Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 10 z 29)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Dlaczego Mędrcy ze Wschodu zniknęli?

 
     Św. Mateusz nie napisał nic o tym, co się później stało z mędrcami, którzy przyszli do Jezusa. Wiemy, że pokłonili się, złożyli mu dary i odeszli inną drogą. Mamy jedynie przeróżne, apokryficzne historie o ich podróży do domu. Wydaje się, że nasza niewiedza o nich jest zamierzona przez Autora Ewangelii. Ich ucieczka w anonimowość jest kluczową częścią  doświadczenia zbawienia. Chodzi o to, że znikają, ponieważ mogą zniknąć. Złożyli swoje dary u stóp młodego Króla i mogą teraz bezpiecznie zostawić wszystko w Jego rękach. Rozpoznali Go i nie muszą się bać,  by zniknąć.

Dołączył do nas i zaśpiewał

 
   Niektórzy Ojcowie Kościoła porównywali Jezusa do śpiewaka o silnym głosie i doskonałej tonacji, który dołącza do niezgodnego chóru i całkowicie go przekształca. Nie chodzi o to, że Jezus dał nam inny zestaw pieśni do zaśpiewania, ale pomógł nam wykonać nasz standardowy repertuar w zupełnie nowy i piękniejszy sposób.

Genealogia Jezusa i genealogia „Czarnego Czwartku”

 
      Dzisiaj mija 50 rocznica „Czarnego Czwartku”. Dla Gdyni, a szczególnie dla Chyloni, to były ważne wydarzenia. Zginęli wtedy m.in parafianie z gdyńskiego „Mikołaja”: Zygmunt Gliniecki, Janusz Żebrowski i Brunon Drywa. Historia tego ostatniego stała się kanwą dla scenariusza ważnego filmu, którego akcja toczy się m.in w mieszkaniu Drywów przy ul. Młyńskiej, tuż obok kościoła. Jeszcze do niedawna spotykałem sędziwą mamę śp. Janusza Żebrowskiego, która co roku zamawiała Mszę Świetą za swojego zamrodowanego syna. Zawsze towarzyszyło temu duże wzruszenie. Na naszym cmentarzu pochowany jest Zygmunt Gliniecki. Mural przy ul. ul. Zamenhofa z wypisanymi nazwiskami wszystkich osiemnastu zabitych oraz z wielkim napisem „Pamiętamy” jest jak zapis genealogii naszego miasta, dzielnicy i parafii. Pamięć buduje tożsamość, sprawia że wiemy kim jesteśmy i skąd jesteśmy.
    Ciekawe, że zawsze 17 grudnia w Liturgii czytamy zapis genelalogii Jezusa. Dosłownie tekst zaczyna się od słów „Księga genealogii”, to znaczy, że każe imię jest słowem. Słowem jest historia Dawida i słowem jest historia Abrahama. Księga genealogii Jezusa wprowadza w historię zbawienia i prowadzi ku życiu i sensowi.
      Księga historii Chyloni, Gdyni i Polski zawiera nazwiska „Chłopców z Grabówka i chłopców z Chyloni”. Pamięć o nich rownież nas tworzy, nie jesteśmy znikąd.
 

