Gdynia Chylonia ul. św. Mikołaja 1, tel. 58 663 44 14

Kategoria: Po drodze – blog ks. J. Sochy (Strona 1 z 32)

Chciałbym zapamiętać to, co dzieje się „po drodze” w moim życiu, a przez zapisywanie i dzielenie się ową pamięcią z innymi, pragnę stać się świadkiem Tego, który jest ze mną na drodze życia. Owego „po drodze” nie rozumiem jako określenia wskazującego na przygodność, czy też przypadkowość, ale raczej rozumiem je jako przestrzeń, czy też scenę dla wydarzeń.

Co łączy Marię Magdalenę z Tolkienem i C.S. Lewisem?

 
    Zacznę od Nikosa Kanzanzakisa. Ów grecki pisarz bardzo przeżywał śmierć Alexisa Zorby. Tak wspominał tamte trudne chwile: „Zamknąłem oczy i poczułem, jak ciepłe łzy powoli spływają mi po policzkach. Nie żyje, nie żyje, nie żyje. Zorba odszedł, odszedł na zawsze. Śmiech ucichł, pieśń urwała się, santir złamał się, taniec ustał, nienasycone usta, które pytały z tak nieuleczalnym pragnieniem, teraz wypełniają się gliną. … Takie dusze nie powinny umierać. Czy ziemia, woda, ogień i przypadek będą kiedykolwiek w stanie uformować Zorbę na nowo? … To było tak, jakbym wierzył, że jest nieśmiertelny”. Chcąc wskrzesić jego życie postanowił stworzyć mit pisząc książkę zatytułowaną „Grek Zorba”. Potem powstał film. Jednakże ten mit nie wskrzesił owego bohatera i sam w sobie nie przetrwa próby czasu.
    Istnieje tylko jeden prawdziwy, wieczny i życiodajny „mit”. C. S. Lewis i Tolkien zgodzili się w swojej przyjaźni włąśnie m.in. co do tego. Ten prawdziwy „mit”, jak obydwaj twierdzili, to historia Jezusa Chrystusa. Ciekawe, że ten „mit” różni się od wszystkich innych tym, że sam główny Bohater nam go opowiedział i nadal opowiada, że trwa, że jest źrodłem życia i nadziei, że w nim jest szansa dla życia wszelkich innych mitów. Maria Magdalena stała się pierwszą , która zaczęła go przekazywać: Jezus Chrystus żyje! Jego historia nie skończyła się ! Ona trwa ! Co więcej poznanie, przeżywanie i odczuwanie tego „mitu” można ciagle pogłębiać, stąd w dzisiejszej Ewangelii Jezusowe: „nie zatrzymuj mnie”, czyli dosłownie „nie dotykaj mnie”, tzn już jest inaczej, choć to ciągle „ja”.

O samobójstwie, czyli nie każdy umiera szczęśliwą śmiercią

 
    Ronald Rolheiser,  w swoim najnowszym tekście teologicznym, znów podejmuje temat samobójstwa. Bardzo go za to cenię, że cyklicznie, od wielu lat, wraca do tego tematu, który jest ważny i trudny. Oto jego refleksja:
   W książce zatytułowanej „Peculiar Treasures” znany powieściopisarz i pisarz duchowy Frederick Buechner rozważa postać Judasza, człowieka, który zdradził Jezusa pocałunkiem, a następnie popełnił samobójstwo. Buechner, który stracił ojca w wyniku samobójstwa, spekuluje nad przyczynami śmierci Judasza. Odwołując się do starożytnej tradycji kościelnej, sugeruje, że Judasz prawdopodobnie wybrał samobójstwo z nadziei, a nie z rozpaczy, to znaczy, że czuł się potępiony i liczył na miłosierdzie Jezusa po śmierci, myśląc że być może „piekło może być jego ostatnią szansą na dostanie się do nieba”. Następnie, wyobrażając sobie zstąpienie Jezusa do piekieł, Buechner pisze: „Ta scena oczarowuje. Ponownie spotkali się w cieniu, dwaj starzy przyjaciele, obaj nieco podupadli po tym wszystkim, co się wydarzyło, tylko tym razem to Jezus pocałował go i tym razem nie był to pocałunek śmierci”. (Jeffrery Munroe, Reading Buechner, InterVarsity Press)

