Jej droga do wiary, Jezusa i ubogich była oryginalna. W latach poprzedzających nawrócenie była ateistką, komunistką, kobietą ideologicznie przeciwną instytucji małżeństwa, osobą, która dokonała aborcji. Zwróciła się do Boga i do ubogich w momencie, gdy urodziła córkę Tamarę Teresę i doświadczyła radości porodu oraz wybuchu wdzięczności w swojej duszy. To brzemienne w skutki, a jednocześnie olśniewające doświadczenie opisała w swojej autobiografii zatytułowanej „The Long Loneliness”.
Dorothy Day nie była typem świętej, która pasuje do popularnych koncepcji pobożności. Urodziła się w Nowym Jorku w 1897 r. i zmarła w tym samym mieście w roku 1980. Była dziennikarką, działaczką na rzecz pokoju, kobietą nawróconą na chrześcijaństwo, która wraz z Peterem Maurinem założyła ruch Catholic Worker, aby połączyć bezpośrednią pomoc biednym i bezdomnym z działaniami na rzecz pokoju i sprawiedliwości. Ruch ten funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Od 1933 roku do śmierci nieprzerwanie służyła i pracowała w założonej przez siebie gazecie „Catholic Worker”.
Stała się inspiracją dla wielu. Była w stanie, być może lepiej niż ktokolwiek inny w XX wieku, połączyć Ewangelię i troskę o sprawiedliwość, Jezusa i ubogich oraz potrafiła uczynić to połączenie publicznym. To rzadki i bardzo trudny wyczyn.
Ernst Kasemann powiedział kiedyś, że problem zarówno świata jak i Kościoła polega na tym, że liberałowie nie są pobożni, a ludzie pobożni nie są liberałami. Miał rację. Zazwyczaj nie zobaczysz osoby z różańcem w ręku, która prowadzi marsz przeciwko wojnie lub zbrojeniom nuklearnym. Zwykle nie widzisz tej samej osoby, która popiera zarówno ruch w obronie życia poczętego, jak i prawa kobiet. Rzadkim widokiem jest ta sama osoba skrupulatnie broniąca najbardziej intymnych spraw w ramach prywatnej moralności i mająca taką samą pasję moralną w stosunku do globalnych kwestii sprawiedliwości społecznej. Właśnie taką była Dorothy Day. Równie dobrze czuła się prowadząc marsz pokoju, jak i różaniec. Ktoś kiedyś zażartował: jeśli wyciągniesz to, co jest najgłębsze i najlepsze zarówno z konserwatystów jak i z liberałów i przepuścisz to przez blender, to wyjdzie Dorothy Day.
Cechą, która charakteryzowała Dorothy Day i jej duchowość była umiejętność prostego i skutecznego działania. Nie tylko miała wiarę, ale i działała zgodnie z tą wiarą. Była sprawczynią, a nie tylko słuchaczką. Co więcej, była w stanie zinstytucjonalizować swoją wiarę i osadzić ją w „Catholic Worker”, który nie tylko mógł bezpośrednio służyć ubogim, ale był w stanie uformować się w coś większego i trwalszego niż wiara, wizja i moc jednej osoby. Istnieje piękne i głęboko prawdziwe powiedzenie: O czymkolwiek marzymy w samotności, to pozostaje marzeniem, ale to o czym marzymy z innymi, może stać się rzeczywistością. Dorothy Day marzyła z innymi i jej marzenie się urzeczywistniło. Day, dzięki inspiracji Maurina, rozwinęła radykalnie ewangeliczny program pomocy najuboższym. W ślad za założonym przez nich i istniejącym do dzisiaj pismem „Catholic Worker”, poszedł ruch o tej samej nazwie i tworzenie przytulisk zwanych “domami gościnnymi”. Pierwszym z nich stało się mieszkanie Dorothy. W krótkim czasie w całym kraju było już ponad trzydzieści takich ośrodkόw. Pod koniec lat 30. każdego dnia zupę wydawano tysiącom ludzi. Następnym krokiem było organizowanie dążących do samowystarczalności farm na wsi. Dzisiaj w Stanach jest 130 domów z inspiracji ruchu Catholic Worker i kilka w innych krajach.
Wreszcie Dorothy Day może być dla nas inspiracją, ponieważ postępowała słusznie z właściwego powodu. Jej zaangażowanie na rzecz biednych nie wynikało z poczucia winy, nerwicy, złości, zgorzknienia czy wściekłości wobec społeczeństwa. Powstało z wdzięczności.
Była świętą bardzo ziemską. Bez wątpienia będzie pierwszą kanonizowaną świętą, której zdjęcia przedstawiają kobietę z papierosem w ustach. Jest świętą naszych czasów. Pokazała jak służyć Bogu i ubogim w bardzo złożonym świecie i jak to robić z miłością i we wspólnocie z innymi.