Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 21 z 29)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Ortodoksja, grzech i herezja

   Ronald Rolheiser, współczesny katolicki teolog i publicysta, w minionych tygodniach, podczas prowadzenia warsztatów, skorzystał z okazji, aby pójść w pewnym mieście do katedry na niedzielną Eucharystię. Był zaskoczony usłyszaną homilią. Ksiądz komentował  tekst Ewangelii, w którym Jezus mówi: „Ja jestem krzewem winnym, wy zaś latoroślami”. Kaznodzieja wykorzystał ten tekst,  aby poinformować wiernych, że owo nauczanie Jezusa odnosi się do włączania ludzi w życie Boga poprzez chodzenie na Mszę Świętą niedzielną i stwierdził, że jeśli nie uczestniczymy w niedzielnej Eucharystii popełniamy grzech śmiertelny,  a gdy w takim stanie umrzemy, to pójdziemy do piekła. Na koniec ów ksiądz,  chcąc podkreślić wagę tych stwierdzeń,  zaznaczył, że takie jest właśnie nauczanie Kościoła katolickiego. A ci, którzy zaprzeczają temu, niepopularnemu dzisiaj nauczaniu, popełniają grzech herezji.

 

     Na kanwie tego doświadczenia Rolheiser zadał pytanie: Czy Kościół katolicki naucza w taki właśnie sposób? Czy niepójście na niedzielną Mszę Świętą jest grzechem śmiertelnym i czy jeśli ktoś umrze w takim stanie, to konsekwencją jest piekło? Odpowiedź daje następującą[1]: Nie, to nie jest katolicka, ortodoksyjna nauka, chociaż popularne głoszenie i katecheza mogą czasami sugerować, że  tak właśnie jest. Dlaczego nauczanie Kościoła nie jest tak proste,  jak owego kaznodziei?

     Kanadyjski teolog rozpoczyna refleksję od przykładu: kilka lat temu, przewodniczył pogrzebowi młodego mężczyzny w wieku około dwudziestu lat, który zginął w wypadku samochodowym. W miesiącach przed śmiercią nie był praktykującym katolikiem. Przestał chodzić do kościoła, mieszkał ze swoją dziewczyną,  a gdy umierał wcale nie był trzeźwy. Jednak jego rodzina i wierni, którzy otoczyli jego ciało w dniu pogrzebu  wiedzieli, że mimo swojego kościelnego  i moralnego zagubienia,   i nieostrożności, był kimś, kto miał dobre serce, a gdy wchodził do jakiegoś pomieszczenia, gdzie przebywali ludzie, to często wnosił tam radość, energię i światło. Podczas obiadu po pogrzebie, jedna z jego ciotek, która wierzy, że niechodzenie do kościoła w niedzielę jest grzechem śmiertelnym,  podeszła do Rolheisera i powiedziała: „On miał takie wielkie serce i tak wiele dobrej woli, iż gdybym to ja wpuszczała do nieba, to pozwoliłbym mu wejść”. Jej komentarz zdradził coś,  co było głęboko, wewnątrz niej, a mianowicie jej przekonanie, że dobre serce przewyższa zasady i kategorie kościelne,  i że Bóg ma szersze kryteria oceny niż tylko te sformułowane w zewnętrznych przepisach kościelnych. Wierzyła, że ​​ grzechem śmiertelnym jest opuszczenie niedzielnej Mszy Świętej, ale  nie potrafiła zaakceptować, że konsekwencja takiego stanu rzeczy dla jej siostrzeńca,  będzie tak tragiczna – piekło. W głębi duszy wiedziała, że ​​Bóg czyta głęboko w sercu człowieka, rozumie ludzką nieostrożność, przyjmuje grzeszników i nie wyklucza ludzkiego dobra z nieba.

     Wspomniany teolog stawia wobec tego pytanie: co katolicka nauka mówi na temat grzechu ludzi, którzy nie chodzą w niedzielę do kościoła i czy jest prawdą, że są zagrożeni piekłem? I odpowiada w taki oto sposób: krótko mówiąc, katolicka teologia moralna zawsze nauczała, że indywidulany grzech człowieka należy widzieć w kategoriach subiektywnych i sytuacja danej osoby nigdy nie może być odczytywana jedynie od zewnątrz. Nigdy nie możemy powiedzieć: „to jest grzech!”, gdy  patrzymy jedynie na działania z zewnątrz. Możemy natomiast spojrzeć na działania z zewnątrz i powiedzieć: „To nie tak jak powinno być, dzieje się zło!”, ale to już zupełnie inny rodzaj osądu. Z zewnątrz możemy ocenić czynność w kategoriach obiektywnego zła lub dobroci, zgodności z zewnętrzną normą moralną, ale z tej zewnętrznej perspektyw nie możemy stwierdzić, że coś jest grzechem. Takie postawienie sprawy nie jest jakimś nowym, liberalnym nauczaniem, można już je znaleźć w naszych tradycyjnych katechizmach. Nikt nie może patrzeć na działania kogoś z zewnątrz i powiedzieć autorytatywnie: „ten człowiek popełnił grzech”. Jeśli ktoś tak naucza,  to jego orzeczenie jest sprzeczne z ortodoksją katolicką. Możemy i musimy stwierdzić, że pewne rzeczy są złe obiektywnie, ale stwierdzenie, że coś jest grzechem, to coś innego, i wymaga innej perspektywy.