Kilka słów o Kościele dla moich znajomych, parafian, przyjaciół i nieprzyjaciół

   
    Jak wielu z Was jestem poruszony wiadomościami medialnymi o ludziach Kościoła i czasami czuję się zagubionym pośród różnych głosów. Nie chodzi jednak tylko o to, co mogę przeczytać czy zobaczyć. Dużo ważniejsze są dla mnie rozmowy i to, co słyszę bezpośrednio od Was i dlatego właśnie chciałbym się podzielić tekstem, który jest bliski temu co myślę, czuję i znajduję w sobie na tym etapie mojego życia.  Autorem tych myśli jest nieżyjący już mnich Carlo Carretto. Przeżył wiele lat na pustyni afrykańskiej, mieszkając wśród Tuaregów. Tłumaczył dla nich Pismo Świete, pisał książki, modlił się i zwyczajnie żył. Pod koniec życia wrócił do Włoch, gdzie zamieszkał we wspólnocie zakonnej Małych Braci Jezusa. Pewnego dnia spotkał się z publikacją zatytułowaną „Szukałem, lecz nie znalazłem”. Była to książka napisana jako polemika ze słowami Jezusa: „szukajcie a znajdziecie” z Kazania na Górze. Autor twierdził, że jego uczciwe poszukiwanie Boga nic nie dało. Carlo Carretto w odpowiedzi napisał ksiażkę „Szukałem i znalazłem”. Dla niego rada Jezusa była prawdziwa. W swoich poszukiwaniach, mimo wielu rzeczy, które wskazywałyby na nieobecność Boga, znalazł Boga. Przyznaje się jednakże do napotkanych trudności, a jedną z nich był Kościół. Według Carrletto Kościół może utrudniać niektórym ludziom uwierzenie w Boga i czyni to przez grzech swoich członków. Carretto przyznaje to z rozbrajającą szczerością, ale też twierdzi, że to nie wszystko. Dlatego jego książka łączy w sobie głęboką miłość do wiary i Kościoła z odmową przymykania oczu na bardzo realne grzechy i wady chrześcijan. W pewnym momencie, w swej książce, pisze coś, co można, za Ronaldem Rolheiserem,  nazwać „Odą do Kościoła”. Brzmi ona tak:
   „Jakże łatwo cię, Kościele, krytykować, a jednak jakże cię kocham!
Ileż razy cierpiałem z twego powodu, a jednak ile ci zawdzięczam!
Nieraz myślałem o twoim końcu, a tak potrzebna mi jest twoja obecność!
Tyle razy gorszyłem się tobą, a jednak dałeś mi poznać, czym jest świętość!
Nie znalazłem w świecie niczego bardziej wstecznego, skompromitowanego i fałszywego, a jednocześnie niczego bardziej czystego, hojnego i pięknego.
Ileż razy chciałem zatrzasnąć przed tobą drzwi mojej duszy, a jak często modliłem się, aby mi było dane umrzeć w twych bezpiecznych ramionach.
Nie, nie mogę uwolnić się od ciebie, bo jestem twój, choć przecież nie jestem całkiem tobą.
A zresztą, dokąd mógłbym pójść? Budować jakiś inny Kościół? Zbudowałbym go przecież z tymi samymi błędami, bo są to błędy, które noszę w sobie samym.
I gdybym zbudował taki Kościół, to byłby to mój Kościół, a nie Kościół Jezusa Chrystusa. Jestem wystarczająco stary, by wiedzieć, że nie jestem lepszy od innych”.  (cyt. za CARLO CARRETTO, Tajemnice pustyni. Antologia)
 
 

Śmierć mędrca Jonathana Sacks’a

 
  Kiedyś wpadła mi do ręki książka „Not in God’s name”. Teza, którą stawia autor brzmi w wielkim skrócie tak: konflikt między ludźmi ma charakter odwieczny. Dotknięci są nim najbliżsi, co ciekawie pokazuje Biblia w obrazie Kaina i Abla, Jakuba i Ezawa i innych par, które łączyły więzy krwi. Na tę sytuację może nałożyć się religia lub jej wykrzywiona wersja, czyli fundamentalizm religijny, ale to nie religia jest źródłem konfliktu bliskich, jak chcą fundamentalistyczni ateiści widząc w niej źródło zagrożenia. Przeciwnie, religia, jeśli jest dojrzale przeżywana, może pomóc przekraczać i niwelować konflikty. Autorem powyższej tezy był Jonathan Sacks. Postać nietuzinkowa. Jeden z największych intelektualistów religijnych naszych czasów. Był przez wiele lat naczelnym rabinem Wielkiej Brytanii i ściśle współpracował z chrześcijanami. Laureat Nagrody Templetona. Zmarł wczoraj, z powodu nowotworu, w wieku 72 lat. Jak pięknie, dowcipnie i mądrze mówił można posłuchać w jego przemówieniu, które załączam z polskim tłumaczeniem. Zmarł współczesny mędrzec.
 

