się tam uda, to wrogowie zabiją go, gdyż dopiero, co próbowali to uczynić. Mimo tej groźby, Jezus udaje się do Betanii. Wskrzesza Łazarza, a potem idzie do Jerozolimy, gdzie wieść o wskrzeszeniu dociera bardzo szybko, a faryzeusze i uczeni w Piśmie, rozwścieczeni tym wydarzeniem i innymi postawami Nauczyciela z Nazaretu,  doprowadzają do Jego ukrzyżowania. Łazarz żyje, a Jezus umiera.  Łazarz wychodzi z grobu, a Jezus do niego wchodzi. Ciekawe, że opisy ich miejsc pochówku są takie same: „pieczara, a na niej spoczywał kamień”. Łazarz-Perła zostaje odnaleziony i uratowany, za wielką cenę. Co więcej, mimo tracenia życia, w Jezusie nie ma żadnego żalu. On kocha swe perły i skarby nawet poprzez krzyż.

     Te dwie parabole mówią również o starszym synu z przypowieści o „Ojcu Miłosiernym” (Łk 15). Ów starszy syn pracuje w domu swego ojca i prawdopodobnie jest człowiekiem ofiarnym, pracowitym i wypełniającym swoje liczne obowiązki. Może nawet traci i oddaje swoje życie oraz siły w domu swego ojca.  Jest w nim jednak zgorzknienie, żal i resentyment. Ma pretensje do ojca i młodszego brata. Dlaczego jest w nim tyle ciemnych i negatywnych uczuć i myśli? Dlatego, że wypełnia dobre zadania, bez dobrych motywacji. Nigdy nie odkrywa, że ojciec to skarb, że brat to perła, że warto oddać wszystko za mieszkanie w takim domu.

    Wreszcie te dwie przypowieści mówią również o każdym człowieku. O tych sytuacjach, gdy poświęcamy się i tracimy zdrowie, pieniądze i energię na rzecz innych ludzi. Tylko energia płynąca z radości odkrycia perły czy skarbu, w sytuacji tracenia życia dla braci,  uratuje nas od zgorzknienia i żalu.

Nie jesteśmy podobni do Realu Madryt

Na łamach jednego z miesięczników katolickich odbywa się w tym roku ciekawa dyskusja na temat kondycji współczesnych księży. Debatę rozpoczął Irlandczyk, ks. Brendan Hoban[1]. Wspominając początki życia kapłańskiego, aktualnie ma 68 lat, przywołuje postać swojego pierwszego proboszcza,  o którym mówi, iż był jak Real Madryt, tzn. że wszyscy podziwiali i jednocześnie bali się go. Hoban pisze o zmianach, które dokonały się w Kościele i wysuwa tezę, że żyje w ostatnim pokoleniu księży w Irlandii i nazywa je  „zagubionym szczepem-rodem”. Jak podkreśla, w  jego diecezji Killala, jak i w diecezji dublińskiej, jest tylko jeden ksiądz poniżej czterdziestego roku życia, co oznacza dramatyczny spadek ilości aktywnych duszpastersko księży i szybki wzrost średniej wieku duchownych do 70 lat. Ciekawe, że tekst Hoban’a był pierwotnie wygłoszonym przemówieniem podczas dorocznego spotkania Stowarzyszenia Księży Katolickich w Irlandii i musiał wywołać spory oddźwięk skoro na łamach „The Furrow” ukazały się artykuły polemiczne.

Wydaje się, że również w Polsce księża przestali być „jak Real Madryt”. Z jednej strony jest to bolesne, zwłaszcza wtedy, gdy obnażane są grzechy duchownych w kontekście m.in. skandali pedofilskich i z powodu pierwszych sygnałów,  że brakuje księży do obsadzenia placówek, z drugiej strony ów kryzys może odsłonić nam nowe możliwości i drogi. Chodzi o to, by nie tyle ksiądz, ale wspólnota parafialna była dynamiczna i witalna „jak Real Madryt”. Ksiądz będzie więc częścią „drużyny”, ważną i niezbędną, ale przestanie być samotnym indywidualistą od którego wszystko zależy.

