Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Autor: Ks. Jacek Socha (Strona 20 z 35)

Mała reguła na trudne czasy dla początkujących.

    Odwiedziłem w minionych dniach dwie niewielkie, górskie miejscowości: Mentorello i Subiaco, które leżą kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu. W tych miejscach, w VI wieku,  zamieszkał w bardzo prostych warunkach Benedykt z Nursji.  Było to w czasie potężnego kryzysu, gdy przestawał istnieć świat starożytny. Wędrówka ludów zmiotła wszystko. Pojawił się chaos społeczny, polityczny i kościelny. Wszystko się chwiało, a świat antyczny przemijał.

    Benedykt nie miał aspiracji, by zmienić świat.  Nie chciał nawet,  by zapamiętano szczegóły z jego życia. Pozostawił po siebie tylko jedną książkę, którą zatytułował „Reguła”. Swego dzieła nawet nie podpisał.  Nie miał aspiracji do tego, by tym tekstem zreformować ludzkość. Pragnął jedynie, by jego wspólnoty były małe, do 12 osób i żyły radykalnie. Zakazywał mnichom włóczęgi.  A jeśli już nawet udali się w podróż, to nie wolno im było mówić o tym, co widzieli, by nie wnosić zewnętrznego świata do klasztorów. Chciał żyć w ciszy i pragnął tego dla swoich braci.

      Terminem bliskim Benedyktowi było słowo „kultura”, która z języka łacińskiego oznacza uprawiać rolę. Widział, że kultura antyczna przemija na jego oczach. Chciał więc dla swoich małych wspólnot nowej kultury życia opartej na pracy i modlitwie. Praca i to fizyczna miała dotyczyć wszystkich, co było złamaniem nierówności społecznej. W świecie bowiem starożytnym  pracowali fizycznie tylko niewolnicy. Oczywiście mnisi podejmowali również prace intelektualną, np. przepisywali księgi.

 

     Świat V/VI wieku  cały  był w ruchu, natomiast Benedykt wskazywał na słowo stabiltas (stałość). Chodziło nie tylko o stałość miejsca życia, ale również o stałość decyzji i stałość nawrócania. Autor „Reguły” pragnął punktu odniesienia w świecie, w którym wszystko się kręciło. Nie znosił mnichów, którzy byli wagabundami, którzy nawet zewnętrznie nie przestrzegali stabilitas. W świecie, w którym wszystko było dotknięte wojną on chciał, by klasztor był pełny pokoju, to dlatego hasłem benedyktyńskim stało się zawołanie „Pax” (pokój). Kardynał Newman pisał, iż benedyktyni stali się symbolem ludzi pełnych pokoju i milczenia, którzy nie spierali się lecz pracowali na rzecz innych bez użycia nadzwyczajnych środków.

    Św. Benedykt wprowadzał zasadę, która mówiła, że jeśli liczba mnichów sięgnie 12, to trzeba zakładać kolejny klasztor. Myśl ta brała się z tego, że gdy był tuzin osób, to miały  one szansę na poznanie się, na konkretną miłość bliźniego, na wspólnotę modlitwy, stołu i pracy. Przy większej ilości osób jest to już tylko teoria. Dlatego nie jest ważne, by wspólnota przyjmowała jak najwięcej osób, tylko by była bogata w więzi piękne, trudne i wypróbowane. Tylko wtedy może służyć swoim charyzmatem na zewnątrz.

    Benedykt napisał na początku swojej „Reguły”, iż jest ona „małą regułą dla poczatkujących”. Historia pokazała jak ważnym dziełem, nie tylko dla benedyktynów, stała się ta książka oraz  życie Benedykta i jego synów,  i córek duchowych. Wydaje się, że rówież dzisiaj,  w XXI wieku, możemy znaleźć wiele podobieństw do tego, co działo się w wieku  VI. Bardzo potrzebujemy dzisiaj,  w świecie Zachodnim,   stabiliats, nowej kultury opartej na modlitwie i pracy oraz małych wspólnot żyjących pokojem.

Co to znaczy być w sercu Kościoła?