Ludzie piszą książki o rzeczach najważniejszych

      Dostałem, od bliskich mi dwóch osób, książki ich autorstwa. Dzielę się tym, gdyż obie pozycje są ważne.
   Pierwsza od Heleny Teixeira Respondek, o nowej w Polsce metodzie terapii psychologicznej ADI, która czerpie m.in. z antropologii Edyty Stein. Helena wspomina, iż z tej metody terapii korzysta m.in. bardzo wielu duchownych i konsekrowanych w Ameryce Południowej. Książka jest pierwszym w jezyku polskim wprowadzeniem w ADI.
    Druga autorstwa ks. Leszka Slipka, proboszcza z Parafii Św. Andrzeja Apostoła w Warszawie, dotyczy Eucharystii. Ci, którzy mają okazję, niech zajrzą do kościoła przy ul. Chłodnej w niedzielę o 18:00. Piękna Liturgia z ciekawą homilią. Książka warszawskiego proboszcza z parafii „na bruku” , jak sam o sobie mówi, wszak ulica Chłodna jest brukowana, daje smak tego, co Autor wraz z parafianami przeżywa podczas niedzielnej Mszy Świętej.
Ciekawie, jak łączą się te dwa tematy: człowiek i Eucharystia. Autorom gratuluje i dziękuję. Wszystkim polecam.

„Specjaliści” od umierania

 
      Nicolas Diat, francuski pisarz, odwiedził niedawno kilka klasztorów, gdzie żyją i umierają mnisi. Z jego wizyt i rozmów powstała niesamowita książka „Czas umierania”. Śmierć jawi się w niej jako najważniejszy moment lub proces życia ziemskiego. Benedyktyński opat Philippe Dupont, jeden z jego rozmówców, człowiek który towarzyszył wielu mnichom w umieraniu, mówi, że w ostatnich godzinach naszego życia Bóg uprzedza nas, że przyjdzie: „Chce, byśmy mogli mu powiedzieć <<tak>> albo <<nie>> Czujemy, że nadchodzi. Widzimy wielką światłość, gdyż Bóg czeka na naszą odpwowiedź. Pyta nas, czy Go chcemy”.

„Strajk kobiet” a sprawa więzi

   Nie widziałem żadnej demonstracji pod kościołem św. Mikołaja w Gdyni, choć obserwowałem samochody przejeżdżające w kolumnadzie pobliską ulicą Morską i było ich sporo. Słyszałem również, że tu i ówdzie pomalowano i oszpecono elewacje kościołów w Gdyni. Zastanawiam się więc intensywnie, co owe protesty nazwane „strajkiem kobiet” oznaczają dla mnie, dla ludzi z którymi staram się budować Kościół? Gdzie są najgłębsze przyczyny dzisiejszego niepokoju?
   Otóż myśl, którą chcę się podzielić, to sprawa kryzysu więzi. Wydaje się, że „wybuchają” na naszych oczach problemy ukryte lub bagatelizowane przez wiele dziesięcioleci. „Wybuchają” złością, protestem, agresją i wulgaryzmami. Jest w nich coś niekontrolowanego, a wszystko to ma swoje źródło w dramacie i frustracji z powodu braku więzi międzyludzkich: w rodzinach, w Kościele, w mieście, w szkole i państwie. Mam taką intuicję, iż podobny ból przeżył Zachód w 1968 roku. U nas z powodu komunizmu nie było to możliwe.
   Wraz ze wspólnota neokatechumenalną czytałem wczoraj  Księgę Sędziów, a w niej historię Gedeona. Jest to ciekawe źródło do refleksji nad aktualnymi wydarzeniami. Bóg kazał Gedeonowi radykalnie zmniejszyć armię z 3000 do 300, aby nie miał wątpliwości, kto stał za zwycięstwem w jego życiu. Gedeon, który zmagał się z zaufaniem Bogu, pytał : dlaczego spotykają nas trudne doświadczenia, skoro kiedyś w naszej historii było tak wspaniale? Czyż nie podobnie jest dzisiaj w polskim Kościele? Być może będzie nas już mniej, obyśmy jednak byli wspólnotą dojrzałych więzi.
 