     Prawdopodobnie jednym z najbardziej cytowanych stwierdzeń papieża Franciszka  – zauważa Rolheiser- jest jego słynna odpowiedź na pytanie o kwalifikację moralną zachowań homoseksulanych, która brzmiała: „Kimże  jestem, aby sądzić?”.  Papież nie jest sam w takim myśleniu. Jezus Chrystus, w Ewangelii św. Jana, mówi: „Wy wydajecie sąd według zasad tylko ludzkich. Ja nie sądzę nikogo.  A jeśli nawet będę sądził, to sąd mój jest prawdziwy, ponieważ Ja nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał (J8, 15-17).  To oczywiście nie znaczy, że nie mamy prawa do  wydawania w ogóle sądów. Nie mamy jednak prawa, by kogoś skazywać na piekło, czy też, nie znając stanu ducha tej osoby, twierdzić, iż jest w stanie grzechu śmiertelnego.

      Rolheiser konkluduje: w naszej katechezie i popularnym głoszeniu musimy być bardziej ostrożni jeśli chodzi o używanie terminu „grzech śmiertelny” i  „piekło”.  Warto być świadomym tego, iż Jezus wobec nikogo nie był tak ostry,  jak właśnie wobec tych, którzy wydawali arbitralne, zewnętrzne sądy moralne i skazywali innych na potępienie.

 



[1] Jest to streszczenie artykułu R. Rolheisera: „Ortodoxy, Sin, and Heresy”,  http://ronrolheiser.com/orthodoxy-sin-and-heresy/#.WH05QlwV6mo, (2017-01-16)

Święta z perspektywy peryferii

     Święta z perspektywy peryferii
   Bardzo lubię czytać teksty i książki o. Timothy Radcliffe’a. Dobrze, że kilka z nich zostało wydanych w języku polskim. Radcliffe to świetny kaznodzieja, mówca i pisarz. Anglik, biblista, były generał zakonu dominikanów i ciekawy myśliciel . Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia natknąłem się na jego artykuł zatytułowany: „Uczyć się widzieć”. Już na samym początku odkrywa karty i stwierdza, że właśnie dowiedział się, iż choruje na nowotwór jamy ustnej. Ma 71 lat. Co zmienia w jego życiu taka diagnoza? O. Timothy pisze: „Podczas tegorocznych Świąt, tak jak nigdy wcześniej, jestem świadom tego, iż odwieczny Bóg przyszedł, by dzielić z nami śmiertelną naturę, po to byśmy mieli udział w Jego zwycięstwie nad śmiercią.”. Wieloletnie słuchanie i rozważanie Słowa o zwycięstwie Jezusa nad grzechem i śmiercią spowodowało, że o. Timothy ma odwagę stwierdzić: „Mogę patrzeć na dno otchłani i nie panikować”, ale to nie koniec. Radcliffe wie, że nie chodzi przecież tylko o to, by nie panikować. Rozważając fakt swojej śmiertelności stwierdza, za Dorothy Day: „Jak ciężką sprawą jest umrzeć. Jak wiele trzeba się napracować. Czeka mnie ciężka praca, by narodzić się dla wieczności”. Może najtrudniejszą sprawą w tej drodze, jest to, iż trzeba umrzeć swojemu przywiązaniu do bycia w centrum wydarzeń i zainteresowań. Choroba stawia człowieka na peryferiach. Co może pomóc w takiej sytuacji? Solidarność z Jezusem, który rodząc się w Betlejem nic nie znaczył i przyjął postawę dziecka, które patrzy na świat ze specyficznej perspektywy kogoś, kto dla świata pozornie nie ma znaczenia, ale liczy się w oczach Bożych

Stary rok, dziękczynienie i toast

     Przypuszczam, że mijający rok 2016 był dla nas wszystkich czasem różnorakich doświadczeń. Były chwile zimne i gorzkie oraz było też wiele powodów dla bólu serca i głowy. Jednakże mieliśmy też powody do radości i chwile kiedy doświadczaliśmy błogosławieństwa i Opatrzności. Były też momenty słabości, w których jednak ocaleliśmy i uniknęliśmy wielu „zabójczych kul”.
     Jeśli wciąż żyjemy i nadal wierzymy, to był to naprawdę dobry rok, to zasługuje na uczczenie i wyrażenie wdzięczności Bogu oraz ludziom, a nawet na tradycyjny toast!