Debata na łamach „The Furrow”, wypadki ujawnienia słabości kapłańskich oraz zmieniająca się kultura życia stawiają pytanie:  jak pomóc księżom w sytuacji,  w której się znaleźli? Wydaje się, że współczesny ksiądz czy biskup dużo bardziej niż kiedyś, potrzebuje autentycznego bycia częścią grupy czy wspólnoty. W tym kontekście przychodzi mi na myśl pewien duchowny katolicki, który wracając z pogrzebu swojego ojca płakał nad sobą. Przypomniał sobie, że gdy miał zostać kapłanem jego ojciec powiedział: „Nie wystarczy byś był <<w porządku>> księdzem, ty masz być wielkim kapłanem”. Patrząc na swe dotychczasowe życie zauważył, że był pracowitym, oddanym swej posłudze proboszczem, ale na pewno nie był kimś wielkim. Ludzie cenili go bardzo i często nawet mu o tym mówili. Twierdzili o nim, że przypomina im św. Jana Vianney.  Ostatnio pracował w  parafii na wsi, która posiadała kilka kościołów filialnych, musiał więc dzielić swój czas między różne społeczności wiernych. Często bywał zmęczony,  a nawet wyczerpany w swej posłudze, jednocześnie miał przekonanie, że jest tylko „w porządku”. Wiedział bowiem o swojej ciemnej stronie: o ucieczkach w  masturbację, o dogadzaniu sobie poprzez kupowanie drogiego sprzętu elektronicznego, o wyszukanych wycieczkach zagranicznych i dobrym alkoholu,  i o szukaniu uznania. Już dłużej nie chciał tak żyć. Tuż po pogrzebie ojca założył wraz z kilkoma kolegami  grupę, którą nazwali „radykalna trzeźwość”. Akurat nikt z nich nie był alkoholikiem, ale chcieli zaczerpnąć z tradycji Anonimowych Alkoholików. Spotykali się raz w tygodniu. Ich spotkania zaczynały się od szczerego dzielenia. Mówili sobie nawzajem o tym czym żyją, także o tym,  o czym nikt inny nie wiedział. Wobec kolegów w grupie nie mieli tajemnic. Szczerość i transparentność wobec drugiego wprowadziły nową jakość w ich życie. Inicjator tej grupy, po czterech latach spotkań, powiedział: „teraz życie jest bardziej wymagające, ale i pełniejsze. Nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy”. Wszyscy członkowie tej grupy-wspólnoty odkryli, że nie chcą być już samotnymi indywidualistami.

Jestem przekonany, że stajemy dzisiaj w Polsce przed potężnym wezwaniem wprowadzenia księży w takie doświadczenie wspólnoty formacyjnej lub grupy terapeutycznej, która pomoże  wyprowadzić nas z przeciętności, ukrywania swoich ciemnych stron i uczyni nas pokornymi ludźmi, którzy żyją przejrzystym życiem wiary, a przez to „płoną”.  Pośród opowieści na temat Ojców Pustyni jest i taka: otóż Abba Lot przyszedł do Abby Józefa i powiedział: “Na miarę moich możliwości zachowuję moją małą regułę, podejmuję niewielkie posty, modlitwy i zachowują trochę milczenia. Troszczę się, na miarę moich małych możliwości, o czystość moich myśli i strzegę mego serca. Jak myślisz Ojcze Józefie,  co powinienem teraz uczynić?”.  Starszy mnich wstał, wyciągnął ręce ku niebu, a jego palce stały się jak płonące ogniem lampy i powiedział: “A dlaczego nie staniesz się  cały płonącym ogniem?”.


[1] Por. B. Hoban, A Lost Tribe, The Furrow, 2(68)2017, s. 82-90.

Co nam się może przypomnieć?

Refleksja na temat uroczystości Serca Pana Jezusa[1]

 

     Opis Ostatniej Wieczerzy w Ewangelii św. Jana przedstawia piękny, mistyczny obraz: głowa św. Jana spoczywa na piersiach Jezusa. Co to znaczy? Po pierwsze, Jan słyszy bicie serca Jezusa i z tej perspektywy patrzy na świat. Jest to opis rzeczywistości uczniostwa chrześcijańskiego. Jezusowy uczeń słucha jak bije serce Boga i poprzez to doświadczenie patrzy na świat.

