Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 21 z 30)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Co jest ważne w Kościele, a co nas w nim obciąża?

    Natknąłem się niedawno na tekst mówiący o decyzji Patriarchy Wenecji, Francesco Moraglia, który w liście pasterskim „Spotkanie ze Zmartwychwstałym”, zapowiadającym wizytę wszystkich parafii archidiecezji, napisał tak:
„Jako Kościół musimy zmierzyć się z całą strukturą materialną i musimy ją umiejętnie rozdysponować. Musimy powrócić do istoty Ewangelii. Musimy stać się lżejsi. Jeżeli w przeszłości spełniały one swe funkcje, to dzisiaj bardzo często utrudniają nam one właściwą realizację naszej misji. Owszem niektóre ze struktur pomagają nam w przepowiadaniu słowa, w celebracji, w realizacji dzieł miłosierdzia i te trzeba wzmocnić. Wiele jednak z tego co posiadamy jest dla nas tylko ciężarem. Dlatego też jednym z celów wizyty pastoralnej jaką rozpocznę w parafiach będzie rozdysponowanie dóbr jakie parafie i patriarchat posiadają, aby ich użycie było zgodne z nakazami Ewangelii”.

    W minionych dniach, w gdyńskim „Mikołaju”,  odbył się Kurs Nowe Życie oraz tzw. ewangelizacja na placach. Dwie wspolnoty, SNE i Droga, ukazały istotę Ewangelii. Nic w tych dziełach nie było ciężkie i niepotrzebne. Był Duch, byli ludzie, był entuzjazm i radość ze stanowienia wspólnoty Kościoła.

 

Zmagając się z samobójstwem

     W ostatnich dniach dwukrotnie spotkałem rodziny, które przez śmierć samobójczą,  straciły kochaną osobę,  a także słyszałem o niebezpiecznej próbie samobójczej. Niestety liczba samobójstw nie jest mała. W Polsce, w roku 2016,  odebrało sobie życie 5 405 osób (w tym samym czasie w wypadkach drogowych zginęło ponad 3 tys. osób ). Choć zjawisko jest szerokie, to jednak niewiele z niego rozumiemy,  a rodziny które przeżywają dramat tego rodzaju śmierci,  pozostają z niszczącym żalem i oskarżeniem. Dlaczego śmierć przez samobójstwo dotyka nas w tak wyjątkowy sposób[1]?
     Wydaje się, że jest tak dlatego, gdyż samobójstwo jest nadal wielkim tematem tabu. W powszechnym mniemaniu jest  ono rozumiane, świadomie i podświadomie, jako ostateczny akt desperacji. Nie  powinno nas to dziwić, gdyż sprzeciwia się ono najgłębszemu instynktowi w człowieku – woli życia. Dlatego też,  nawet gdy podchodzimy do niego z wrażliwością i miłosierdziem, to nadal pozostawia nas z zawstydzeniem i domysłami. Nierzadko zdarza się, że to wydarzenie niszczy dobre wspomnienia i pamięć o  zmarłym, a zdjęcia tej osoby znikają z otwartej przestrzeni. Sposób wspominania śmierci jest dziwnie różny aniżeli w stosunku do innych osób. Wszystko to dzieje się dlatego, iż samobójstwo jest wielkim tabu. Co więc możemy zrobić, by je bardziej zrozumieć?
    Podejście do  samobójstwa z większym współczuciem nie zniszczy do końca jego bolesnego ościenia, natomiast długodystansowy proces uzdrawiania naszej pamięci o zmarłych może być owocny,  jeśli będziemy trzymać się kilku myśli:
  