Czytaj dalej…

Męczenie kota

 
    Blisko 100 lat temu angielski myśliciel G. K. Chesterton zauważył, że kultura zachodnia zaczyna być podobna do dziecka, które znudzone prostą zabawą i zmęczone dniem, gdy przychodzi popołudnie, zaczyna stosować przemoc wobec kota, swojego ulubionego zwierzaka.
    Dzisiaj wydaje się, że jesteśmy podobni do takiego dziecka. Nadeszło późne popołudnie w historii ludzkości i „przesadzamy w rzeczach, ponieważ nie potrafimy już po prostu się nimi cieszyć. Przejadamy się, gdy przestajemy cieszyć się jedzeniem; pijemy za dużo, gdy przestajemy cieszyć się drinkiem; pozwalamy, by sprawy wymknęły się spod kontroli, gdy przestajemy cieszyć się prostą imprezą; potrzebujemy sportów ekstremalnych, gdy przestajemy cieszyć się prostą grą, a gdy przestajemy po prostu cieszyć się smakiem czekolady, próbujemy zjeść całą czekoladę świata. Ta sama zasada, a nawet silniejsza, odnosi się do przyjemności płynącej z seksu. Co więcej, nadmiar nie jest jedynie substytutem przyjemności; to właśnie on wysysa z naszego życia wszelką radość” ( Ronald Rolheiser, Tormenting the cat).

Bóg i humor

 
    Jeden z moich ulubionych, wspołczesnych teologów napisał ciekawy tekst na czas wakacji i zatytułował go „Czy Bóg ma poczucie humoru?”. Oto fragment z jego artykułu:
      Ciekawe jest to, że klasyczni filozofowie greccy rozumieli miłość jako składającą się z sześciu komponentów: Eros – zauroczenie i pociąg; Mania – obsesja; Asteismos – żartobliwość i przekomarzanie; Storge – troska; Philia – przyjaźń; i Agape – altruizm. Kiedy definiujemy miłość, zazwyczaj uwzględniamy większość tych komponentów z wyjątkiem Asteismos. Płacimy za to cenę.
Mój oblacki mistrz nowicjatu, wspaniały francusko-kanadyjski ksiądz, kiedyś opowiedział nam, grupie młodych nowicjuszy, dowcip mający pewien cel. Oto on: pewna rodzina planowała ślub swojej córki, ale nie było ich stać urządzenie wesela. Jednakże ksiądz złożył im propozycję: „Dlaczego nie skorzystacie z holu-przedsionka kościoła? Jest tam wystarczająco dużo miejsca na przyjęcie. Przynieście tort i tam urządźcie przyjęcie”. Wszystko było w porządku, dopóki ojciec panny młodej nie zapytał księdza, czy mogą przynieść alkohol na przyjęcie. Ksiądz odpowiedział bardzo stanowczo: „Absolutnie nie! W kościele nie wolno pić alkoholu!” Ojciec panny młodej zaprotestował: „Ale Jezus pił wino na weselu w Kanie Galilejskiej ” . Na co ksiądz odpowiedział: „Ale tam nie było Najświętszego Sakramentu”…..
    Bóg ma poczucie humoru, On jest żartobliwy i ma talent do żartów przewyższający talent naszych najlepszych komików. Jak mogłoby być inaczej? Czy potrafisz wyobrazić sobie spędzenie wieczności w niebie bez śmiechu i żartów? Czy potrafisz wyobrazić sobie Boga, który jest doskonałą miłością, ale z którym bałbyś się żartować i śmiać? Czy ostatni śmiech przed śmiercią ma być naszym ostatnim śmiechem na zawsze? Nie. Bóg ma poczucie humoru, które bez wątpienia będzie dla nas wszystkich miłą niespodzianką (R. Rolheiser).
 

Moje pielgrzymowanie z Zupą Chylońską

 
   Odkąd pamietam zawsze pielgrzymowałem. Wpierw pieszo z Oliwy do Wejherowa, potem z Gdańska na Jana Górę, potem z Gdyni do Częstochowy, następnie z Chyloni do Wejherowa. A dzisiaj po raz piąty pielgrzymowałem z Zupą Chylońską. Pojechaliśmy autokarem na jednodniową pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Oborach. To był piękny, choć niełatwy wyjazd, w którym wzięły udział  44 osoby.
        Jeden z uczestników powiedział, że Zupa Chylońska to również uczta duchowa i dlatego na nią przychodzi. Dziękuję wszystkim, dzięki którym zarówno uczta dla ciała, jak i uczta dla ducha jest możliwa w Chyloni.
 