 

    Następny poziom tego obrazu wskazuje na to, iż jest to ikona pokoju. Gdy małe dziecko spoczywa na piersiach matki, wtedy może przeżyć ukojenie, uwolnienie od napięcia i pokój. Jest to obraz pierwotnej intymności, jedności, połączenia głębszego aniżeli miłość romantyczna.

     Dla Św. Jana jest to również obraz Eucharystii. Uczeń na piersi Jezusa ukazuje to, co dzieje się podczas Mszy świętej. W sposób realny Jezus daje nam swoją „pierś” byśmy mogli na niej spocząć, słuchać,  z niej się pożywić i z tej perspektywy spojrzeć na świat.

     I ostatnie znaczenie. Jest to obraz tego,  jak możemy przypomnieć sobie       „pierwotny dotyk-pocałunek”  Boga i być wzmocnieni w przeżywaniu samotności. Jest to myśl Henri Nouwen’a, który pisał, iż w głębi naszego jestestwa jest doświadczenie Bożego „pocałunku”, „dotyku”, „opieki”. Jest to pierwotniejsze od wszelkiego ludzkiego doświadczenia. Tam nie ma gniewu, hałasu, zgorzknienia i zazdrości. Wsłuchanie się w serce Jezusa może nam przypomnieć o tym pierwotnym, czułym Bożym „pocałunku” w głębi nas. By zejść do tego poziomu naszego bytu potrzeba doświadczenia samotności, łagodności i ciszy. Tak wiec wewnątrz nas jest świątynia, oratorium, miejsce oddawania chwały, sanktuarium nie uczynione przez człowieka. Jest ono delikatne, dziewicze i święte. Ono jest w nas pierwotniejsze aniżeli nasz grzech i wszelkie doświadczenie ludzkich zranień. Uroczystość Najświętszego Serca Jezusa, to szansa by z perspektywy tego miejsca zobaczyć świat i swoje życie.



[1] Por. R. Rolheiser, Listening to Christ’s Heartbeat,  http://ronrolheiser.com/listening-to-christs-heartbeat/#.WUzCEekqqM-

Zmiana proboszcza w…. Stanach Zjednoczonych

     W pewnym miasteczku biskup postanowił zmienić proboszcza i przenieść go do innej parafii. Gdy parafianie dowiedzieli się o tym zamiarze, przyszli do swojego dotychczasowego duszpasterza i powiedzieli: „nie podoba nam się ta zmiana, boimy się, że może pogorszyć naszą sytuację parafialną. Chcielibyśmy zaprotestować i powiedzieć o tym biskupowi”. Na to proboszcz: „nie róbcie tego, to zwyczajna procedura, tutaj w Stanach istnieje taka praktyka, że proboszcz po około 10 latach zmienia parafię, a poza tym biskup prosił bym przekazał wam list, w którym on pisze, iż kieruje do was młodego, dynamicznego, wierzącego, nowego proboszcza, który jest świetnym kaznodzieją”. Na to parafianie: „nie, na to się nie nabierzemy, gdy ksiądz do nas przychodził też dostaliśmy taki list 🙂„.

Czy można kochać „za grzech”?

     Przy grobie św. Bedy Wielebnego w Durham ( północna Anglia) umieszczono cytat z jego komentarza do Apokalipsy: „Chrystus poranna gwiazda, gdy noc świata minęła, przynosi swoim świętym obietnicę światła życia i otwiera niekończący się dzień”.
     Jak to się dzieje, że przed człowiekiem otwiera się perspektywa nowości, światła życia czy też niekończącego się dnia? Przez miłosierdzie. Św. Beda zapisał w innym komentarzu o tym, jak Jezus powołał celnika Mateusza: „Vidit ergo Iesus publicanum, et quia miserando atque eligendo vidit, ait illi, Sequere me” (Jezus ujrzał celnika, a ponieważ go umiłował, wybrał go, i powiedział mu: Pójdź za mną). Spojrzenie oczami miłosierdzia powołuje słabych do posługi i daje im nowy czas i światło życia. Ukochany i dlatego wybrany, albo jeszcze inaczej: „umiłosierdził” go i powołał.
    Być pokochanym i powołanym w grzechu, w słabości, to właśnie znaczy doświadczyć światła życia. To niewiarygodne, że Bóg pragnie byśmy doświadczyli tego, że Kościół to wspólnota ludzi, którzy kochają nie za to co dobre, ale „za grzech”. Znam Twój grzech i dlatego Ciebie kocham. Twój grzech mnie nie odrzuca, a mój grzech nie powoduje tego, że mnie odrzucasz. Możemy tworzyć relacje, w których nie ma lęku przed odrzuceniem.
    Papież Franciszek polubił komentarz św. Bedy i dlatego umieścił go w swoim zawołaniu biskupim: „miserando atque eligendo”.
    Dzisiaj, 25 maja, rocznica śmierci św. Bedy i jego wspomnienie liturgiczne.

