Kolejną rocznicę przyjęcia prezbiteratu przeżywam wraz kolegami z rocznika święceń w Rzymie. W tym miejscu jakoś mocniej pojawia się we mnie pytanie: co to znaczy być w sercu Kościoła?
Sprawując Eucharystię o porannej porze, w jeszcze spokojnej, pustej Bazylice Świętego Piotra, miałem uczucie zagubienia w ogromie tej budowli. Spotkałem tam wielu ludzi, pewnie ważnych w strukturach Kościoła, z którymi mijałem się nie zapamiętawszy ich twarzy, a oni mojej, gdyż nie znaliśmy się osobiście. Każdy szedł „swoją drogą”. Takie doświadczenie Kościoła było anonimowe i indywidualistyczne, czego obrazem byli księża i biskupi sprawujący samotnie lub z kilkoma osobami, Eucharystię przy bocznych ołtarzach Bazyliki. Z drugiej strony miałem radość stanąć przy grobie Jana Pawła II, a potem słuchać papieża Franciszka, gdy rozpoczął cykl środowych katechez o Bierzmowaniu i wiedziałem, że padały i padają tutaj ważne słowa, również dla mnie.
W odnalezieniu się w tej sytuacji i wobec pytania o serce Kościoła, pomógł mi o. Daniel Berrigan, jezuita. Czytałem w tych dniach jego biografię autorstwa Jim’a Foresta o burzliwym i ciekawym życiu kapłańskim. O. Daniel został nazwany odważnie i prowokacyjnie kandydatem na Doktora Kościoła. Co takiego zrobił? Otóż na przełomie XX i XXI wieku potwierdził, to co odkryła i napisała w XIX wieku św. Teresa z Lisieux: „w sercu Kościoła będę miłością” i później tłumaczyła, co to znaczy. Dla niej podnoszenie igły z podłogi, gdy jest uczynione z miłością, staje się gestem, który wpływa na świat.

      D. Berrigan, który zmarł 30 kwietnia 2016 r. w Stanach Zjednoczonych, był znakiem sprzeciwu wobec wojny, kary śmierci i niesprawiedliwości społecznej. Był radykalnym pacyfistą, zakochanym w człowieku i świecie. Jednał ludzi, opiekował się chorymi na AIDS, był wolontariuszem w hospicjum, głosił Słowo, pisał komentarze biblijne do wielu ksiąg Pisma Świętego i poezję oraz wykładał na uczelniach. Był kaznodzieją i głosicielem pokoju. Podczas wojny wietnamskiej wyjechał do Azji, by pokazać Wietnamczykom swoją solidarność. Kochał wspólnotę jezuicką jak i tworzył głębokie więzy z ludźmi świeckimi, z którymi wspólnie walczył przeciwko wojnie i o godne życie. Swój radykalizm opłacił wielokrotnie więzieniem. Był też aktorem i konsultantem w słynnym filmie „Misja”. Podczas kręcenia filmu sprawował sakramenty dla ekipy filmowej, a jednemu z głównych aktorów dał trzydniowe rekolekcje ignacjańskie. Jego długie życie było często trudne dla władz kościelnych i państwowych, choć niezwykle ubogacające dla przyjaciół i tych, którzy go pokochali. Kaznodzieja na jego pogrzebie pierwsze słowa skierował do agentów FBI, którym powiedział, że wreszcie mogą zamknąć teczkę z dokumentami na temat o. D. Berrigana.
     Nie doczytałem się czy i ile raz był Rzymie, ale na pewno żył w sercu Kościoła.