    * Samobójstwo, w większości przypadków, jest chorobą, a nie czymś wybranym w wolny sposób. Osoba, która umiera w ten sposób,  czyni to przeciw swojej woli i podobna jest do tych, którzy 11 września 2001 roku skakali z okien  dwóch wysokościowców w Nowym Jorku, które stanęły w płomieniach. Skakali wiedząc, że na pewno  zginą. Jednakże wcześniej stanęli wobec płomieni w swoich biurach i zostali niemalże przez nie „wypchnięci”.  Śmierć przez samobójstwo jest podobna do śmierci z powodu raka, wylewu lub ataku serca tyle, że w tym wypadku chodzi o ich emocjonalną wersję o: nowotwór psychiczny, psychiczny atak serca czy też psychiczny wylew.
    Co więcej, staje przed nami wyzwanie dla badań biochemicznych, które pomogą zrozumieć mechanizmy samobójstwa, gdyż niektóre stany depresyjne prowadzące do samobójstwa,  mogą być leczone poprzez środki farmakologiczne, a to znaczy, że przyczyny samobójstwa leżą niejednokrotnie w brakach biochemicznych.
 
   * Samobójca lub samobójczyni jest często bardzo wrażliwą osobą. Akt samobójczy bardzo rzadko dokonywany jest z powodu arogancji i pogardy. Istnieją oczywiście ludzie, którzy popełniają samobójstwo w wyniku pychy, by uczynić ze swojej śmierci ostatni akt pogardy względem innych. Jednakże w większości wypadków w samobójstwie niewiele jest pogardy czy arogancji. Jest w nim wiele cierpienia, zranienia i tajemnicy,  do której nie mieliśmy dostępu, gdy dana osoba żyła. Czasami dopiero po śmierci i to po długim upływie czasie, udaje się nam zrozumieć którąś z ran zmarłej osoby i owo samobójstwo przestaje już być tak zaskakujące i tak tajemnicze.
 
  * Nie powinniśmy martwić się niemądrze o zbawienie tych,  którzy w taki sposób zmarli. Boże miłosierdzie i zrozumienie przekracza  nasze ludzkie spojrzenia na tę sytuację. Nasi zmarli, których straciliśmy przez samobójstwo,  są w bezpieczniejszych rękach aniżeli nasze. Jeśli, my którzy mamy swoje ograniczenia, a jednak potrafimy czasami coś zrozumieć z przeżywanej tragedii, to o ileż bardziej zrozumie to Ten, który jest nieskończony w swoim miłosierdziu, poznaniu i bliskości względem każdego człowieka. Bóg „poradzi” sobie w spotkaniu z naszymi bliskimi i przeniknie motywy ich serc. On wie,  co kryje się w ludzkich sercach i potrafi je pojąć.
 
  * I to co najważniejsze!  Boża miłość, którą manifestował zmartwychwstały Jezus,  nie jest bezsilna. My, gdy mamy do czynienia z bliskimi, którzy popełniają samobójstwo odkrywamy swoją bezsilność lub ograniczone możliwości. Stoimy jak za zamkniętymi drzwiami lęku, choroby, samotności lub depresji. Większość osób popełnia samobójstwo za tak właśnie zamkniętymi drzwiami. Samobójcy nie mają energii, by te drzwi otworzyć. Również ci,  którzy są obok,  ze swoją największą nawet troską i zaangażowaniem,  nie są w stanie wejść do prywatnego piekła samobójców, by je rozjaśnić.  Jednakże Jezus Chrystus,  ukazując się po zmartwychwstaniu,  przechodzi przez drzwi lęku, samotności i rozpaczy, które zamknęli za sobą apostołowie, gdy zaryglowali się w Wieczerniku. Jeśli Chrystus przeszedł przez tamte drzwi w Jerozolimie, to może również przejść przez podobne drzwi tych, którzy popełniają samobójstwo.
         Jesteśmy bezradni w sytuacji samobójstwa naszych bliskich, ale Bóg ma moc przekraczać progi beznadziei i tchnąć pokój do serc opanowanych przez lęk i rozpacz.  
 

