Św. Piotr gdy został umieszczony w więzieniu, skuty łańcuchami został uwolniony przez anioła, który „trącił go w bok” (dosłownie uderzył, a nawet kopnął). Dzisiaj otrzymaliśmy w Kościele powszechnym wystawienników – aniołów, których życie na ziemi i w niebie jest jak uderzenie-kopnięcie w bok, byśmy uwierzyli, że Bóg o nas nie zapomniał i jesteśmy dla Niego ważni.
Miesiąc: kwiecień 2014
Jezus zmartwychwstał, by nikt nie został zapomniany. Śmierć nie ma już absolutnej władzy unicestwiania życia ludzkiego. Bóg jest mocniejszy od śmierci. Noc Paschalna, w tym roku, stała się dla mnie nocą pamięci Boga i nocą pamięci Kościoła. Wspomniałem w homilii o dwóch osobach, które nie chciały zapomnieć swoich bliźnich, a przez to żyły mocno tajemnicą zmartwychwstania. Pierwszą z nich jest papież Franciszek. Czytałem w tych dniach książkę Nello Scavo „Lista Bergoglio. Ocaleni przez Franciszka w czasach dyktatury” na temat jego działalności na rzecz prześladowanych przez reżym wojskowy w Argentynie, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX. Ks. Bergoglio zorganizował wtedy sieć pomocy ratując w ten sposób wiele osób. Drugą osobą był O. Frans van der Lugt, holenderski jezuita. Żył i zginął w syryjskim mieście Homs. Kiedyś to miasto, przed wojną domową , liczyło milion ludzi. Dzisiaj mieszka tam 500 tys. ludzi. W tym mieście było 60 tys. chrześcijan dzisiaj jest tam ich 70. Dzieją się w tym miejscu makabryczne rzeczy i świat wydaje się, że zapomniał o tym kraju rozdartym konfliktem. O. van der Lugt postanowił zostać do końca z syryjskimi muzułmanami i chrześcijanami. Chciał o nich pamiętać. Prowadził internat dla młodzieży z upośledzeniem umysłowym, potem szpital dla rannych i chorych. Był jedynym księdzem w tym mieście. Tuż przed śmiercią pisał: „Ludzie nie mają nic do jedzenia. Nie ma nic bardziej bolesnego niż widok matki, która zbiera z ulicy resztki, by nakarmić dzieci. Nie mogę zaakceptować, że ludzie umierają z głodu. Kochamy życie i chcemy żyć”. Wkrótce po tym oświadczeniu , w poniedziałek, 7 kwietnia 2014 r. zginął z rąk dwóch zamaskowanych ludzi z bronią.
W tym roku zauważyłem, że dojrzeliśmy, jako parafia, w przeżywaniu Triduum Paschalnego. Wszystko było dobrze przygotowane, piękne, harmonijne i odświętne. To było rzeczywiście Święto Świąt. Ufam, że Bóg przeszedł przez wiele serc. Po co się starać o dobrą liturgię w parafii? PO TO, BY RZEKA ŻYCIA NAS PORWAŁA, BY PAN MOGŁ NAS ZBAWIĆ. Tak pisze o tym Jean Corbon w swojej książce: Liturgia-Źródło Wody Życia: „Co zatem oznaczało zbawić człowieka? Zrobić mu wykład z teologii? Dać mu prawo moralne, nawet gdyby to było prawo miłości? … A co po tym? Po tym wszystkim pozostaje zasadnicza kwestia, która przygniata człowieka i pozostaje bez realnego rozwiązania: istnieję, ale istnieję dla śmierci, w każdej chwili i chwili ostatniej. Po co więc moralne wzorce i obietnice wzniosłego życia, skoro korzeń tej ponurej tragedii, czyli śmierć, nie zostaje wyrwany? …Gdyby pojawienie się Boga w człowieku nie dotknęło tej głębi, zakpiłby On sobie tylko z niego. Tak właśnie dzieje się z wszystkimi religiami i ideologiami: nie mogąc zażegnać śmierci, proponują człowiekowi, aby przestał o niej myśleć. Natomiast (1 Kor 1,17-25) jest wejście w śmierć. Pojawienie się rzeki wody życia w naszych dziejach to jedyne poważne wydarzenie, ponieważ zderza się ono z naszą śmiercią”.
Coś z wydarzeń: Nowa parafianka, dziewczynka z podstawówki namawiana przez mamę, by pójść na Wigilię Paschalną odpowiedziała: „mamo jeśli, jak mówisz, jest to tak ważne wydarzenie, to powinny być tej nocy fajerwerki”. Zdziwiła się i ona, i mama, gdy podczas procesji rezurekcyjnej na niebie pojawiły się fajerwerki na cześć Zmartwychwstałego.
