Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 16 z 29)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Czego potrzeba nam na początku 2019 roku?

1. Pokoju, który ma trzy wymiary:
– pokój z samym sobą, odrzucając bezkompromisowość, gniew i zniecierpliwienie, a – zgodnie z zaleceniami św. Franciszka Salezego – stosując „trochę słodyczy wobec siebie, aby dać trochę słodyczy innym”;
– pokój z innym: członkiem rodziny, przyjacielem, obcym, ubogim, cierpiącym…; ośmielając się spotkać i wysłuchać przesłania, które ze sobą niesie.
– pokój ze światem stworzonym, odkrywając wspaniałość Bożego daru oraz część odpowiedzialności, jaka spada na każdego z nas, jako mieszkańców świata, obywateli i twórców przyszłości.

 

2. Dobrych polityków, o których tak pisał kard.  F. Van Thuan:
Błogosławiony polityk, który dobrze rozumie swoją rolę w świecie.
Błogosławiony polityk, którego postępowanie jest przykładem wiarygodności.
Błogosławiony polityk, który pracuje dla wspólnego dobra, a nie dla własnego interesu.
Błogosławiony polityk, który jest wierny sobie.
Błogosławiony polityk, który trudzi się na rzecz budowania jedności.
Błogosławiony polityk, który dąży do radykalnej zmiany.
Błogosławiony polityk, który potrafi słuchać.
Błogosławiony polityk, który się nie lęka

 

Powyższe dwie myśli zaczerpnąłem z Orędzia papieża Franciszka na Światowy Dzień Pokoju z 1.01.2019 r.

Nawiedzenie na nowo odkryte

W ostatnią niedzielę Adwentu czytamy tekst ewangeliczny o nawiedzeniu przez Maryję jej krewnej Elżbiety. Błogosławiony Christian de Cherge, przeor trapistów, który zginął śmiercią męczeńską w Algierii w 1996 r., sugeruje, że ten obraz jest kluczem do tego, jak my – chrześcijanie, powinniśmy traktować ludzi innych religii.  Wspomniany mnich widzi tę scenę jako ilustrującą następującą prawdę: chrześcijaństwo niesie Jezusa Chrystusa, a inne religie niosą „coś” Bożego, boskiego „kuzyna”, który wskazuje na Chrystusa. Jednakże wszystko to jest nieświadome i tak naprawdę nie rozumiemy więzi między tym co niesiemy, a tym co niesie ktoś inny. Rozpoznajemy  pokrewieństwo wtedy, gdy stajemy przed drugim, który nie podziela wiary chrześcijańskiej, ale jest szczery i wierny swojej własnej wierze. W tym spotkaniu wyczuwamy związek,  to co nosimy sprawi,  że może „poruszyć się coś” z radości w drugim i ta reakcja pomaga w nas zrodzić hymn uwielbienia. Następnym etapem będzie to, że zapragniemy być razem.

Christian de Cherge pisał: „Wiemy, że ci których spotkaliśmy, są jak Elżbieta: noszą orędzie pochodzące od Boga. Nasz Kościół nie mówi nam i nie wie, jaka ścisła jest więź między Dobrą Nowiną, którą my nosimy, a przesłaniem które daje życie drugiemu. Być może nigdy nie dowiemy się dokładnie, czym jest ta więź, ale wiemy, że ci inni także niosą przesłanie, które pochodzi od Boga. Maryja z pewnością, gdy przyszła do Elżbiety,  powiedziała: „Shalom”,   co znaczy „Pokój” i to proste powitanie sprawiło, że się spotkały, że Jan Chrzciciel był poruszony. To była Dobra Nowina. Doszło do spotkania dwóch światów i zobaczenia potrzeby wzajemności.

