Keith Jarrett zagrał w Kolonii niezwykły koncert mając do dyspozycji zdezelowany fortepian. Okazało się, że obsługa techniczna wniosła na scenę nie ten instrument co trzeba. Działo się to w styczniu 1975 r. Improwizacje jazzowe były genialne, a nagranie z tego koncertu stało się najlepiej sprzedawaną płytą z muzyką jazzową, z koncertu solowego. Amerykański jazzman okazał swą wielką klasę właśnie w tak mizernych warunkach. Przypomniałem sobie ten fakt w kontekście tego, co czynił i czyni Jezus Chrystus w życiu ludzi. Często coś nie gra we mnie, w innych. Bardzo często tak wiele nie gra Kościele i świecie. Nigdy nie jest jednak tak, by wszystkie „klawisze życia” przestały działać. Bóg, jak genialny muzyk, gra na zdezelowanym życiu takie dźwięki, że pewnie nawet Jarrett jest w szoku. Miłosierdzie, to jest Jego pieśń na zepsutych „klawiszach życia”. On „wyciąga” tak zadziwiające dźwięki, że świat staje zdumiony.
Przy dźwiękach słynnego koncertu z Kolonii wspominam Boże, cierpliwe miłosierdzie względem mnie oraz piękno tej Miłości względem znanych mi osób, których grzeszność nie przeszkadzała Bogu, a w ręcz przeciwnie, stała się przestrzenią dla czułego przebaczenia i odnawiania życia. Pieknie i głęboko, choć bardziej plastycznie niż muzycznie, powiedział o tym niedawno papież Franciszek: „miłosierdzie nie «maluje» nam od zewnątrz oblicza ludzi dobrych, nie poprawia nas w Photoshopie, ale nićmi naszych bied i naszych grzechów, poprzetykanych miłością Ojca tka nas tak, że nasza dusza się odnawia, odzyskując swój prawdziwy obraz, to znaczy obraz Jezusa”.
A oto fragment wspomnianego koncertu Jarretta sprzed 41 lat: