Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 18 z 32)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Druga naiwność z Toto

     Dlaczego warto pójść na koncert Toto lub innego zespołu, który lubimy? Po to, by pomóc sobie w dojrzewaniu do „drugiej naiwności” o której kiedyś pisał Paul Ricoeur, zmarły w 2005 r. filozof francuski. Wspomniany myśliciel twierdził, że człowiek w dzieciństwie jest naiwny i niewinny na dziecięcy sposób i jest to naturalne i dobre. Potem z tego wyrasta i może stać się kimś cynicznym, skomplikowanym, opierającym się jedynie na swoim rozumie. Może jednak stać się po raz drugi, już z innych powodów niż dziecko, naiwnym i niewinnym. Może na nowo np uwierzyć w Świętego Mikołaja, tyle że już w dojrzały sposób. Myślę, że czterdziesto-, piećdziecio- i sześdziesięciolatkowie, którzy wypełnili wczoraj Operę Leśną w Sopocie, by posłuchać Toto i bawić się z amerykańskimi artystami, którzy grają już czterdzieści lat na scenach muzycznych, są ludźmi, którym zabawa na koncercie mogła pomóc w wejściu w „drugą naiwność”.
     W teologii duchowości powyższą myśl Ricoeur’a wyraża stwierdzenie, iż człowiek idzie drogą od bycia „młodym głupcem” do zachowań „starego głupca” , by ostatecznie mieć szansę i przyjąć łaskę bycia „świętym głupcem”. Do przejścia takiej drogi Toto nie wystarczy, ale myślę, że i nie zaszkodzi

 

Bóg, który kocha naszych nieprzyjaciół

 

       Wracam z weekendowych dni rekolekcyjnych, które przeżyłem w domu krakowskich salwatorianów. Rozważaliśmy tekst niewielkiej Księgi Jonasza,  a przewodnikiem był nam łódzki arcybiskup Grzegorz Ryś. Jak to dobrze, że można zaczerpnąć ze Źródła. Jak to dobrze spotkać ludzi, którzy kochają biskupa i dzieje się to dlatego, że on kocha Słowo. 

      Abp Grzegorz odsłonił nam Boga, który kocha naszych nieprzyjaciół. Jak trudno było to przyjąć Jonaszowi! Jak trudno to przyjąć chrześcijanom i żydom dzisiaj 

Kto komu ma pomagać w ewangelizacji? Czy świeccy księżom czy księża świeckim?

  17 maja 2019 r. wraz z liderami Wspolnoty SNE Magnificat byłem na konferencji środowiska wspólnot Odnowy i szkół nowej ewangelizacji w Częstochowie. Przywiozłem z tego wyjazdu m.in. dwa angielskie wspomnienia:
1. Pierwsze związane z Michelle Moran, świecką katoliczką, która od wielu lat jest zaangażowana w ewangelizację i przez długi okres czasu liderowała ruchowi charyzmatycznemu Kościele katolickim. Jej wczorajsza konferencja: Wizja dla współczesnej Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej była bardzo poruszająca i przemieniła się w żarliwą modlitwę o otwarcie się na wizję: świeccy ewangelizują, a duchowni im pomagają.

2. Drugie wspomnienie związane jest z książką, którą wczoraj kupiłem w Częstochowie. Myślę, że to jedna z ważniejszych publikacji teologicznych ostatnich lat w Polsce. Autorem książki jest śp. ks. Peter Hocken. Do książki dodana jest płyta z nagraniami konferencji ks. Hockena oraz konspekt jego nauczań. Hocken, we wspomnianej publikacji, podejmuje bardzo pogłębioną refleksję i pokazuje m.in. jak w XX wieku Kościół w swoim nauczaniu, w dokumentach Soboru Watykańskiego II i nauczaniu papieży, przechodził od tezy: świeccy pomagają duchownym, do duchowni pomagają świeckim.

 

Skąd się wziął język „kolczasty” i jak go zatrzymać?