Papieżowi Franciszkowi na osiemdziesiąte urodziny

Papież Franciszek obchodzi dzisiaj swoje urodziny. Czasami czytam o tym, iż są ludzie, którzy zarzucają mu, iż czegoś nie wie, o czymś nie powiedział, czegoś nie wyjaśnił. Ja natomiast odkrywam w nim kogoś, kto ma do zaoferowania światu niezwykłą „wiedzę”.  Chyba dobrze oddaje to nastepująca historia: „Pewien człowiek obchodził osiemdziesiąte urodziny. Znajomi postanowili sprawić mu radość i na przyjęcie urodzinowe zaprosili słynnego aktora, który miał wydeklamować Psalm 23, ulubiony tekst jubilata. Aktor zrobił to po mistrzowsku i oklaskom nie było końca. Następnie ów psalm postanowił powiedzieć bohater spotkania i uczynił to słabym, schorowanym głosem. Po jego deklamacji nie było oklasków, nastała natomiast głęboka cisza, wtedy zaproszony aktor, poruszony tym co się stało,  powiedział: Jest zasadnicza równica miedzy mną a jubilatem. Otóż ja znam psalm,  a on zna Pasterza”.

Pojednanie żródłowe i Nobel

Za co Jan Paweł II powinien był kiedyś dostać nagrodę Nobla? Biskup G. Ryś, podczas spotkania formacyjnego u krakowskich salwatorianów, powiedział, iż zdaniem które pretendowało papieża z Polski do tej nagrody była myśl wyrażona w „Reconcilatio et paenitentia”: „pojednanie nie może być mniej głębokie niż sam rozłam”  (nr 3). Papież użył też stwierdzenia „pojednianie źródłowe” i odniósł je do Jezusa Chrystusa.  To znaczy, że Jezus Chrystus  jedna ludzi ze sobą tak, że sięga do samego korzenia zła, sięga do samego dna tych przyczyn, które ludzi dzielą między sobą i które sprawiają, że ludzie są dla siebie wrogami (ReP, nr 4)

O trwonieniu życia

W Liturgii odczytujemy dzisiaj fragment z Ewangelii Św. Łukasza, który jest „bulwersującym” tekstem (Łk 16, 1-8). Jest to przypowieść o tzw. nieuczciwym zarządcy, który trwoni majątek swego pana. O co chodzi w tym tekście? Jest to oczywiście wpierw Słowo o Jezusie Chrystusie, to On trwoni miłosierdzie przekraczając sprawiedliwość. Po drugie, to tekst o człowieku, o mnie i o Tobie  i o tym, że życie się trwoni. Można trwonić życie w różny sposób.  Niedawno papież Franciszek, podczas wizyty w Szwecji, wypowiedział parafrazę błogosławieństw i podpowiedział jak dobrze i ewangelicznie trwonić swoje życie i stać się przez to szczęśliwym:

„Błogosławieni, którzy z wiarą znoszą cierpienia, jakie zadają im inni – i z serca przebaczają.
Błogosławieni, którzy patrzą w oczy odrzuconym i zepchniętym na margines, okazując im bliskość.
Błogosławieni, którzy rozpoznają Boga w każdym człowieku i walczą o to, aby również inni to odkryli.
Błogosławieni, którzy troszczą się o wspólny dom i chronią go.
Błogosławieni, którzy rezygnują ze swojego dobrobytu dla dobra innych.
Błogosławieni, którzy modlą się i pracują na rzecz pełnej jedności chrześcijan.
Wszyscy oni są nosicielami miłosierdzia i czułości Boga – i na pewno otrzymają od Niego zasłużoną nagrodę”.

