Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 1 z 35)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Wolność o smaku solidarności

 
     Dzisiaj zrobiłem sobie spacer niepodległościowy do najstarszego pomnika w Gdyni. Są na nim nazwiska mężczyzn, którzy zginęli I Wojnie Światowej oraz w roku 1920. Ci , którzy ufundowali ten pomnik napisali, że jest on „ku czci i pamięci najdroższym ojcom, synom i braciom z parafii Chylonia, którzy życie Ojczyźnie w ofierze oddali”. Wtedy wolność oznaczała odzyskanie niepodległości i odnowienie państwowości. A dzisiaj co oznacza wolność? Myślę, że dzisiaj wolność to nade wszystko solidarność z drugim, szczególnie tym ubogim, skrzywdzonym, nieradzącym sobie, tym z peryferii.
 

Czy baranki mają imiona?

 
      Podczas weekendowego wyjazdu „barankowego”, w Liturgii sobotniej, przypadała lektura 16 rozdziału Listu do Rzymian. To jest dziwny tekst. Pełny imion kilkudziesięciu ludzi, czasami trudnych nawet do przeczytania, a co dopiero do zapamiętania. Św. Paweł zapamiętał jednak te imiona, gdyż przeżył z tymi osobami coś ważnego na drodze wiary.
      W projekcie „Baranki” powtarza się podobna logika. Chodzi o Kościół, który jest relacyjny, pełny imion, twarzy i bliskości na drodze wiary.
     W piękny, słoneczny weekend przeżywałem z chylońskimi Barankami czas poznawania swoich imion, rodzin i twarzy. A jest kogo się uczyć, gdyż do Białogóry wyjechało blisko 80 osób. Od pięciu lat, poszerzam z Barankami mój osobisty, 16 rozdział Listu do Rzymian i robię to z radością.
 

Historia oraz pamięć

 
     Pomieszaliśmy historię z pamięcią, a przecież nie są tym samym. Historia jest odpowiedzią na pytanie „co się wydarzyło?”. Pamięć zaś odpowiada na pytanie „kim jestem?”. Historia jest o faktach, pamięć jest o tożsamości. Dzisiaj, gdy wraz z „zupowiczami” wypisywałem imiona zmarłych z Zupy Chylońskiej, to pomyślałem, że wypominki są zarówno o historii jak i o pamięci.
 

Podwójny pogrzeb

 
Blisko dwadzieścia lat temu powstał ten niezwykły, poruszający tekst:
     Niedawno poprowadziłem nabożeństwo żałobne przyjaciela, który zmarł cztery lata temu. Wszyscy, którzy przyszli na to nabożeństwo byli również na jego pogrzebie. Po co kolejne nabożeństwo żałobne cztery lata później? Oto tło:
    U mojego przyjaciela zdiagnozowano wyjątkowo agresywny rodzaj raka i lekarze powiedzieli mu, że jedyną szansą na przeżycie jest przeszczep szpiku kostnego, co biorąc pod uwagę jego wiek, około pięćdziesiątki, było wysoce ryzykowne. Lekarze powiedzieli też, że jego szanse wynoszą jeden do trzech. Była to  jego jedyna realna opcja. Dzień przed tym, jak trafił do szpitala, aby rozpocząć zabieg przeszczepu, zgromadził wokół siebie liczną rodzinę i przyjaciół, aby pożegnać się z nim, gdyby to rzeczywiście był koniec. Zebraliśmy się w południe, zjedliśmy skromny lunch, wybraliśmy się na krótki spacer, przytuliliśmy się do siebie, podczas gdy on ucinał sobie potrzebną sjestę, aby zebrać siły, a następnie zaprowadziliśmy go do kaplicy, gdzie odprawiliśmy Eucharystię i udzieliliśmy mu Namaszczenia Chorych. Następnie udaliśmy się do jego ulubionej restauracji na długą kolację, „ostatnią wieczerzę”, podczas której zjadł wszystkie swoje ulubione potrawy i mógł wyrazić nam swoją wdzięczność i miłość, a my mogliśmy zrobić to samo dla niego. To był wspaniały wieczór i wykorzystaliśmy wszystkie znane nam rytuały, ziemskie i sakramentalne, aby uczynić to pożegnanie wyjątkowym.