      W czwartek, 9 maja uczestniczyłem w debacie, która odbyła się w gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Rozmawialiśmy o języku w: polityce, kulturze, szkole i Kościele. W pewnym momencie naszej rozmowy padło pytanie: gdzie był początek pojawienia się języka „kolczastego”, brutalnego, chmaskiego np. w debacie publicznej? W tym kontekście przyszła mi myśl o biblijnym początku – „arche”. Biblia pokazuje w przepiękny sposób początek zła, tego zła również w sferze języka, gdy słowo jest wypowiadane przeciwko i nie prowadzi do spotkania. Biblia pokazuje archetyp języka „kolczastego”.  Tajemniczy grzech „początkowy” spowodował pierwsze złe słowa i były to słowa oskarżania. Następnie  popłynęła już lawina zła,  również w sferze języka. Jak ją zatrzymać? Czy wystarczy propagowanie kultury? Czy wystarczy edukacja? Czy wystarczy tolerancja i dyskusja? Czy wystarczy dobra polityka? Nie wystarczy, co widać po faktach naszego życia.

 

      Jedyną nadzieją jest Jezus Chrystus – Słowo – Dialog. On, niewinny, bez skazy,  oddał życie,  by lawina zła nas nie zabiła „do końca”. Co więcej zmartwychwstał i daje Ducha, by ten,  kto zacznie Nim żyć,  był w stanie kochać nieprzyjaciół, którzy używają języka „kolczastego i by jego słowa były błogoslawieństwem, dzieki któremu innym chce się bardziej żyć.  W naszej dyskusji pojawiła się postać niedawno zmarłego Jeana Vanier’a, który dał początek dziełu Arki, czyli m.in. domom w których rozmawiają z sobą ludzie z upośledzeniem i pełnosprawni. Duch uzdalnia ludzi do spotkania, czasami ponad słowami, bo ostatecznie liczy się miłość. 

Przed i po Bierzmowaniu. Jest szansa dla młodych w Kościele

      Kilka dni temu spotkałem się z ks. Antonio, Włochem,  i z małżeństwem z Piaseczna, by posłuchać co robią z młodymi w duszpasterstwie.  Otóż,  19 lat temu zaczęto wdrażać w życie, wpierw w Rzymie, a potem w innych miejscach na świecie projekt,  w którym zaproponowano młodym ludziom wejście do domu chrześcijańskiej rodziny. Projekt nazywany jest „Post Cresima” lub „Przed-Po”.  

     Dwa, trzy lata przed Bierzmowaniem zaprasza się młodych, by spróbowali formacji w grupce około 8 osobowej. Spotykać się będą w każdy piątek wieczorem w roku szkolnym. Większość spotkań będzie się odbywać w domu rodziny, która jest w to zaangażowana, a część spotkań odbywa się w budynku parafii. Jest już opracowany program tej formacji.

      Kluczem do tego duszpasterstwa jest dojrzałe małżeństwo-rodzina, które wraz z towarzyszącym im księdzem spotykać się będzie z młodymi, stając się faktycznie rodzicami chrzestnymi młodej dziewczyny czy młodego chłopaka. W ten sposób młodzi, którzy często mają „porąbane” relacje rodzinne będą mogli uwierzyć, że małżeństwo czy rodzina, to rzeczywistości trwałe i głęboko przesiąknięte wiarą, że dom może być miejscem przekazu wiary.

       Ciekawym motywem takiego duszpasterstwa młodzieży jest wakacyjny wyjazd z młodymi na 5 dniową eskapadę,  podczas której jeszcze intensywniej przeżywają swoje wzrastanie ku dojrzałości. Okazuje się, że 70—80 %   młodych pragnie kontynuować formację w swych grupkach również po Bierzmowaniu.  Dla przykładu warto podkreślić, że tylko w Piasecznie w taką formację zaangażowanych jest 100 młodych ludzi.

        Dwie parafie w Trójmieście pragną podjąć ten pomysł. Mamy nadzieję, że we wrześniu będziemy mogli zaproponować młodym i ich rodzicom,  w Gdyni i w Gdańsku,  taką propozycję.

Jakie jest niebezpieczeństwo w chodzeniu „po Kolędzie”?