Co jest ważne w Kościele, a co nas w nim obciąża?

    Natknąłem się niedawno na tekst mówiący o decyzji Patriarchy Wenecji, Francesco Moraglia, który w liście pasterskim „Spotkanie ze Zmartwychwstałym”, zapowiadającym wizytę wszystkich parafii archidiecezji, napisał tak:
„Jako Kościół musimy zmierzyć się z całą strukturą materialną i musimy ją umiejętnie rozdysponować. Musimy powrócić do istoty Ewangelii. Musimy stać się lżejsi. Jeżeli w przeszłości spełniały one swe funkcje, to dzisiaj bardzo często utrudniają nam one właściwą realizację naszej misji. Owszem niektóre ze struktur pomagają nam w przepowiadaniu słowa, w celebracji, w realizacji dzieł miłosierdzia i te trzeba wzmocnić. Wiele jednak z tego co posiadamy jest dla nas tylko ciężarem. Dlatego też jednym z celów wizyty pastoralnej jaką rozpocznę w parafiach będzie rozdysponowanie dóbr jakie parafie i patriarchat posiadają, aby ich użycie było zgodne z nakazami Ewangelii”.

    W minionych dniach, w gdyńskim „Mikołaju”,  odbył się Kurs Nowe Życie oraz tzw. ewangelizacja na placach. Dwie wspolnoty, SNE i Droga, ukazały istotę Ewangelii. Nic w tych dziełach nie było ciężkie i niepotrzebne. Był Duch, byli ludzie, był entuzjazm i radość ze stanowienia wspólnoty Kościoła.

 

Zmagając się z samobójstwem

     W ostatnich dniach dwukrotnie spotkałem rodziny, które przez śmierć samobójczą,  straciły kochaną osobę,  a także słyszałem o niebezpiecznej próbie samobójczej. Niestety liczba samobójstw nie jest mała. W Polsce, w roku 2016,  odebrało sobie życie 5 405 osób (w tym samym czasie w wypadkach drogowych zginęło ponad 3 tys. osób ). Choć zjawisko jest szerokie, to jednak niewiele z niego rozumiemy,  a rodziny które przeżywają dramat tego rodzaju śmierci,  pozostają z niszczącym żalem i oskarżeniem. Dlaczego śmierć przez samobójstwo dotyka nas w tak wyjątkowy sposób[1]?
     Wydaje się, że jest tak dlatego, gdyż samobójstwo jest nadal wielkim tematem tabu. W powszechnym mniemaniu jest  ono rozumiane, świadomie i podświadomie, jako ostateczny akt desperacji. Nie  powinno nas to dziwić, gdyż sprzeciwia się ono najgłębszemu instynktowi w człowieku – woli życia. Dlatego też,  nawet gdy podchodzimy do niego z wrażliwością i miłosierdziem, to nadal pozostawia nas z zawstydzeniem i domysłami. Nierzadko zdarza się, że to wydarzenie niszczy dobre wspomnienia i pamięć o  zmarłym, a zdjęcia tej osoby znikają z otwartej przestrzeni. Sposób wspominania śmierci jest dziwnie różny aniżeli w stosunku do innych osób. Wszystko to dzieje się dlatego, iż samobójstwo jest wielkim tabu. Co więc możemy zrobić, by je bardziej zrozumieć?
    Podejście do  samobójstwa z większym współczuciem nie zniszczy do końca jego bolesnego ościenia, natomiast długodystansowy proces uzdrawiania naszej pamięci o zmarłych może być owocny,  jeśli będziemy trzymać się kilku myśli:
  