   Mam takie wrażenie, że na moich oczach zmienia się rzeczywistość kościelna. Widzę przełom, który już się dokonuje. Oto w tym roku akademickim, w mojej diecezji, zostanie wyświęcony ostatni w miarę duży rocznik nowych księży. Gdy aktualni diakoni zostaną prezbiterami i odejdą z seminarium, pozostanie w nim niewiele ponad dwudziestu studentów. Może trzeba będzie połączyć gdańskie seminarium z którymś z sąsiednich diecezji, gdzie proces spadku liczby powołań jest podobny lub jeszcze szybszy?
   Sprawa spadku liczby powołań nie jest jednak najważniejszym problem mojego Kościoła lokalnego, ale jest kwestią symboliczną. Ważniejszym problemem jest zanik więzi. Są jeszcze ludzie w Trójmieście i okolicach, którzy szukają Kościoła, w którym są więzi, a nie znajdują go. Jak więc im pomóc? Jak sprawować Eucharystię, by miała charakter wspólnototwórczy? Co zrobić, by spowiedź nie była tylko rytuałem, ale miała charakter spotkania? Co zrobić, by parafia i diecezja były miejscem pełnym dojrzałych więzi? Może trzeba nam m.in. dobrze przeżytego, nowego synodu diecezjalnego, który będzie wspólną drogą kobiet i mężczyzn, świeckich i duchownych?
   Ostatnie lata w archidiecezji gdańskiej to śmierć więzi między biskupem a księżmi oraz między księżmi. Czeka nas żmudna odbudowa. Oby nowy arcybiskup chciał się tego podjąć. Nie musi nas być wielu, obyśmy byli jedno, w Duchu Świętym,  w autentycznych więziach, we wspólnej wizji duszpasterskiej z nowym arcybiskupem, w ewangelizacji, w tworzeniu relacji, gdzie będzie przestrzeń na spotkanie i wysłuchanie siebie.
   Myślę, że odpowiedzią na dzisiejszy kryzys jest budowanie więzi. Jest pewien skarb ukryty w Kościele, a jest nim możliwość przeżycia więzi, które dzieją się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”. Doświadczyć czegoś takiego z drugim człowiekem, z grupą ludzi, to coś bezcennego. Takie więzi są głębsze niż więzy krwi, takie więzi ratują przed frustracją i nihilizmem. Ten największy skarb Kościoła, który może być darem dla współczesnego świata, niestety często jest głęboko ukryty.
 
 
 