[1]Refleksja oparta na artykule R. Rolheisera, Struggling to Understand Suicide, < http://ronrolheiser.com/struggling-to-understand-suicide/#.WPik8qIqqM8?> , (2017-04-20)

Zmartwychwstanie i iluzja

    Po rodzinnych odwiedzinach i chwili odespania, myślę o wszystkich moich ostatnich spotkaniach z ludźmi, którzy są ogarnięci śmiercią smutku, choroby i frustracji. Myślę też o wszystkich momentach w moim życiu, gdy ciemność śmierci okrywała mój umysł i uczucia. Co wtedy? Chyba właśnie w takim momencie potrzeba najbardziej bliskości świadków wiary, którzy pokażą inny obraz rzeczywiści. G.K. Chesterton powiedział kiedyś: “Patrz tak długo i w taki sposób na sprawy dla ciebie zwyczajne, aż staną się niezwyczajne. Przyzwyczajenie jest największą z iluzji”. Myślę, że Chesterton wyraził w tym zdaniu coś niezwykle ważnego na temat zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, gdyż to ono mówi, że przychodzi taki moment, iż nagle pojawia się w nas przyjemność widzenia inaczej: spraw, rzeczy, ludzi, rodziny, wspólnoty…

To zdjęcie nie przedstawia nocy sylwestrowej, to Gdynia w Wielką Noc roku 2017 . To nie iluzja

Pozbyć się lęku. Refleksja na Paschę

     Myślę, że w miarę upływu lat, z roku na rok, świętowanie Wielkiego Tygodnia i Wielkiej Nocy powoduje, że jest we mnie coraz mniej lęku, szczególnie względem Boga, przyszłości, starzenia się, śmierci i tego, co się stanie po śmierci. Wielki Tydzień i Wielkanoc uczą mnie, że jestem w Jego rękach, a „po drugiej stronie” będzie jeszcze bezpieczniej niż tutaj.

Wielki Piątek – początek rewolucji

      Pewien katolicki arcybiskup opowiedział kiedyś następującą historię: Trzech niedojrzałych chłopców postanowiło zrobić dowcip księdzu, który słuchał spowiedzi. Wchodząc jeden po drugim do konfesjonału wypowiadali zmyślone grzechy wszelkiego rodzaju po to,  by zobaczyć jak zareaguje ów ksiądz. Dwóch z nich zrobiło to i z pośpiechem wyszło z kościoła, ale trzeciego spowiednik zatrzymał i traktując go bardzo poważnie, zadał mu za pokutę, by podszedł do krzyża wiszącego na końcu kościoła i patrząc na figurę ukrzyżowanego Jezusa,  powiedział: „Ty zrobiłeś to dla mnie, a ja się tym nie przejąłem”. Młody chłopak zrobił to dwa razy, ale trzeci raz nie mógł tych słów wypowiedzieć i zamiast tego rozpłakał się. Wyszedł z kościoła już jako inny człowiek.  Znam tę historię – powiedział ów arcybiskup – gdyż tym młodym chłopakiem byłem ja.  

     Dlaczego śmierć Jezusa Chrystusa, która wydarzyła się prawie 2000 lat temu w Jerozolimie,  w prowincjonalnym miejscu ówczesnego świata, ma nadal wpływ na ludzi i świat? Tom N. Wright wydał niedawno ciekawą książkę, którą zatytułował: The Day The Revolution Began. Rethinking the meaning of Jesus’ Crucifixion (Dzień w którym rozpoczęła się rewolucja. Przemyśleć na nowo znaczenie Jezusowego ukrzyżowania). Główna myśl tej książki osadza się na stwierdzeniu, iż śmierć Jezusa jest początkiem nowego stworzenia, którego pierwociną jest Jezus ukrzyżowany i zmartwychwstały i która to nowość może objąć każdego człowieka ze względu na to, iż jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Wspomniany arcybiskup doświadczył mocy śmierci Jezusa i został odnowiony Duchem Jezusa zmartwychwstałego i był to początek „nowego nieba i nowej ziemi” w jego życiu.