Ludzie zamieszkujący Ziemię potrzebują siebie nawzajem. Chrześcijanie potrzebują niechrześcijan, żydzi potrzebują  muzułmanów, protestanci – rzymskich katolików, ewangelicy – agnostyków i ateistów; potrzebujemy siebie nawzajem, aby zrozumieć Boże objawienie. Nikt nie zrozumie w pełni objawienia Bożego bez drugiego człowieka,  tak więc nasze wzajemne relacje nie powinny rodzić się tylko z entuzjazmu dla prawdy, którą otrzymaliśmy, ale także z potrzeby drugiego. Bez drugiego i to innego – jak twierdzi Christian de Cherge – nie będziemy w stanie zaśpiewać naszego Magnificat.

( Na podstawie tekstu R. Rolheisera, Visistaion – Revisited)

Adwent: czas życzeń czy nadziei?

   O. Pierre Teilhard de Chardin, jezuita, wielki naukowiec, jest określany człowiekiem nadziei, którego uformowała Ewangelia. Centralnym punktem całego jego systemu myślowego było głębokie przekonanie, że ostatecznie historia kosmiczna i ludzka, „zbiegnie się” w Chrystusie, w jedną wspólnotę życia i miłości, zgodnie z obietnicą Jezusa streszczoną we wczesnochrześcijańskim hymnie (Ef 1, 3-10). Pewnego dnia, ktoś podchwytliwie zapytał de Chardin: „Twoje spojrzenie na historię świata jest zachwycające.  Przypuśćmy jednak, że wysadzimy świat w wojnie nuklearnej, co wtedy?”. Francuski jezuita odpowiedział ze spokojem: „Jeśli wysadzimy świat, byłaby to wielka tragedia, ponieważ cofnęłaby nas miliony lat. Jednakże historia osiągnie pewnego dnia kulminację w królestwie pokoju i miłości, nie dlatego, że moja teoria tak mówi, ale dlatego, że Bóg to obiecał, a zmartwychwstanie Jezusa pokazało, że jest to możliwe i było początkiem tego procesu”.

   Nadzieja nie jest pobożnym życzeniem, naturalnym optymizmem ani wykształconą teorią opartą na wiadomościach telewizyjnych, nie jest pobożnym życzeniem, prostą tęsknotą za tym, co się z nami stanie. Mogę życzyć sobie: wygranej w Totolotka, poślubienia najpiękniejszej osoby na świecie lub zwycięstwa w Pucharze Świata, ale to nie jest nadzieja,  to czyste życzenie. Nadzieja to wiara w obietnicę Boga i Bożą moc jej wypełnienia. Co to za obietnica? Otóż, Bóg obiecał, że historie, zarówno ta osobista jak i wspólnotowa oraz całego kosmosu, spotkają się w ekstatycznej jedności, we wspólnocie życia wokół Chrystusa i w Bogu, w którym nie będzie łez i śmierci. Żyć nadzieją to żyć w obliczu tej obietnicy i tej mocy, i w tym świetle kształtować zarówno nasze wspomnienia jak i naszą przyszłość. Jeśli chodzi o pamięć, to nadzieja polega na spojrzeniu na nasze życie bez potrzeby liczenia strat, podkreślania krzywd, ponieważ wszystkie nasze rany i straty mogą być odkupione jako część większej obietnicy. To samo dotyczy naszej przyszłości. Wszystkie nasze plany muszą odzwierciedlać szerszy plan Boga. To On pisał prosto na krzywych liniach naszej historii i to On wyprostuje przyszłość i uczyni ją symfonią brzmiącą na Jego chwałę.

   Maryja, Matka Jezusa pokazuje nam życie nadzieją, a nie życzeniem. Ona nie tylko uwierzyła w Obietnicę, zaszła z Nią w ciążę, dała jej własne ciało, przeszła bóle porodowe, aby nadać jej ludzki kształt, a następnie pielęgnowała delikatne, nowe Życie, aż ku dojrzałości, aż po krzyż. Maryja, w tym kontekście, jest adwentową ikoną, którą możemy naśladować, stając się ludźmi nadziei poprzez przyjęcie Bożej obietnicy.

 (Na podstawie tekstu R. Rolheisera, Advent: Gestating hope into reality.)