Ballada szczęśliwych ludzi i szczęśliwy Bóg

 
   Piękna, francuska piosenka o szcześliwych ludziach przypomniała mi myśl, którą kiedyś dzielił się Ronald Rolheiser. Otóż ten kanadyjski pisarz i teolog przypomniał, że Julianna z Norwich, średniowieczna mistyczka angielska, pisała o szczęsliwym Bogu w swojej mistycznej wizji: „Bóg jest w niebie uśmiechnięty, całkowicie zrelaksowany, a Jego twarz wygląda jak cudowna symfonia”. Rolheiser komentując ten obraz zapisał, że kiedy po raz pierwszy przeczytał ten fragment, był zaskoczony zarówno koncepcją Boga jako uśmiechniętego, jak i obrazem Boga jako zrelaksowanego. Nigdy – jak twierdzi – „nie myślałem, że Bóg jest zrelaksowany”. Z pewnością przy tym wszystkim, co dzieje się w świecie, a na pewno ze wszystkimi zdradami, dużymi i małymi w naszym życiu, Bóg musi być spięty, sfrustrowany i niespokojny. Łatwiej jest wyobrazić sobie Boga jako uśmiechniętego jedynie od czasu do czasu, ale niezmiernie trudno jest wyobrazić sobie Boga jako zrelaksowanego, jako niezbyt spiętego z powodu wszystkiego, co jest nie tak z nami i nie tak z naszym światem.
   Podróż ks. Rolhesiera w zmaganiu się z przyjęciem Boga szczęśliwego była długa. Został pobłogosławiony w swoim religijnym wychowaniu poprzez rodziców i rodzinę, poprzez wspólnotę parafialną, w której dorastał, poprzez siostry urszulanki, które uczyły go w szkole i nie można było wyobrazić sobie bardziej idealnego środowiska wiary. Doświadczył przeżywania wiary w sposób, który nadawał jej wiarygodności i uczynił ją atrakcyjną. Jego studia seminaryjne i dalsze studia teologiczne mocno to wzmocniły. Jednakże przez cały ten czas pod spodem, w sercu, był obraz Boga, który nie był zbyt szczęśliwy i który uśmiechał się tylko wtedy, gdy działo się dobrze, co nie zdarzało się zbyt często. Konsekwencją tego w jego życiu była ciągła próba, by dorównać i zasługiwać, by być dostatecznie dobrym i nie zasmucać Boga swoimi życiem.
   Oczywiście w teorii wiemy wszystko lepiej i w tej kwestii on również wiedział, że Bóg jest szczęśliwy. Teoretycznie mamy zwykle zdrowszą koncepcję Boga, ale serce nie jest tak łatwe do zdobycia. Trudno w głębi siebie przyjąć, że Bóg jest szczęśliwy, że cieszy się z nami, że jest szczęśliwy ze mną. Siedemdziesiąt lat zajęło Ks. Rolheiserowi uświadomienie sobie, zaakceptowanie, ucieszenie się i wreszcie „zanurzenie się” w prawdzie, że Bóg jest szczęśliwy. Do dzisiaj nie jest pewien, co ostatecznie było główną przyczyną, że się w nim ta zmiana dokonała, ale fakt, że Bóg jest szczęśliwy, przychodzi do niego teraz naturalnie, kiedy się modli całym sercem, szczersze i otwarcie. Ta prawda dociera również do niego wtedy, kiedy patrzy na świętych w swoim życiu, na tych mężczyzn i kobiety, którzy odbijają oblicze Boga i są szczęśliwi, zrelaksowani i nie marszczą się nieustannie z niezadowolenia.
 

Moje księgarnie i papież Franciszek

 
   Gdziekolwiek jestem,  lubię wchodzić do księgarni. Sprawdzam wtedy, co nowego ukazało się ostatnio i obwiązkowo odwiedzam dział z książkami teologicznymi czy religijnym. Czytam, przeglądam, dotykam, co jest pewnym moim rytuałem.
   W 2019 roku zwiedzałem Oxford, a w nim jedną z najstarszych księgarni angielskich, mieszczącą się przy Broad Street 50. Muszę przyznać, że dział teologiczny był tam imponujący. Ludzie kupują książki w tym miejscu od ponad 140 lat, a jednak dzieje się coś niepokojącego w kontekście księgarń z książkami religijnymi czy też teologicznymi. Ciekawie pisze o tym papież Franciszek we wczoraj opublikowanym liście,  w związku z 1600 rocznicą śmierci św. Hieronima: „…myślę o doświadczeniu, jakie może mieć dziś młody człowiek, wchodząc do księgarni w swoim mieście lub na stronę internetową i szukając tam książek religijnych. Jest to dział, który, jeśli istnieje, w większości przypadków jest nie tylko marginalny, ale brakuje w nim znaczących dzieł. Patrząc na te półki, albo na te strony w sieci, trudno młodemu człowiekowi zrozumieć, że poszukiwania religijne mogą być ekscytującą przygodą, która łączy myśl i serce; że pragnienie Boga rozpalało wielkie umysły na przestrzeni wieków aż do dnia dzisiejszego; że dojrzewanie życia duchowego udzielało się teologom i filozofom, artystom i poetom, historykom i naukowcom. Jednym z dzisiejszych problemów, nie tylko religijnych, jest analfabetyzm: brakuje nam umiejętności hermeneutycznych, które uczyniłyby nas wiarygodnymi tłumaczami naszej własnej tradycji kulturowej. W szczególności chcę rzucić wyzwanie ludziom młodym: wyjdźcie na poszukiwanie waszego dziedzictwa. Chrześcijaństwo czyni was spadkobiercami niezrównanego dziedzictwa kulturowego, które musicie objąć w posiadanie. Bądźcie pasjonatami tej historii, która jest waszą”.
« Starsze posty Nowsze posty »