Piłkarskie rekolekcje

       Św. Dominik powiedział kiedyś, że Ewangelię należy głosić wszędzie, wszystkim i na wszelkie sposoby. Nieznajomy mi komentator sportowy, raczej nieświadomie, podczas niedawnego meczu Barcelona-PSG, po szóstej bramce dla Barcy, wygłosił minirekolekcje: „Proszę Państwa od tej chwili nie ma rzeczy niemożliwych”. Pomyślałem sobie, że mimo wątpliwości co do pracy sędziego, podczas wspomnianego meczu, samo przesłanie wypowiedziane przez dziennikarza było bardzo podnoszące na duchu i na wskroś ewangeliczne.
     Hebrajskie „dabar” oznacza nie tylko słowo, ale i wydarzenie. Rekolekcje ze Słowem, które niesie przesłanie nadziei, mogą się więc wydarzyć wszędzie, nawet podczas oglądania retransmisji z meczu piłkarskiego.

      Kiedy odwiedzałem w szpitalu ks. Seamusa rozmawialiśmy o różnych sprawach. Modliliśmy się razem, przyniosłem mu Komunię Świętą, wspominaliśmy naszą historię przyjaźni, jednakże rozmawialiśmy również o ….piłce nożnej. Boża Opatrzność dała mi bowiem, w tamtych dniach, możliwość obejrzenia meczu drużyny, której wspólnie kibicowaliśmy. I tak, piłka nożna stała się częścią szpitalnych rekolekcji, które przeżyłem przy umierającym kapłanie. Bardzo często sprawy ważne, mają swoje mniej ważne, choć niezbędne, tło. Tym razem tłem dla życia, umierania, śmierci i Życia był mecz Newcastle United -QPR.

Cztery lata z Franciszkiem

      Dzisiaj przypada czwarta rocznica wyboru papieża Franciszka. Na stronie „The Tablet” znalazłem papieskie słowa, których potwierdzenia szukał brytyjski dziennikarz. Nie znalazł, wiec może to po prostu tylko anegdota:
Otóż pewnego dnia na audiencji środowej Franciszek zatrzymał się przy wiwatujących rodakach. Wziął od nich kilka łyków „yerby” i porozmawiał z nimi. Po zakończeniu audiencji papież usłyszał od swoich ochroniarzy: „Wasza Świątobliwość to było niebezpieczne. Nie można tak pić z niesprawdzonego źródła”. Na to Franciszek: „Nie martwcie się, to byli Argentyńczycy, to na prawdę dobrzy ludzie, to nie byli kardynałowie z Watykanu”. 🙂

    A tak już na serio.  Bogu dzięki za Franciszka. Za jego życie i nauczanie. Evangelii Gaudium, to coś, do czego ciągle warto wracać. Także dzisiaj, przy okazji tej rocznicy: „Marzę o wyborze misyjnym zdolnym przemienić wszystko, aby zwyczaje, style, rozkład zajęć, język i wszystkie struktury kościelne stały się odpowiednim kanałem bardziej do ewangelizowania dzisiejszego świata niż do zachowania stanu rzeczy”

Śmierć i życie księdza, czyli o uczniostwie chrześcijańskim

     Kuria Biskupia, po śmierci księdza, publikuje życiorys zmarłego. Tak też się stało kilka dni temu, gdy zmarł ks. Seamus Doyle.  Przeżył  73 lata życia, w tym prawie 50 lat jako kapłan diecezji Hexam and Newcastle. W notatce biograficznej napisano, iż urodził się w Irlandii w 1943 r. Przyjął święcenia kapłańskie 11 lipca 1967 r. Był wikariuszem w kilku parafiach, a następnie proboszczem kilku wspólnot na północnym-wschodzie Anglii. W miedzy czasie przeżył rok szabatowy, podczas którego szkolił się na dublińskim uniwersytecie,  na kierunku  teologia ekumenizmu. Całe życie streszczone w kilku zdaniach, jednakże między tymi wierszami jest długa i piękna historia.