„Ludzie Boga” w Częstochowie

     Przeżywam rekolekcje z siostrami brygidkami w Częstochowie. Trwamy w rytmie modlitwy Liturgii Godzin i rozważamy cztery gesty Jezusa z Ostatniej Wieczerzy: wziął chleb, pobłogosławił, połamał i rozdał. 

   Wczoraj obejrzeliśmy wspólnie przepiękny film „Ludzie Boga” o trapistach francuskich, którzy ponieśli śmierć męczeńską w Algierii, w 1996 roku. Myślę, że ich życie było dochodzeniem do rozumienia owych czterech gestów eucharystycznych. 

    O. Christian de Cherge, przełożony mnichów, zanim wstąpił do zakonu,  był oficerem w armii francuskiej.  Od lipca 1959 r. do stycznia 1961 r. stacjonował w Algierii, gdzie trwały walki niepodległościowe. Wtedy to właśnie zaprzyjaźnił się z człowiekiem imieniem Mohammed, mężczyzną bardzo rodzinnym, prostym a jednocześnie pobożnym muzułmaninem. W krótkim czasie zbudowali głęboką więź przyjaźni. Pewnego dnia, podczas potyczki wojskowej, Christian został wzięty do niewoli przez wojska algierskie. Jego przyjaciel, Mohammed, zainterweniował i przekonał swoich rodaków, by uwolnili Christiana, którego przedstawił jako sympatyzującego z Algierczykami. Francuz został zwolniony, jednakże następnego dnia Mohammed został zamordowany, w odwecie za jego rolę w uwolnieniu chrześcijanina.

    Akt bezinteresownej troski ze strony jego muzułmańskiego przyjaciela, który w efekcie oddał życie za chrześcijanina, trwale przypieczętował duszę Christiana. To dlatego właśnie, już jako mnich, postanowił powrócić do Algierii i żyć solidarnie ze społecznością muzułmańską w górach Atlasu i pozostać tam do śmierci. Ofiarna miłość przyjaciela pomogła mu zrozumieć coś z Ofiary eucharystycznej, która jest doświadczeniem Paschy Jezusa Chrystusa, który oddał życie za wielu, by mogli żyć.

    Christian wspominał w swoich zapiskach, iż gdy przystępował do Pierwszej Komunii Świętej poprosił mamę, by wyjaśniła mu coś ze Mszy Świętej, a ona powiedziała: „później zrozumiesz”.  Paradoksalnie stało się to przez śmierć przyjaciela i jego własną drogę ku męczeństwu. 

    8 grudnia 2018 r. siedmiu mnichów z Tibhirine zostanie beatyfikowanych. Dla mnie staną się patronami życia czterema gestami eucharystycznymi.

 

Byliśmy w areszcie i widzieliśmy wolność

     Listopadowe spotkanie z więźniami podczas Kursu Alpha przypomniało mi dwie myśli z orędzia Franciszka na Drugi Światowy Dzień Ubogich:
– spotkanie z ubogimi to uprzywilejowane miejsce nowej
ewangelizacji,
– ubodzy ewangelizują nas.

   Na zdjęciu ekipa, która na własnej skórze przekonuje się co środę o tym, o czym pisze papież. Na pewno i nam „poszerzyła się” wczoraj wewnętrzna wolność. Co do osadzonych, to towarzyszyła mi myśl o tym, iż gdzie Duch Święty tam wolność. Cały wieczór poświęciliśmy wczoraj tematowi Ducha. Były nauczania, była modlitwa o doświadczenie Ducha Świętego, była Spowiedź Święta i była smaczna kolacja, podczas której panował duch radości… i wolności. Ufam, że dla wielu uczestników Alphy w areszcie, ten kurs to droga do wolności.