    * Samobójstwo, w większości przypadków, jest chorobą, a nie czymś wybranym w wolny sposób. Osoba, która umiera w ten sposób,  czyni to przeciw swojej woli i podobna jest do tych, którzy 11 września 2001 roku skakali z okien  dwóch wysokościowców w Nowym Jorku, które stanęły w płomieniach. Skakali wiedząc, że na pewno  zginą. Jednakże wcześniej stanęli wobec płomieni w swoich biurach i zostali niemalże przez nie „wypchnięci”.  Śmierć przez samobójstwo jest podobna do śmierci z powodu raka, wylewu lub ataku serca tyle, że w tym wypadku chodzi o ich emocjonalną wersję o: nowotwór psychiczny, psychiczny atak serca czy też psychiczny wylew.
    Co więcej, staje przed nami wyzwanie dla badań biochemicznych, które pomogą zrozumieć mechanizmy samobójstwa, gdyż niektóre stany depresyjne prowadzące do samobójstwa,  mogą być leczone poprzez środki farmakologiczne, a to znaczy, że przyczyny samobójstwa leżą niejednokrotnie w brakach biochemicznych.
 
   * Samobójca lub samobójczyni jest często bardzo wrażliwą osobą. Akt samobójczy bardzo rzadko dokonywany jest z powodu arogancji i pogardy. Istnieją oczywiście ludzie, którzy popełniają samobójstwo w wyniku pychy, by uczynić ze swojej śmierci ostatni akt pogardy względem innych. Jednakże w większości wypadków w samobójstwie niewiele jest pogardy czy arogancji. Jest w nim wiele cierpienia, zranienia i tajemnicy,  do której nie mieliśmy dostępu, gdy dana osoba żyła. Czasami dopiero po śmierci i to po długim upływie czasie, udaje się nam zrozumieć którąś z ran zmarłej osoby i owo samobójstwo przestaje już być tak zaskakujące i tak tajemnicze.
 
  * Nie powinniśmy martwić się niemądrze o zbawienie tych,  którzy w taki sposób zmarli. Boże miłosierdzie i zrozumienie przekracza  nasze ludzkie spojrzenia na tę sytuację. Nasi zmarli, których straciliśmy przez samobójstwo,  są w bezpieczniejszych rękach aniżeli nasze. Jeśli, my którzy mamy swoje ograniczenia, a jednak potrafimy czasami coś zrozumieć z przeżywanej tragedii, to o ileż bardziej zrozumie to Ten, który jest nieskończony w swoim miłosierdziu, poznaniu i bliskości względem każdego człowieka. Bóg „poradzi” sobie w spotkaniu z naszymi bliskimi i przeniknie motywy ich serc. On wie,  co kryje się w ludzkich sercach i potrafi je pojąć.
 
  * I to co najważniejsze!  Boża miłość, którą manifestował zmartwychwstały Jezus,  nie jest bezsilna. My, gdy mamy do czynienia z bliskimi, którzy popełniają samobójstwo odkrywamy swoją bezsilność lub ograniczone możliwości. Stoimy jak za zamkniętymi drzwiami lęku, choroby, samotności lub depresji. Większość osób popełnia samobójstwo za tak właśnie zamkniętymi drzwiami. Samobójcy nie mają energii, by te drzwi otworzyć. Również ci,  którzy są obok,  ze swoją największą nawet troską i zaangażowaniem,  nie są w stanie wejść do prywatnego piekła samobójców, by je rozjaśnić.  Jednakże Jezus Chrystus,  ukazując się po zmartwychwstaniu,  przechodzi przez drzwi lęku, samotności i rozpaczy, które zamknęli za sobą apostołowie, gdy zaryglowali się w Wieczerniku. Jeśli Chrystus przeszedł przez tamte drzwi w Jerozolimie, to może również przejść przez podobne drzwi tych, którzy popełniają samobójstwo.
         Jesteśmy bezradni w sytuacji samobójstwa naszych bliskich, ale Bóg ma moc przekraczać progi beznadziei i tchnąć pokój do serc opanowanych przez lęk i rozpacz.  
 