Czytaj dalej…

Gdyby nie…

 

   Gdyby nie… to Jan Paweł II nie odwiedziłby rzymskiej synagogi w 1986 roku, nie spotkałby się z przedstawicielami kilkunastu religii w Asyżu; nie modliłby się w Jerozolimie przy Ścianie Płaczu w 2000 roku; nie wszedłby do meczetu w Damaszku w 2001 roku; Benedykt XVI nie odwiedziłby rzymskiej synagogi w 2010 roku , a papież Franciszek nie wydałby wraz z Wielkim Imamem dokumentu „O ludzkim braterstwie dla pokoju światowego i współistnienia”; Franciszek nie napisałby w encyklice „Fratelli tutti” że: „Kościół docenia działanie Boga w innych religiach”.
   Gdyby nie… ukazała się NOSTRA AETATE, czyli Deklaracja Soboru Watykańskiego II o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, a stało się to dokładnie 60 lat temu.

 

 
(zdjęcie za NCR)
 

Minimum Kościoła

 
     Zaciekawił mnie fragment dotyczący tzw. minimalizmu eklezjologicznego w książce ks. G. Strzelczyka zatytułowanej „Eklezjologia. Jak Kościół rozumie sam siebie”. Chodzi o oddolne podjęcie reformy nie czekając na zmiany odgórne. Dzieje się to poprzez praktyczny powrót do życia chrześcijańskiego opartego na minimalnym zestawie przekonań eklezjologicznych i praktyk (Ewangelia i sakramenty), skoncentrowanych na żywych, bliskich relacjach we wspólnotach podstawowych.
    Od wielu lat jestem świadkiem powyższego ruchu w niektórych miejscach w Kościele. Wymaga on pewnego minimalnego zakorzenienia w parafii, kościele rektorskim, klasztorze lub w diecezji. Czasami owo zakorzenienie nie udaje się i wtedy słyszymy o odejściach np wspólnot lub poszczególnych osób do innych Kościołów, tworzeniu nowych Kościołów lub zakończeniu projektu. Jeśli wydarza się, to ma swoje ograniczenia w tym, iż dzieje się wyspowo, tam gdzie w Kościele instytucjonalnym np. proboszcz i jego parafia otwierają się na taką możliwość i widzą ją jako rozwój dla swojej wspólnoty.
     W powyższym kontekście powróciły do mnie wspomnienia z roku 1996. Byłem wtedy młodym wikariuszem w chylońskiej parafii. Od roku spotykałem się na modlitwie z księżmi, z którymi zaobserwowałem oddolny ruch świeckich, chcących ewangelizować, tworzyć małe wspólnoty i żyć Ewangelią jako uczniowie-misjonarze (tytuł, którego użwac będzie papież Franciszek). Nie czekali oni na reformy powszechnego Kościoła instytucjonalnego. My zaś młodzi duchowni postanowiliśmy razem ze świeckimi współtworzyć ów oddolny ruch.
     W czerwcu 1996 roku przeżyliśmy w tym środowisku pierwsze, wspólne świętowanie uroczystości Zesłania Ducha Świętego (patrz zdjęcia). Wiedzieliśmy, że dzieje się tutaj coś nowego i ważnego. Ten oddolny ruch wydał wiele przepięknych owoców. Były też i gorzkie.
      Synodalność wyda zapewne owoce reform w Kościele Rzymsko-Katolickim , choć prawdopodobnym jest też to, że w wielu miejscach trzeba będzie na to czekać długo i dlatego ruch minimalizmu eklezjologiczego nadal jest opcją, choć niełatwą.
 