      Kolejną rocznicę przyjęcia prezbiteratu przeżywam wraz kolegami z rocznika święceń w Rzymie. W tym miejscu jakoś mocniej pojawia się we mnie pytanie: co to znaczy być w sercu Kościoła?
Sprawując Eucharystię o porannej porze, w jeszcze spokojnej, pustej Bazylice Świętego Piotra, miałem uczucie zagubienia w ogromie tej budowli. Spotkałem tam wielu ludzi, pewnie ważnych w strukturach Kościoła, z którymi mijałem się nie zapamiętawszy ich twarzy, a oni mojej, gdyż nie znaliśmy się osobiście. Każdy szedł „swoją drogą”. Takie doświadczenie Kościoła było anonimowe i indywidualistyczne, czego obrazem byli księża i biskupi sprawujący samotnie lub z kilkoma osobami, Eucharystię przy bocznych ołtarzach Bazyliki. Z drugiej strony miałem radość stanąć przy grobie Jana Pawła II, a potem słuchać papieża Franciszka, gdy rozpoczął cykl środowych katechez o Bierzmowaniu i wiedziałem, że padały i padają tutaj ważne słowa, również dla mnie.
W odnalezieniu się w tej sytuacji i wobec pytania o serce Kościoła, pomógł mi o. Daniel Berrigan, jezuita. Czytałem w tych dniach jego biografię autorstwa Jim’a Foresta o burzliwym i ciekawym życiu kapłańskim. O. Daniel został nazwany odważnie i prowokacyjnie kandydatem na Doktora Kościoła. Co takiego zrobił? Otóż na przełomie XX i XXI wieku potwierdził, to co odkryła i napisała w XIX wieku św. Teresa z Lisieux: „w sercu Kościoła będę miłością” i później tłumaczyła, co to znaczy. Dla niej podnoszenie igły z podłogi, gdy jest uczynione z miłością, staje się gestem, który wpływa na świat.

      D. Berrigan, który zmarł 30 kwietnia 2016 r. w Stanach Zjednoczonych, był znakiem sprzeciwu wobec wojny, kary śmierci i niesprawiedliwości społecznej. Był radykalnym pacyfistą, zakochanym w człowieku i świecie. Jednał ludzi, opiekował się chorymi na AIDS, był wolontariuszem w hospicjum, głosił Słowo, pisał komentarze biblijne do wielu ksiąg Pisma Świętego i poezję oraz wykładał na uczelniach. Był kaznodzieją i głosicielem pokoju. Podczas wojny wietnamskiej wyjechał do Azji, by pokazać Wietnamczykom swoją solidarność. Kochał wspólnotę jezuicką jak i tworzył głębokie więzy z ludźmi świeckimi, z którymi wspólnie walczył przeciwko wojnie i o godne życie. Swój radykalizm opłacił wielokrotnie więzieniem. Był też aktorem i konsultantem w słynnym filmie „Misja”. Podczas kręcenia filmu sprawował sakramenty dla ekipy filmowej, a jednemu z głównych aktorów dał trzydniowe rekolekcje ignacjańskie. Jego długie życie było często trudne dla władz kościelnych i państwowych, choć niezwykle ubogacające dla przyjaciół i tych, którzy go pokochali. Kaznodzieja na jego pogrzebie pierwsze słowa skierował do agentów FBI, którym powiedział, że wreszcie mogą zamknąć teczkę z dokumentami na temat o. D. Berrigana.
     Nie doczytałem się czy i ile raz był Rzymie, ale na pewno żył w sercu Kościoła.

Na Wigilię Zesłania Ducha Świętego

            T.S. Eliot stwierdził kiedyś: „ostatnią doświadczaną przez człowieka pokusą, która jest jednocześnie największą zdradą, jest robienie dobrych rzeczy z niewłaściwego powodu”. Przejawia się to m.in. w tym, iż bronię prawdy i racji z sercem zgorzkniałym i gniewnym wobec tych, którzy nie przyjmują mojego sposobu myślenia. Przeciwieństwem powyższego jest „objawienie się w nas synów Bożych” poprzez miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, cierpliwość, stałość, łagodność i czystość, które rodzi w nas Duch Boży.