Zabić nowość (Łk 12,1-7)

     Wraz z przyjściem na świat Jezusa Chrystusa zaczęła się nowa era. Gdzie ją można zobaczyć? Po pierwsze widać ją w samym Jezusie z Nazaretu, gdy na krzyżu rozbroił moce zła i nie poddał się Złu, kochając do końca nawet nieprzyjaciół. Dzień zmartwychwstania to pierwszy dzień tygodnia, co znaczy pierwszy dzień nowego stworzenia. Jego dzieło spowodowało, że świat stał się innym miejscem. W Nim zaczęły się „nowe niebo i nowa ziemia”. Rozpoczął się proces. Dzisiaj w Liturgii Jezus mówiąc do swoich uczniów nazywa ich „przyjaciółmi”. Zależy mu na nich, zależy mu, by nie utracili nowości, którą wniósł. Przyniósł im też potężną wizję historii, która zmierza ku wypełnieniu. „Wybuchła nowość”. Jednakże wokół uczniów są faryzeusze, którzy tę nowość zabijają nie przyjmując jej, nie rozumiejąc jej. Jest w nich opór.
     Czasami ze względu na lęk przed innymi, ze względu na lęk przed tym, co inni mogą pomyśleć, można zdradzić najpiękniejsze ideały. Czyiś opór wobec dobra i nowości może wywołać lęk. Iluż to ludzi w historii ludzkości popełniało zło, by coś co było dobre ukryć tylko dlatego, że bali się innych? Jezus mówi do przyjaciół „nie bójcie się”, nic poważnego nie mogą wam zrobić. Bądźcie sobą, żyjcie nowością, którą przyniosłem.

        Być wolnym to znaczy mieć odwagę, by żyć nowością Jezusa Chrystusa.

O „gałganie”, co miał dystans do siebie

     Dzisiaj wspomnienie w Liturgii bł. Jana Beyzyma. Znalazłem fragment listu, który wysłał do generała jezuitów w 1897 roku. W tym piśmie,  w uroczy sposób,  prosi o zgodę na wyjazd,  na Madagaskar:
„Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Moja prowincja tylko na tym zyska, tracąc »gałgana«, do niczego niezdatnego, a dom misyjny, do którego zostanę przydzielony, nic nie ucierpi, ponieważ będę się starał, wedle sił i z Boską pomocą, wypełnić swoje obowiązki”.

Chucpa na modlitwie

      Dzisiaj w Liturgii czytany jest fragment Łk 11, 5-13.  W Komentarzu Żydowskim do Nowego Testamentu można odnaleźć takie oto tłumaczenie jednego z wersetów: „Lecz mówię wam, nawet jeśli nie wstanie dlatego, że to jego przyjaciel, to jednak z powodu chucpy tego człowieka wstanie i da mu tyle, ile potrzebuje”. Po grecku jest tam słowo anaideia, które po polsku oddawane jest słowem natręctwo. Ten tekst ewangeliczny mówi o wytrwałej modlitwie błagalnej, w której chodzi o to, co się dzieje miedzy mną a Bogiem. Wyobrażam sobie więc małe dziecko, które staje przed dobrym tatą i uporczywie prosi słowami lub prosi bez słów poprzez gesty, czy też po prostu przez sytuację, w której potrzebuje pomocy. Ojciec nie może nie odpowiedzieć. Mam dzisiaj przed oczyma ojców małych dzieci ze wspólnot, w których jestem i wiem, jak wrażliwie reagują na wolanie swoich dzieci, nawet gdy one zachowują się niedojrzale i robią chucpę. „..o ileż bardziej Ojciec będzie dawał Ruach Ha-Kodesz z nieba tym, którzy wytrwale Go proszą”

Podzieleni moi znajomi i bliscy

     Zastanawiałem się jak się odnaleźć w sporze w sprawie prawnego regulowania aborcji. Byłem wczoraj na formalnym spotkaniu, na którym panie były ubrane zarówno na czarno jak i na kolorowo. Czytałem wiele wypowiedzi moich znajomych. Toczy sie wiele zażartych dyskusji, ludzie obrażają się na siebie i patrzą na tych, którzy inaczej myślą jak na trędowatych. W tym miejscu przypomniała mi się historia związana ze św. Franciszkiem. Otóż on się bardzo bał i brzydził trędowatych, ale gdy doświadczył mocy Bożej, to pierwsza rzecz jaką zrobił, to poszedł i pocałował trędowatego w usta, co oznaczało w Średniowieczu, że traktuje go jako równego. Druga sprawa, to myśl Ronalda Rolheisera, cenionego przeze mnie wspołczensnego myśliciela i teologa. Reagując na podobny do polskiego spór, który toczył się w Stanach i Kanadzie, pisze że jedynym wyjściem jest wzajemne „umywanie nóg”. Tylko ten punkt wyjścia pozwoli nam inaczej na siebie i na sprawę sporu spojrzeć

« Starsze posty Nowsze posty »