Wspólnota chrześcijańska jak ogień

   Jan Chrzciciel zanurzał ludzi  w wodzie to znaczy „omywał”, ukazywał zło i grzech, ale nie mógł  im pomóc w przezwyciężaniu zła i grzechu. Jezus Chrystus chrzcił ogniem, to znaczy dawał Ducha, który mógł zmienić i ocalić człowieka. W jaki sposób Jezus chrzci Duchem Świętym? Dając łaskę i wspólnotę. Przyjęcie wspólnoty, która staje się  ogniem oczyszczającym z egoizmu, uzależnień,  myślenia o sobie, kręcienia się wokół siebie, to jedno z najtrudniejszych i największych wyzwań na drodze wiary, a jednocześnie to decyzja i proces uwalniające wielkie dobro. Wiedzą o tym ludzie, którzy przeszli program „12 kroków” w różnych grupach oraz Ci, którzy znaleźli w Kościele wspólnoty,  w których ludzie otwierają się na autentyczne przyjęcie drugiego i przeżywają fakt bycia przyjętymi w swojej kruchości.  

 

     Z „Hymnu o Duchu Świętym”  autorstwa Kiko Arguello:

Duch Święty,
który sprawia że jesteśmy osobą;
jest bardziej mną niż ja sam,
jest bardziej nami niż my sami,
jest wszystkim we wszystkich,
jest w Kościele świętą Koinonią,
jest miłością doskonałą,
jest Bogiem.

Jaki Kościół jest nam potrzebny: duchowy czy materialny?

 Jakub, którego opisuje Księga Rodzaju,  przeżył ciekawe doświadczenie. Otóż, pewnej nocy miał sen, w którym widział drabinę łączącą niebo z Ziemią i aniołów zstępujących i wstępujących. To mistyczne wydarzenie tak go poruszyło, że postanowił ustawić kamień-ołtarz właśnie w tym uprzywilejowanym miejscu. Dla patriarchy Jakuba owo konkretne miejsce stało się święte i wyjątkowe, tak jak później wyjątkowymi miejscami kultu, gdzie niebo łączyło się z Ziemią, stały się świątynie i kościoły. Dla wielu ludzi te budynki – miejsca były i są jak owa drabina ze snu Jakuba. Z drugiej strony w Nowym Testamencie napotykamy niezwykłą rozmowę Jezusa z Samarytanką, która ma kłopot z owym miejscem spotykania Boga. Pyta Jezusa: czy tym miejscem jest świątynia w Jerozolimie, czy też samarytańskie sanktuarium na górze Garizim. Jezus jej odpowiada pokazując, iż owa „drabina łącząca niebo z Ziemią” jest w niej.

Gdzie jest więc Kościół? W człowieku czy w budynku? Otóż, istnieją dwa wymiary jednego Kościoła dane nam przez Boga; jeden jest poza nami, fizyczny i konkretny, drugi jest wewnątrz nas, to ten duchowy. Wydaje się, że sytuacją najdojrzalszą byłaby taka, w której oddawalibyśmy cześć Bogu w obu miejscach, na zewnątrz, w naszych budynkach kościelnych i w głębi serca, w sumieniu. Niestety nie zawsze tak jest. Dzisiaj,  ogromne napięcia kościelne istnieją we wszystkich głównych religiach i we wszystkich denominacjach chrześcijańskich, pomiędzy tymi, którzy definiują Kościół głównie lub wyłącznie przez swoje aktywne uczestnictwo w strukturach. Tacy ludzie mówią: „jeśli nie przychodzisz do kościoła, nie jesteś prawdziwym wyznawcą”. Z drugiej strony są ci, którzy definiują Kościół jako oddawanie Bogu czci na sposób duchowy. Tacy ludzie mówią: „jestem duchowy, ale nie religijny”.