Czy modlitwa za zmarłych ma sens? Kiedy zakończyć modlitwę za zmałą osobę?

 
   Z teologicznej refleksji R. Rolhesiera wypisałem kilka ważkich myśli:
– Modlitwa za zmarłych ma pocieszać żyjących.
– Modlimy się za naszych zmarłych bliskich, aby uzdrowić naszą relację z nimi. Modląc się oczyszczamy to, co wciąż nas boli.
– Modlimy się za zmarłych, ponieważ wierzymy w obcowanie świętych – fundamentalną doktrynę chrześcijańską, która nakazuje nam wierzyć, że między nami a naszymi bliskimi wciąż istnieje żywotny przepływ życia, nawet po śmierci.
– Modląc się za zmarłych, dzielimy z nimi ból adaptacji do nowego życia. Częścią tego bólu adaptacji, który w klasycznym katolicyzmie nazywany jest „czyśćcem”, jest ból porzucenia tego życia. Czyściec to nie geografia, miejsce odrębne od nieba, ale ból płynący z przebywania w niebie, bez całkowitego porzucenia Ziemi.
Bardzo ciekawą refleksją jest też następująca myśl o zakończeniu modlitwy za kogoś zamarłego: ” Z własnego doświadczenia śmierci bliskich, a także z tego, czym podzielili się ze mną inni, wynika, że ​​zazwyczaj po pewnym czasie czujemy, że nasi zmarli bliscy nie potrzebują już naszej modlitwy” (R. Rolheiser).
 

Przymierze losu i przymierze wiary

 
      21 lat temu przyjechałem po raz pierwszy na gdańskie Ujeścisko. Spotkałem tam wielu ludzi, których połączyło przymierze losu, tzn. znaleźli się w tym samym miejscu zamieszkania. W nowej dzielnicy oprócz budynków mieszkalnych, łąk i kilku sklepów, był jedynie dom parafialny i drewniana , bardzo prosta kaplica. Pamietam jedną z pierwszych Eucharystii w lipcu 2004 roku, gdy przez otwarte drzwi kaplicy mogłem zobaczyć pasącą się krowę. Ostatnią jak się poźniej okazało w dziejach Ujeściska 🙂
       Ludziom tam mieszkąjącym nie wystarczyło przymierze losu, dlatego powstała parafia o. Pio (rok 2000), a w niej Wspólnota Betlejem, dokładnie dwadzieścia lat temu. Wczoraj miałem okazję świętować z nimi okragłą rocznicę powstania. Cieszę się, że przymierze wiary , którym jest „Betlejem”, istnieje i działa nadal. Są tam rodziny z dziećmi, osoby samotne, młodzi i starsi. Przymierze wiary pomaga ludziom zmierzyć się z takimi trudami życia z jakimi nie poradzą sobie dobre, ale nie wystarczjące przymierza losu (np szkoła, krąg sąsiedzki, klub piłkarski…).
Nadal z wieloma osobami z „Betlejem” wiąże mnie przymierze wiary, co jest , mimo upływu czasu, czymś bezcennym.
       Wspólnota Betlejem – dziękuję.
 

NIE CHODZI O POMOC, ALE O WSPÓLNOTĘ

O. Innocenzo Gargano w jednym z najnowszych swoich tekstów pisze o adhortacji „Delixi te”:
     Ubodzy są “naszymi”, to kwestia rodzinna. To zmienia wszystko – nie chodzi o pomoc, ale o wspólnotę. Świętość kwitnie właśnie w najbardziej zranionych miejscach, nie w dobrych salonach. Dlatego nie możemy zadowalać się pięknymi słowami, autentyczna miłość potrzebuje konkretnych gestów, jak jałmużna, która staje się znakiem głębszego współdzielenia.
     Papież Leon wzywa nas do osobistej i kościelnej konwersji, aby przestać szukać wygodnych znajomości z potężnymi, mieć odwagę wydawać się “głupimi” w oczach świata, by stać po stronie ostatnich.
 
« Starsze posty