Adoracja krzyża w starożytnym kościele w Wielkim Piątek była podobna w swej wymowie do aktu przyjęcia Komunii Św. Było to więc, i tak jest do dzisiaj, coś wielkiego i wzniosłego. W tym roku odkryłem jeszcze inni ważny aspekt gestu adoracji krzyża, chodzi o przyjęcie swojego krzyża życia , o ucałowanie swojej historii. To chyba trudniejsze od adoracji krzyża jezusowego.
Czytając książkę Mandatum autorstwa bp. G. Rysia uświadomiłem sobie, iż gest obmycia nóg podczas Mszy św. Wieczerzy Pańskiej może mieć posmak czegoś teatralnego i nie prowadzić do poddania się myśli, która miał Jezus Chrystus w swym sercu, gdy obmywał nogi uczniom podczas Ostatniej Wieczerzy. W tym roku zaproponowałem księżom i siostrom, abyśmy poprosili o zgodę na obmycie nóg czy też rąk ludzi będących uczestnikami Liturgii. Okazało się to bardzo potrzebne i ważne. Był to nie tylko gest pojednania z osobą posługującą, ale i z tymi których reprezentowała: z Bogiem i z bliźnimi, nawet z tymi których już nie można spotkać. Wiele osób miało łzy w oczach. Nie umawialiśmy się wcześniej, kto gdzie pójdzie, ale ja dotarłem do wielu osób z którymi Bóg chciał, bym się przez ten gest pojednał. Znów przeżyłem moc znaków i gestów w Liturgii.
Prowadziłem wielkopostny dzień skupienia dla trójmiejskiego oddziału Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Na kanwie łukaszowego opisu spotkania Jezusa z Zacheuszem odkrywaliśmy wiele prawd o Bogu. Temat czułości Boga nasunął mi wspomnienie wykładu i rozmowy z 2007 r. Otóż w Jerozolimie wraz z grupą polskich księży miałem okazję spotkać rabina Hartmana. Mówił o wierze w kontekście Holokaustu i stwierdził, że w teologii żydowskiej podkreśla się wybranie tego narodu do bliskości z Bogiem do tego stopnia, iż nie widzą oni potrzeby Jezusa Chrystusa, z drugiej strony dodał, iż doświadczenie zła w postaci Holokaustu zachwiało wiarą wielu żydów w tę bliskość Boga. Uświadomiłem sobie jak niezwykłym dziełem Bożym było Wcielenie bardzo Bóg i bliska obecność w doświadczaniu przez człowieka zła. On JEST i zstąpił do piekieł. Pamiętam, że zadałem wtedy rabinowi pytanie: czy nie uważa że Bóg może być solidarnym z człowiekiem w ludzkim cierpieniu poprzez solidarność drugiego człowieka (patrz św. Maksymilian Kolbe)? Dla Hartmana to pytanie wydawało się niebezpiecznym, gdyż może umniejszać cierpienie ludzi.
Coś z wydarzeń: Drugi raz wyruszyłem na Długodystansową Drogę Krzyżową z Gdyni na Kalwarię Wejherowską. Mszę św. sprawowałem o czwartej rano, a potem wyjście. Szliśmy ponad 30 kilometrów w ciszy, było nas około siedemdziesięciu osób. Podzieleni na małe grupy rozważaliśmy Mękę Pańską na podstawie tekstu bp G. Rysia, na kanwie Psalmu 22. Została mi w pamięci refleksja dotycząca stacji VI. Chusta Weroniki to „płachta na byka”. Tym bykiem jest zło, czasami przerażające. Mała chusta i małe dobro pokonują wielkiego byka.
W tym roku rekolekcje wielkopostne w Św. Mikołaju poprowadził zespół osób: Siostry Misjonarki ze swoją wspólnotą, dwa małżeństwa z Kościoła Domowego i ksiądz.
Co było ważne dla mnie w ich przepowiadaniu?:
1. Ewangelia o Łazarzu. Pierwszy raz dotarła do mnie prawda, iż Jezus wskrzesił również Marię i Martę. On nosiły w sobie śmierć, która zabijała ich zaufanie do Boga: „Panie gdybyś tu był”. Jezus opóźnił swoje przyjście, by ich śmierć się ukazała. Wskrzeszenie Marii i Marty było tak samo ważne, jak i wskrzeszenie Łazarza.
2. „Poznacie prawdę a prawda was wyzwoli”. Co jest prawdą o mnie? Czy to, co mówią inni? Czy to, co sam o sobie myślę? Najgłębszą prawdą o mnie jest to, co mówi o mnie Bóg. Tylko ta prawda mnie wyzwala. W kontekście tej myśli Siostra Basia przytoczyła swoje doświadczenie z Argentyny. Podczas swojego misyjnego pobytu postawiła sobie pytanie: jak zwracać się do pewnego transeksualisty, którego spotykała stojącego na ulicy. Pytała oto Boga podczas modlitwy i tekst który stał się dla niej odpowiedzią brzmiał: „Tyś jest mój Syn umiłowany w Tobie mam upodobanie”. Bycie dzieckiem Boga jest czymś pierwotnym, może nawet pierwotniejszym aniżeli płeć.