      Otóż chodzenie księży „po kolędzie” może skutkować zawieszaniem spotkań i wszelkiej aktywności duszpasterskiej w parafii w styczniu, a w niektórych miejscach i w grudniu. Zdarzają się sytuacje, iż rezygnuje się z wieczornej Mszy świętej, nie wspominając już o działaniach formacyjnych grup i wspólnot. Zastanawiam się czy warto, aż tyle energii wkładać w organizację wizyty duszpasterskiej kosztem innych i to ważniejszych działań? Pamiętam jedyną dyskusję na ten temat, którą miałem w gronie kapłańskim, a było to na spotkaniu proboszczów i przełożonych domów jezuickich. Bylem zaproszony do tego grona, by podzielić się swoim doświadczeniem proboszczowskim i jeden z zakonników wywołał ten temat.


     Czy można wyobrazić sobie parafię bez Kolędy w takim kształcie, w jakim odbywa się ona dzisiaj w Polsce? Myślę, że tak. Widać to np w Kościołach, gdzie zrezygnowano z takiej praktyki lub jej nie było w ogóle. Ufam, że czeka nas w polskim Kościele poważna dyskusja na ten temat.
     Tymczasem cieszę się, że dzisiaj mogłem: przez 1,5 godziny dyżurować w konfesjonale, odprawić wieczorną Eucharystię i spotkać się na agapie oraz wspólnym śpiewie kolęd ze Wspólnotą SNE Magnificat. Ale było pięknie 🙂 Wczoraj było podobnie we Wspólnocie Trudnych Małżeństw Sychar.

Eucharystia jako dotyk

    Kiedy Eucharystia jest dobrze przygotowana i uczestnicy celebrują ją z wiarą,  czerpiąc z niej obficie, zarówno ze stołu Słowa jak i stołu eucharystycznego oraz budując wspolnotę wiernych,  to objawia się ona jako „dotyk Boga”.  

    Brenda Peterson napisała kiedyś esej zatytułowany: „Pochwała skóry”. Wspomina o tym, że w pewnym momencie życia cierpiała na bolesne wysypki skórne. Żaden lekarz nie mógł jej pomóc. Pewnego dnia jej babcia zobaczywszy chorobę wnuczki powiedziała: „Skóra musi być dotykana!” i zaczęła robić regularne masaże skóry, a te dały piękny efekt i przywróciły zdrowie. Babcia Peterson miała rację: skóra musi być dotykana! Bóg wie o tym lepiej niż ktokolwiek i to dlatego Jezus dał nam Eucharystię. We Mszy Świętej zostaje dotknięta „skóra” człowieka. Eucharystia nie jest abstrakcją, nie jest ideą teologiczną, moralnym nakazem, filozofią, nie jest nawet jedynie intymnym słowem. To „Coś” bardzo wcielonego, to uścisk, pocałunek, coś szokująco fizycznego, prawdziwa obecność na głębokim poziomie, którego nie wyobrażała sobie stara metafizyka.


    Św. Paweł i starożytni chrześcijanie rozumieli Eucharystię jako tak rzeczywistą, tak fizyczną i tak bliską, że otoczyli jej sprawowanie zasadami prywatności, szacunku i powściągliwości. Przez kilka stuleci wczesny Kościół miał praktykę, nadal częściowo zachowywaną w niektórych wspólnotach i ruchach kościelnych, którą nazywano DISCIPLINE ARCANI. Polegała ona na tym, że ​​nikt, kto nie był ochrzczony lub nie żył  we wspólnocie Kościoła, nie mógł uczestniczyć w Eucharystii, poza liturgią Słowa, a chrześcijanie, którzy zostali w pełni wtajemniczeni nie mogli rozmawiać z obcymi o Eucharystii. Celem tej dyscypliny nie było stworzenie tajemnicy, aby przyciągnąć ludzi poprzez ciekawość. Przeciwnie. Chodziło raczej o to, że Eucharystia jest tak intymnym aktem, że przyzwoitość i  szacunek wymagają wcześniejszego wtajemniczenia. Nie rozmawiamy przecież z obcymi o tym, co intymne.
    Andre Dubus, eseista i powieściopisarz, napisał niegdyś piękną apologię tego,  dlaczego regularnie chodził na Eucharystię mimo, że jego otoczenie nie rozumiało tego zwyczaju: „Dziś rano otrzymałem Sakrament,  w który nadal wierzę: o siódmej piętnaście kapłan wzniósł hostię, potem kielich i wypowiedział słowa rytuału, a chleb stał się Ciałem, wino stało się Krwią, a po kilku minutach umieściłem na języku smak przebaczenia i miłości…”.  
     Skórę leczy się przez dotknięcie, a serce człowieka poprzez Eucharystię.