Starzeć się owocnie

     Wiek życia ludzkiego wydłużył się i wielu z nas dożyje 80 lub 90 lat. Warto się do tego doświadczenia przygotować, tak jak przygotowujemy się do wcześniejszych etapów życia.
W refleksji nad starością bardzo pomocną stała się dla mnie konferencja R. Rolheisera „Aging gracefully. Living fruitfully”. Oto klika zaczerpniętych z niej myśli, którymi dzieliłem się na spotkaniu „mikołajowego” Klubu Seniora:

1. Seniorzy są jak dzieło sztuki, np. jak obraz, który nie jest rzeczą użytecznościową, ale ma swoją wielką wartość dla społeczeństwa, gdyż wskazuje na coś dalej i głębiej.
2. Ludzie starzy stają się mnichami i mniszkami. Dzieje się to wtedy, gdy natura nie pozwala im spać i budzą się w środku nocy, by pójść do toalety, a następnie modlą się nie mogąc ponownie zasnąć . Są wtedy podobni do zakonnic i zakonników, którzy budzą się w nocy, by czuwać na modlitwie. Starzejąca się i dojrzewająca natura czyni człowieka mnichem żyjącym nie tylko modlitwą, ale i ślubem ubóstwa (ubóstwo zdrowia), posłuszeństwa (względem procesów zdrowotno-chorobowych) i czystości ( abstynencja seksualna wymuszona brakiem zdrowia).
3. Ludzie starsi nadają życiu innych swoisty charakter. Są niczym kamień na dnie koryta rzeki, który jest nieruchomy, ale przez samą obecność wymusza na płynącej wodzie zmiany w ruchu. Jeśli społeczeństwo będzie ich eliminowało strarci coś bezcennego; straci dojrzałość swego charakteru i kolor życia. Starszy człowiek dzięki swojej obecności odgrywa bezcenną rolę w dramacie rodziny i sąsiedztwa.
4. Seniorzy, którzy starzeją się owocnie stają się łagodni i umiarkowani. Zdobyte doświadczenie i mądrość odróżniają ich od młodych, którzy oceniają sprawy radykalnie.

Złość i zgorzknienie nie są ewangelicznym „paliwem”

     O. Gustawo Gutierrez, peruwiański dominikanin, filozof i teolog oraz jeden z głównych twórców teologii wyzwolenia,  w jednym z wywiadów powiedział do ludzi żyjących na Zachodzie: „ jeśli oglądając wiadomości jesteś oburzony i wściekły widząc niesprawiedliwość i pod wpływem takich doświadczeń pragniesz coś zrobić, np.  pojechać do krajów Trzeciego Świata, by pomóc ludziom doświadczającym niesprawiedliwości, to radzę byś został w domu. W krajach Trzeciego Świata mamy bowiem zbyt wiele problemów, by jeszcze zmagać się z twoją złością i zgorzknieniem”.

   Potrzeba nam serca wdzięcznego i przebaczającego, by przemieniać  niesprawiedliwość w świecie. To właśnie wdzięczność i miłosierdzie są ewangelicznym „paliwem”, które pozwala mieć siłę, by zmieniać świat z ewangeliczną energią.

Aby nie pomylić się co do Boga

      W jednym z londyńskich kościołów napotkałem niedawno tablicę zachęcającą nawiedzających tę świątynię, by chodzili po niej delikatnie, rozmawiali cicho, myśleli głęboko i modlili się wiernie. Po co? Myślę, że zwłaszcza te dwa ostatnie wezwania są po to, by ostatecznie nie pomylić się co do Boga. Jeśli pomylę się co do Boga, to mogę pomylić się co wszystkiego w moim życiu.

Katolickie powitanie

     Na pewnym kościele w Republice Południowej Afryki można przeczytać tekst powitania:

Nasze powitanie przekazujemy tym, którzy są: samotni, rozwiedzeni, żonaci i zamężni;  witamy tych, którzy są wdowcami i wdowami i tych, którzy są gejami i heteroseksualistami. Kierujemy nasze powitanie  do bogatych i biednych;  w sposób szczególny witamy krzyczące dzieci i tych, którzy mówią do samych siebie; witamy tych, którzy śpiewają jak Pavarotti i tych, którzy nucą coś pod nosem; witamy tych, którzy nie byli w kościele od 10 lat i tych, którzy przychodzą tu codziennie; witamy tych, którzy są po sześćdziesiątce i jeszcze nie dojrzali i tych,  którzy są nastolatkami i dojrzali zbyt szybko;  witamy mamy, które ostatnio przytyły i  tatusiów, którzy interesują się piłka nożną, niedojadających artystów, wegetarian i tych, którzy jedzą fastfoody; witamy tych, którzy wyszli z nałogów i tych, którzy nadal są uzależnieni; witamy  tych, którzy mają problemy i tych którzy właśnie się od nich uwolnili; witajcie Wy, którzy pracujecie zbyt dużo i Wy, którzy nie pracujecie w ogóle; witajcie Wy, którzy przyszliście tu, dlatego, że odwiedziła was babcia i Wy, którzy przyszliście z powodu wycieczki szkolnej; Witamy Ciebie.