Czytaj dalej…

Zdumienie lekarstwem na beznadziejny smutek

     ”Tak więc całe życie duchowe wyraża się w tych dwóch postawach. Zastanawiając się nad sobą doznajemy obawy i zbawiennego smutku. Rozmyślając  zaś o Bogu odnawiamy się i radość ducha jest naszą pociechą” (św. Bernard z Clairvaux). Współczesna kultura bardzo mocno skoncentrowała się na postawie „zastanawiania się nad sobą”, czego symbolem jest Zygmunt Freud, ojciec współczesnej psychologii. Innym symbolem „zastanawiania się nad sobą” jest bolesne zjawisko  depresji. Smutek, który dzisiaj zostaje odkryty, pod wpływem patrzenia na siebie,  nosi w sobie, jak nigdy dotąd,  znamiona dramatu.

      Co można zrobić, by smutek był zbawienny?  Dzisiaj potrzeba nam bardzo zdumienia. Chesterton pisał: „Świat umrze z powodu braku zdumienia”. W Psałterzu znajdujemy dwa „miejsca”,  w których człowiek zdumiewa się Bogiem. Chodzi o Bożą obecność w  kosmosie i  historii. Przykładem pierwszego zdumienia jest Psalm 8, a drugiego maryjne „Magnificat”.

Ortodoksja, grzech i herezja

   Ronald Rolheiser, współczesny katolicki teolog i publicysta, w minionych tygodniach, podczas prowadzenia warsztatów, skorzystał z okazji, aby pójść w pewnym mieście do katedry na niedzielną Eucharystię. Był zaskoczony usłyszaną homilią. Ksiądz komentował  tekst Ewangelii, w którym Jezus mówi: „Ja jestem krzewem winnym, wy zaś latoroślami”. Kaznodzieja wykorzystał ten tekst,  aby poinformować wiernych, że owo nauczanie Jezusa odnosi się do włączania ludzi w życie Boga poprzez chodzenie na Mszę Świętą niedzielną i stwierdził, że jeśli nie uczestniczymy w niedzielnej Eucharystii popełniamy grzech śmiertelny,  a gdy w takim stanie umrzemy, to pójdziemy do piekła. Na koniec ów ksiądz,  chcąc podkreślić wagę tych stwierdzeń,  zaznaczył, że takie jest właśnie nauczanie Kościoła katolickiego. A ci, którzy zaprzeczają temu, niepopularnemu dzisiaj nauczaniu, popełniają grzech herezji.

 

     Na kanwie tego doświadczenia Rolheiser zadał pytanie: Czy Kościół katolicki naucza w taki właśnie sposób? Czy niepójście na niedzielną Mszę Świętą jest grzechem śmiertelnym i czy jeśli ktoś umrze w takim stanie, to konsekwencją jest piekło? Odpowiedź daje następującą[1]: Nie, to nie jest katolicka, ortodoksyjna nauka, chociaż popularne głoszenie i katecheza mogą czasami sugerować, że  tak właśnie jest. Dlaczego nauczanie Kościoła nie jest tak proste,  jak owego kaznodziei?

     Kanadyjski teolog rozpoczyna refleksję od przykładu: kilka lat temu, przewodniczył pogrzebowi młodego mężczyzny w wieku około dwudziestu lat, który zginął w wypadku samochodowym. W miesiącach przed śmiercią nie był praktykującym katolikiem. Przestał chodzić do kościoła, mieszkał ze swoją dziewczyną,  a gdy umierał wcale nie był trzeźwy. Jednak jego rodzina i wierni, którzy otoczyli jego ciało w dniu pogrzebu  wiedzieli, że mimo swojego kościelnego  i moralnego zagubienia,   i nieostrożności, był kimś, kto miał dobre serce, a gdy wchodził do jakiegoś pomieszczenia, gdzie przebywali ludzie, to często wnosił tam radość, energię i światło. Podczas obiadu po pogrzebie, jedna z jego ciotek, która wierzy, że niechodzenie do kościoła w niedzielę jest grzechem śmiertelnym,  podeszła do Rolheisera i powiedziała: „On miał takie wielkie serce i tak wiele dobrej woli, iż gdybym to ja wpuszczała do nieba, to pozwoliłbym mu wejść”. Jej komentarz zdradził coś,  co było głęboko, wewnątrz niej, a mianowicie jej przekonanie, że dobre serce przewyższa zasady i kategorie kościelne,  i że Bóg ma szersze kryteria oceny niż tylko te sformułowane w zewnętrznych przepisach kościelnych. Wierzyła, że ​​ grzechem śmiertelnym jest opuszczenie niedzielnej Mszy Świętej, ale  nie potrafiła zaakceptować, że konsekwencja takiego stanu rzeczy dla jej siostrzeńca,  będzie tak tragiczna – piekło. W głębi duszy wiedziała, że ​​Bóg czyta głęboko w sercu człowieka, rozumie ludzką nieostrożność, przyjmuje grzeszników i nie wyklucza ludzkiego dobra z nieba.