 

(Tekst oparty na artykule R. Rolheisera, Eucharist as Touch)

Czego potrzeba nam na początku 2019 roku?

1. Pokoju, który ma trzy wymiary:
– pokój z samym sobą, odrzucając bezkompromisowość, gniew i zniecierpliwienie, a – zgodnie z zaleceniami św. Franciszka Salezego – stosując „trochę słodyczy wobec siebie, aby dać trochę słodyczy innym”;
– pokój z innym: członkiem rodziny, przyjacielem, obcym, ubogim, cierpiącym…; ośmielając się spotkać i wysłuchać przesłania, które ze sobą niesie.
– pokój ze światem stworzonym, odkrywając wspaniałość Bożego daru oraz część odpowiedzialności, jaka spada na każdego z nas, jako mieszkańców świata, obywateli i twórców przyszłości.

 

2. Dobrych polityków, o których tak pisał kard.  F. Van Thuan:
Błogosławiony polityk, który dobrze rozumie swoją rolę w świecie.
Błogosławiony polityk, którego postępowanie jest przykładem wiarygodności.
Błogosławiony polityk, który pracuje dla wspólnego dobra, a nie dla własnego interesu.
Błogosławiony polityk, który jest wierny sobie.
Błogosławiony polityk, który trudzi się na rzecz budowania jedności.
Błogosławiony polityk, który dąży do radykalnej zmiany.
Błogosławiony polityk, który potrafi słuchać.
Błogosławiony polityk, który się nie lęka

 

Powyższe dwie myśli zaczerpnąłem z Orędzia papieża Franciszka na Światowy Dzień Pokoju z 1.01.2019 r.

Nawiedzenie na nowo odkryte

W ostatnią niedzielę Adwentu czytamy tekst ewangeliczny o nawiedzeniu przez Maryję jej krewnej Elżbiety. Błogosławiony Christian de Cherge, przeor trapistów, który zginął śmiercią męczeńską w Algierii w 1996 r., sugeruje, że ten obraz jest kluczem do tego, jak my – chrześcijanie, powinniśmy traktować ludzi innych religii.  Wspomniany mnich widzi tę scenę jako ilustrującą następującą prawdę: chrześcijaństwo niesie Jezusa Chrystusa, a inne religie niosą „coś” Bożego, boskiego „kuzyna”, który wskazuje na Chrystusa. Jednakże wszystko to jest nieświadome i tak naprawdę nie rozumiemy więzi między tym co niesiemy, a tym co niesie ktoś inny. Rozpoznajemy  pokrewieństwo wtedy, gdy stajemy przed drugim, który nie podziela wiary chrześcijańskiej, ale jest szczery i wierny swojej własnej wierze. W tym spotkaniu wyczuwamy związek,  to co nosimy sprawi,  że może „poruszyć się coś” z radości w drugim i ta reakcja pomaga w nas zrodzić hymn uwielbienia. Następnym etapem będzie to, że zapragniemy być razem.

Christian de Cherge pisał: „Wiemy, że ci których spotkaliśmy, są jak Elżbieta: noszą orędzie pochodzące od Boga. Nasz Kościół nie mówi nam i nie wie, jaka ścisła jest więź między Dobrą Nowiną, którą my nosimy, a przesłaniem które daje życie drugiemu. Być może nigdy nie dowiemy się dokładnie, czym jest ta więź, ale wiemy, że ci inni także niosą przesłanie, które pochodzi od Boga. Maryja z pewnością, gdy przyszła do Elżbiety,  powiedziała: „Shalom”,   co znaczy „Pokój” i to proste powitanie sprawiło, że się spotkały, że Jan Chrzciciel był poruszony. To była Dobra Nowina. Doszło do spotkania dwóch światów i zobaczenia potrzeby wzajemności.