Historia starego księdza.

    Słyszałem kiedyś  opowieść o starszym księdzu, którego zapytano:  „Jeśli miałbyś swoje kapłaństwo przeżyć ponownie, to czy coś w nim byś zmienił?”. Odpowiedź, którą przekazał była zaskakująca:  „Tak” – powiedział – „zrobiłbym wiele rzeczy w inny sposób. Byłbym łagodniejszy dla ludzi. Zaryzykowałbym  i postawił na miłosierdzie i przebaczenie Boga”.  Potem zamilkł, jakby chciał stworzyć odpowiednią przestrzeń dla tego, co miał powiedzieć  i dodał: ” Pozwól mi to powiedzieć: kiedy się starzeję, jest mi coraz trudniej zaakceptować drogi Boga. Jestem kapłanem od pięćdziesięciu lat i zawsze byłem wierny. Mogę szczerze powiedzieć, że w całym moim życiu kapłańskim nigdy nie popełniłem grzechu śmiertelnego. Zawsze starałem się, na miarę moich sił,   wypełniać swoje obowiązki, co nie było łatwe, ale wydaje mi się, że dokonałem tego. Teraz jednak, gdy jestem już stary, zmagam się ze zgorzknieniem i wątpliwościami, co jest chyba naturalne. Jednakże denerwuje mnie to, że gdy rozglądam się wokół siebie i widzę różnego rodzaju ludzi, młodych i starszych, którzy nigdy nie byli wierni, którzy żyli egoistycznym życiem, a potem nawrócili się i teraz  modlą się i żyją po chrześcijańsku ,  i otrzymują różne dary od Ducha Świętego, to mnie to wkurza. Ja byłem waierny i nic, a oni są pełni wiary i, tak mi się wydaje, że i radości. A ja byłem wierny i jestem pełny gniewu i wątpliwości. Powiedz mi, czy to jest w porządku?”.

Wolny od samego siebie

     Tomasz Merton zdefiniował grzech pierworodny w następujący sposób: „Jestem od urodzenia zajęty samym sobą – to właśnie nazywamy grzechem pierworodnym”. Mogę być zanurzony w tym grzechu nawet wtedy, gdy mówię o innych i pozornie nie skupiam się na sobie. Często mówię o tych innych: bezdomnych, rozwiedzionych, niekatolikach, inaczej rozumiejących seksualność, nie z naszego kraju, nie z mojej partii, nie z mojego miasta, a jednocześnie ciągle może jedynie chodzić mi o mnie i o mój świat.


    Papież Franciszek uczy mnie, by wpierw słuchać i być z innymi. Tyle i aż tyle. Kilka lat temu kobieta, która jest zwolennikiem aborcji, zamówiła wielki wydruk w New York Times z prostym przesłaniem skierowanym do papieża: „Dziękuję Ci Franciszku, że mnie słyszysz”. Ona wiedziała, że papież ma radykalnie różne od niej poglądy na sprawę aborcji, ale jednocześnie zauważyła, że papież słucha, zaważa i szanuje. Franciszek nie jest zajęty sobą i takim chce uczynić mnie i Kościół.

Zachwyt

     Szopka Bożonarodzeniowa w gdyńskim „Mikołaju” zawiera m.in. „Pasterza w zachwycie”, który klęczy z uniesionymi dłońmi ( to ten z lewej strony).
     Te dni świąteczne są właśnie o zachwycie. Wpierw o zachwycie wobec Boga, który tak kocha, że staje się człowiekiem. Następnie o zachwycie nad człowiekiem – Św. Szczepanem. Bóg potrafi uczynić w nim niesamowite rzeczy. Szczepan-diakon troszczył się o ubogich, a to co robił miało znamiona „znaków i cudów”, wreszcie gdy umierał kochał nieprzyjaciół. Bóg się nim zachwycił.

« Starsze posty Nowsze posty »