 

Co ciekawe, obie grupy mają rację i obie są w błędzie oraz, co ważniejsze, obie muszą poszerzyć swoje rozumienie Kościoła. Bóg dał nam obydwa wymiary Kościoła, które są niezbędne. Myślę, że zwłaszcza wielu mężczyzn zmaga się z życiem duchowym. Natomiast dużo łatwiej rozumieją oni znaczenie budowli kościelnych, miejsc świętych i struktur kościelnych, które autentycznie ugruntowały ich życie religijne. Dla nich „drabina Jakubowa” jest na zewnątrz. Wiele kobiet, choć nie tylko, prowadzi bogate życie duchowe, jednocześnie walcząc z Kościołem jako instytucją, która zbyt łatwo i czasami bałwochwalczo uprzywilejowuje pewne ludzkie organizacje, miejsca i osoby. Obie grupy mają przed sobą wyzwanie, by nauczyć się czegoś od siebie nawzajem i głębiej zrozumieć wzajemne relacje dwóch wymiarów Kościoła.

 

(Tekst powstał na podstawie artykułu R. Rolheisera, Two Churches, Two Sacred Places, Two Struggles.)

Jutro kanonizacja arcybiskupa Oscara Romero

     Umarł jeszcze przed śmiercią, chyba tylko wtedy można pisać w nastepujacy sposób:
„Często grożono mi śmiercią. Mimo to, jako chrześcijanin, nie wierzę w śmierć bez zmartwychwstania. Jeśli mnie zabiją, zmartwychwstanę w ludzie salwadorskim. Mówię to z największą pokorą, a nie dlatego, by się pochwalić. Jako pasterz jestem zobowiązany boskim upoważnieniem, aby oddać życie za tych, których kocham – za wszystkich Salwadorczyków, nawet za tych, którzy mogą mnie zabić. Jeśli dopełnią się groźby, to chciałbym ofiarować Bogu moją krew za odkupienie i na zmartwychwstanie Salwadoru. Męczeństwo jest łaską Boga na którą nie zasługuję, ale jeśli Bóg przyjmie ofiarę mojego życia, niech moja krew będzie ziarnem wolności i znakiem tego, że nadzieja wkrótce stanie się rzeczywistością … Jeśli zabiją mnie, to przebaczam i błogosławię tych, którzy to zrobią”
 

Angielski humor i angielska myśl, czyli coś o Chestertonie

1. Pewnego dnia potężny, bo prawie dwumetrowy Chesterton,  spotkał się na debacie z innym pisarzem, z Bernardem Shaw’em, który dla odmiany był filigranowy. Chesterton zaczepnie „wypalił”: „Drogi Bernardzie, gdy widzę Pana, to przychodzi mi myśl, że jest Pan skutkiem głodu na świecie”. Na co Shaw: „A ja gdy na Ciebie patrzę, Gilbercie, to wiem skąd ten głód pochodzi”. 
 
2. Na poważnie. Fragment z jednej z konferencji G. K. Chestertona:
„Wielu naprawdę wielkich ludzi umie znajdować radość tylko w różnych przyprawach zaostrzających smak życia. Chodzi natomiast o to, by rozsmakować się w samym życiu. Też kochalem różne przyprawy. Byłem mistrzem w piciu piwa. Ale jestem przekonany, że tajemnica radości nie tkwi w żadnej z tych przypraw. Nasz świat skończy się pośród rozpaczy, jeżeli nie znajdziemy sposobu, by nasze zwyczajne myśli uczynić szczęśliwymi tu i teraz. Gdy bowiem patrzę na współczesne powieści i wiersze, nie można w nich znaleźć wiele radości. Chodzi o to, byśmy byli szczęśliwi w tych cichych chwilach, kiedy pamiętamy o tym, że żyjemy”

W świecie aniołów i zwierząt. Refleksja z okazji wspomnienia liturgicznego Anioła Stróża