Ludzie zamieszkujący Ziemię potrzebują siebie nawzajem. Chrześcijanie potrzebują niechrześcijan, żydzi potrzebują  muzułmanów, protestanci – rzymskich katolików, ewangelicy – agnostyków i ateistów; potrzebujemy siebie nawzajem, aby zrozumieć Boże objawienie. Nikt nie zrozumie w pełni objawienia Bożego bez drugiego człowieka,  tak więc nasze wzajemne relacje nie powinny rodzić się tylko z entuzjazmu dla prawdy, którą otrzymaliśmy, ale także z potrzeby drugiego. Bez drugiego i to innego – jak twierdzi Christian de Cherge – nie będziemy w stanie zaśpiewać naszego Magnificat.

( Na podstawie tekstu R. Rolheisera, Visistaion – Revisited)

Adwent: czas życzeń czy nadziei?

   O. Pierre Teilhard de Chardin, jezuita, wielki naukowiec, jest określany człowiekiem nadziei, którego uformowała Ewangelia. Centralnym punktem całego jego systemu myślowego było głębokie przekonanie, że ostatecznie historia kosmiczna i ludzka, „zbiegnie się” w Chrystusie, w jedną wspólnotę życia i miłości, zgodnie z obietnicą Jezusa streszczoną we wczesnochrześcijańskim hymnie (Ef 1, 3-10). Pewnego dnia, ktoś podchwytliwie zapytał de Chardin: „Twoje spojrzenie na historię świata jest zachwycające.  Przypuśćmy jednak, że wysadzimy świat w wojnie nuklearnej, co wtedy?”. Francuski jezuita odpowiedział ze spokojem: „Jeśli wysadzimy świat, byłaby to wielka tragedia, ponieważ cofnęłaby nas miliony lat. Jednakże historia osiągnie pewnego dnia kulminację w królestwie pokoju i miłości, nie dlatego, że moja teoria tak mówi, ale dlatego, że Bóg to obiecał, a zmartwychwstanie Jezusa pokazało, że jest to możliwe i było początkiem tego procesu”.

   Nadzieja nie jest pobożnym życzeniem, naturalnym optymizmem ani wykształconą teorią opartą na wiadomościach telewizyjnych, nie jest pobożnym życzeniem, prostą tęsknotą za tym, co się z nami stanie. Mogę życzyć sobie: wygranej w Totolotka, poślubienia najpiękniejszej osoby na świecie lub zwycięstwa w Pucharze Świata, ale to nie jest nadzieja,  to czyste życzenie. Nadzieja to wiara w obietnicę Boga i Bożą moc jej wypełnienia. Co to za obietnica? Otóż, Bóg obiecał, że historie, zarówno ta osobista jak i wspólnotowa oraz całego kosmosu, spotkają się w ekstatycznej jedności, we wspólnocie życia wokół Chrystusa i w Bogu, w którym nie będzie łez i śmierci. Żyć nadzieją to żyć w obliczu tej obietnicy i tej mocy, i w tym świetle kształtować zarówno nasze wspomnienia jak i naszą przyszłość. Jeśli chodzi o pamięć, to nadzieja polega na spojrzeniu na nasze życie bez potrzeby liczenia strat, podkreślania krzywd, ponieważ wszystkie nasze rany i straty mogą być odkupione jako część większej obietnicy. To samo dotyczy naszej przyszłości. Wszystkie nasze plany muszą odzwierciedlać szerszy plan Boga. To On pisał prosto na krzywych liniach naszej historii i to On wyprostuje przyszłość i uczyni ją symfonią brzmiącą na Jego chwałę.

   Maryja, Matka Jezusa pokazuje nam życie nadzieją, a nie życzeniem. Ona nie tylko uwierzyła w Obietnicę, zaszła z Nią w ciążę, dała jej własne ciało, przeszła bóle porodowe, aby nadać jej ludzki kształt, a następnie pielęgnowała delikatne, nowe Życie, aż ku dojrzałości, aż po krzyż. Maryja, w tym kontekście, jest adwentową ikoną, którą możemy naśladować, stając się ludźmi nadziei poprzez przyjęcie Bożej obietnicy.

 (Na podstawie tekstu R. Rolheisera, Advent: Gestating hope into reality.)

« Starsze posty Nowsze posty »