     Wspomniany teolog stawia wobec tego pytanie: co katolicka nauka mówi na temat grzechu ludzi, którzy nie chodzą w niedzielę do kościoła i czy jest prawdą, że są zagrożeni piekłem? I odpowiada w taki oto sposób: krótko mówiąc, katolicka teologia moralna zawsze nauczała, że indywidulany grzech człowieka należy widzieć w kategoriach subiektywnych i sytuacja danej osoby nigdy nie może być odczytywana jedynie od zewnątrz. Nigdy nie możemy powiedzieć: „to jest grzech!”, gdy  patrzymy jedynie na działania z zewnątrz. Możemy natomiast spojrzeć na działania z zewnątrz i powiedzieć: „To nie tak jak powinno być, dzieje się zło!”, ale to już zupełnie inny rodzaj osądu. Z zewnątrz możemy ocenić czynność w kategoriach obiektywnego zła lub dobroci, zgodności z zewnętrzną normą moralną, ale z tej zewnętrznej perspektyw nie możemy stwierdzić, że coś jest grzechem. Takie postawienie sprawy nie jest jakimś nowym, liberalnym nauczaniem, można już je znaleźć w naszych tradycyjnych katechizmach. Nikt nie może patrzeć na działania kogoś z zewnątrz i powiedzieć autorytatywnie: „ten człowiek popełnił grzech”. Jeśli ktoś tak naucza,  to jego orzeczenie jest sprzeczne z ortodoksją katolicką. Możemy i musimy stwierdzić, że pewne rzeczy są złe obiektywnie, ale stwierdzenie, że coś jest grzechem, to coś innego, i wymaga innej perspektywy.

     Prawdopodobnie jednym z najbardziej cytowanych stwierdzeń papieża Franciszka  – zauważa Rolheiser- jest jego słynna odpowiedź na pytanie o kwalifikację moralną zachowań homoseksulanych, która brzmiała: „Kimże  jestem, aby sądzić?”.  Papież nie jest sam w takim myśleniu. Jezus Chrystus, w Ewangelii św. Jana, mówi: „Wy wydajecie sąd według zasad tylko ludzkich. Ja nie sądzę nikogo.  A jeśli nawet będę sądził, to sąd mój jest prawdziwy, ponieważ Ja nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał (J8, 15-17).  To oczywiście nie znaczy, że nie mamy prawa do  wydawania w ogóle sądów. Nie mamy jednak prawa, by kogoś skazywać na piekło, czy też, nie znając stanu ducha tej osoby, twierdzić, iż jest w stanie grzechu śmiertelnego.

      Rolheiser konkluduje: w naszej katechezie i popularnym głoszeniu musimy być bardziej ostrożni jeśli chodzi o używanie terminu „grzech śmiertelny” i  „piekło”.  Warto być świadomym tego, iż Jezus wobec nikogo nie był tak ostry,  jak właśnie wobec tych, którzy wydawali arbitralne, zewnętrzne sądy moralne i skazywali innych na potępienie.

 



[1] Jest to streszczenie artykułu R. Rolheisera: „Ortodoxy, Sin, and Heresy”,  http://ronrolheiser.com/orthodoxy-sin-and-heresy/#.WH05QlwV6mo, (2017-01-16)
« Starsze posty Nowsze posty »