[1]Refleksja oparta na artykule R. Rolheisera, Struggling to Understand Suicide, < http://ronrolheiser.com/struggling-to-understand-suicide/#.WPik8qIqqM8?> , (2017-04-20)

Zmartwychwstanie i iluzja

    Po rodzinnych odwiedzinach i chwili odespania, myślę o wszystkich moich ostatnich spotkaniach z ludźmi, którzy są ogarnięci śmiercią smutku, choroby i frustracji. Myślę też o wszystkich momentach w moim życiu, gdy ciemność śmierci okrywała mój umysł i uczucia. Co wtedy? Chyba właśnie w takim momencie potrzeba najbardziej bliskości świadków wiary, którzy pokażą inny obraz rzeczywiści. G.K. Chesterton powiedział kiedyś: “Patrz tak długo i w taki sposób na sprawy dla ciebie zwyczajne, aż staną się niezwyczajne. Przyzwyczajenie jest największą z iluzji”. Myślę, że Chesterton wyraził w tym zdaniu coś niezwykle ważnego na temat zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, gdyż to ono mówi, że przychodzi taki moment, iż nagle pojawia się w nas przyjemność widzenia inaczej: spraw, rzeczy, ludzi, rodziny, wspólnoty…

To zdjęcie nie przedstawia nocy sylwestrowej, to Gdynia w Wielką Noc roku 2017 . To nie iluzja

Pozbyć się lęku. Refleksja na Paschę

     Myślę, że w miarę upływu lat, z roku na rok, świętowanie Wielkiego Tygodnia i Wielkiej Nocy powoduje, że jest we mnie coraz mniej lęku, szczególnie względem Boga, przyszłości, starzenia się, śmierci i tego, co się stanie po śmierci. Wielki Tydzień i Wielkanoc uczą mnie, że jestem w Jego rękach, a „po drugiej stronie” będzie jeszcze bezpieczniej niż tutaj.

Wielki Piątek – początek rewolucji

      Pewien katolicki arcybiskup opowiedział kiedyś następującą historię: Trzech niedojrzałych chłopców postanowiło zrobić dowcip księdzu, który słuchał spowiedzi. Wchodząc jeden po drugim do konfesjonału wypowiadali zmyślone grzechy wszelkiego rodzaju po to,  by zobaczyć jak zareaguje ów ksiądz. Dwóch z nich zrobiło to i z pośpiechem wyszło z kościoła, ale trzeciego spowiednik zatrzymał i traktując go bardzo poważnie, zadał mu za pokutę, by podszedł do krzyża wiszącego na końcu kościoła i patrząc na figurę ukrzyżowanego Jezusa,  powiedział: „Ty zrobiłeś to dla mnie, a ja się tym nie przejąłem”. Młody chłopak zrobił to dwa razy, ale trzeci raz nie mógł tych słów wypowiedzieć i zamiast tego rozpłakał się. Wyszedł z kościoła już jako inny człowiek.  Znam tę historię – powiedział ów arcybiskup – gdyż tym młodym chłopakiem byłem ja.  

     Dlaczego śmierć Jezusa Chrystusa, która wydarzyła się prawie 2000 lat temu w Jerozolimie,  w prowincjonalnym miejscu ówczesnego świata, ma nadal wpływ na ludzi i świat? Tom N. Wright wydał niedawno ciekawą książkę, którą zatytułował: The Day The Revolution Began. Rethinking the meaning of Jesus’ Crucifixion (Dzień w którym rozpoczęła się rewolucja. Przemyśleć na nowo znaczenie Jezusowego ukrzyżowania). Główna myśl tej książki osadza się na stwierdzeniu, iż śmierć Jezusa jest początkiem nowego stworzenia, którego pierwociną jest Jezus ukrzyżowany i zmartwychwstały i która to nowość może objąć każdego człowieka ze względu na to, iż jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Wspomniany arcybiskup doświadczył mocy śmierci Jezusa i został odnowiony Duchem Jezusa zmartwychwstałego i był to początek „nowego nieba i nowej ziemi” w jego życiu.

« Starsze posty Nowsze posty »