Hollywood, pod koniec lat dziewięćdziesiątych, nakręciło film „Miasto aniołów”. Głównym bohaterem filmu był anioł o imieniu Set, który miał za zadanie towarzyszenie niedawno zmarłym w przechodzeniu do życia pozagrobowego. Podczas jednej z takich misji Set zakochał się w młodej lekarce.  Jako anioł, nigdy nie doświadczył dotyku ani smaku, a teraz głęboko zakochany pragnął fizycznie dotknąć i kochać swoją sympatię. Stanął przed dylematem: jako anioł z wolną wolą ma możliwość porzucenia swojego statusu anielskiego, by stać się człowiekiem, ale  będzie to kosztem wyrzeczenia się nieśmiertelności. Może też pozostać aniołem i zrezygnować ze zmysłowej miłości.  To trudny wybór: nieśmiertelność bez zmysłowych doświadczeń, czy też bycie człowiekiem ze wszystkimi przygodnościami jakie przynosi ziemski status: starzeniem się, chorobą i ostateczną śmiercią. On wybrał to drugie – rezygnacje ze swojego statusu nieśmiertelnego anioła.  Film jest zrobiony w taki sposób, że ogromna większość widzów jest wciągnięta  w dokonany wybór. Obezwładniająca rzeczywistość zmysłów sprawia, że ​​wszystko inne wydaje się nierzeczywiste, eteryczne. To, czego doświadczamy poprzez nasze zmysły, to co widzimy, słyszymy, smakujemy, dotykamy i wąchamy jest tym, co jest dla nas prawdziwe. Dzisiaj posiadamy własną wersję słynnego stwierdzenia Kartezjusza. Dla nas pewnikiem jest deklaracja: czuję, więc jestem!

 

Niestety duchowość, w praktycznie każdej ważnej tradycji religijnej, wydawała się twierdzić na odwrót. To życie duchowe jedynie było warte uwagi, co sprawiało, że w niektórych tendencjach duchowości życie zmysłowe było rozumiane jako zagrożenie.  Dzisiaj, w zsekularyzowanym świecie, wydaje się, że jest odwrotnie. Zmysły gwałtownie przebijają ducha. Zeświecczone anioły, w przeciwieństwie do starych aniołów religijnych, mają tę samą opcję co Set. Wydaje się, że pozorna nieokreśloność ducha nie pasuje do rzeczywistości zmysłów.

      Co jest bardziej realne: świat ciała i zmysłów, czy świat ducha? Tak postawione pytanie wprowadza nas w fałszywą dychotomię. Jako chrześcijanie wierzymy, że jesteśmy zarówno ciałem jak i duszą, ciałem i duchem i że nie można oddzielać tych dwóch wymiarów. Jest w nas coś z ssaka i jest w nas coś z anioła. Nasz duch jest otwarty na życie tylko przez nasze zmysły, a nasze zmysły niosą w sobie głębię i znaczenie tylko dlatego, że są ożywione przez ducha. Nie jesteśmy tylko ssakami, ale też nie jesteśmy czystymi duchami. Pięknym jest to, że ograniczone radości, które przeżywamy zmysłami poprzez świat ducha mogą być pogłębione. Zwykłe przyjemności życia mogą być głębokie lub płytkie, bardziej mistyczne lub bardziej zwierzęce, w zależności od tego jak bardzo szanujemy aspekt duchowy w nas. I odwrotnie, nasza duchowość i nasze życie modlitewne może być prawdziwe lub jedynie fantazją, w zależności od tego, jak bardzo wcielamy je w to, co zmysłowe. Ta zależność dotyczy każdej sfery naszego życia. Na przykład seksualność może być głęboka lub płytka, bardziej mistyczna lub jedynie zwierzęca, wszystko zależy od tego, ile w niej jest ducha, a ile w niej jest jedynie zmysłów zewnętrznych; to samo dotyczy naszego doświadczenia piękna, czy to w naszym widzeniu, słuchaniu, dotykaniu, smakowaniu lub wąchaniu. Każde doświadczenie zmysłowe może być głębokie lub płytkie; zależnie od tego, ile w nim jest duszy, tak jak i każde doświadczenie piękna może wydawać się nierealne i wyimaginowane,  jeśli jest zbyt oderwane od zmysłów.

(Refleksja na podstawie tekstu Ronalda Rolheisera, Angels and the City)

 

« Starsze posty Nowsze posty »