Proboszcz z wizją

 
     Poznałem go w 1999 roku, gdy był proboszczem w Podkowie Leśnej i miałem okazję przez rok mieszkać na jego plebanii i przyglądać się jak realizuje wizję parafii, którą opisał poźniej w książce „Parafia jakiej pragnę”. W 2001 roku został proboszczem w parafii sw. Andrzeja Apostoła w Warszawie, czego owocem była książka „Parafia w wielkim mieście”. Proboszcz z wizją, z konsekwentnym planem wybierania tego, co najważniejsze i rezygnowania z tego co niepotrzebne lub przebrzmiałe. Pokazał, że można mieć wizję parafii w polskiej rzeczywistości.
Nauczył mnie wiele i pewnie nie tylko mnie. O pierwsze rekolekcje wielkopostne, po moim przyjściu do Chyloni, poprosiłem właśnie jego. Wprowadził wtedy gdyńskiego „Mikołaja” w świeże przeżywanie Triduum Paschalnego. To po nim mam zwyczaj robienia wprowadzeń do czytań mszalnych, to od niego nauczyłem się pisania listów na kolędę i wielu innych rzeczy…
    Dzisiaj zakończył swoja drogę proboszczowania i przechodzi na emeryturę. Warto posłuchać jego podsumowania 🙂
    Ojciec Leszek Slipek – dziękuję za Twoje bycie proboszczem z wizją !

W świecie polityki ratuje mnie ołtarz i jego optyka

 
     W dniu wyborów prezydenckich niesamowicie ważną dla mnie sprawą było to, że ołtarz eucharystyczny i to , co się na nim dzieje są ciągle mocniejsze aniżeli podziały polityczne.
    W minionych dniach sprawowałem Eucharystie, podczas których mogłem patrzeć na ludzi w ewangeliczny sposób. Przeżyłem Mszę Świętą w 40 urodziny Piotra, która zgromadziła nas w jego domu. Sprawowałem też Litrugię z dziećmi z projektu Baranki i ich rodzinami w rocznicę Pierwszej Komunii Świętej. Po niej pojechaliśmy do gościnnych progów , by w cudownym ogrodzie posiedzieć razem w radości z tego, że to Bóg nas kiedyś spotkał i to nadal jest dla nas ważne. To podczas takich Eucharystii widzę ludzi w najprawdziwszy sposób i tak nadal chcę na nich patrzeć.
     Teraz, bardzo potrzebujemy być razem i spotykać się na Eucharystii, gdyż tam korygowane jest nasze spojrzenie na siebie nawzajem i na ludzi w ogóle.
Kilka dni temu byłem na pogrzebie mężczyzny, którego ulubioną modlitwą w życiu była Suplikacja. Lubił jej słuchać, lubił ją śpiewać, a gdy już był bardzo chory, to prosił by mu ją spisano i nosił ją przy sobie. W tej modlitwie jest m.in zawołanie „Święty mocny …zmiłuj się nad nam…”. Niech Duch Boży da nam wiarę w to, że On jest mocny, to znaczy, że to jak widzę ludzi na Mszy Świętej , przez nią, jest ważniejsze i prawdziwsze niż to, co widzę w polityce, że moje spojrzenie na ludzi podczas Eucharystii jest mocniejsze niż spojrzenie przez wyniki wyborcze czy też komentarze polityczne zamieszczane w internecie.
     Zapraszam na Eucharystię np. już we wtorek, 3 czerwca o 19:15 do dolnego kościoła. Liturgia będzie pięknie przygotowana i będziemy mogli na siebie popatrzeć w najpięknieszy sposób, przez tego, który jest Miłością.

Poszukiwany Laur, nie tylko w Rosji

 
     Laur ma różne oblicza. Zmienia się, tworzy siebie, poddaje się procesowi zmian. Nie zaznacza swojego terytorium życiowego płotem, murem, alarmem, swoimi zainteresowaniami i życiem ku sobie, ale staje się człowiekiem, przy którym inni ożywają, zdrowieją i nie boją się z nim być. Staje się człowiekiem pokoju, który tworzy wokół siebie przestrzeń.
    Książka „Laur” Jewgienija Wodołazkina ukazuje cztery etapy-księgi życia głównego bohatera: Księga poznania, Księga wyrzeczenia, Księga drogi, Księga spokoju. Przez szczęście, przez tragedię, przez modlitwę, przez paradoks pokory, główny bohater przechodzi drogę, na której przyciąga ludzi, nie bojących się przy nim być. Nie jest bezgrzeszny, ale jest święty i są w jego życiu takie chwile, gdy ludzie lgną do niego, bo ma w sobie niespotykany pokój, choć on sam wcale nie czuje się spokojnie.
    Ciekawe, że najbardziej rozpowszechnionym miejscem takiego stylu życia była Rosja. Książka „Laur”, o której wspominam dotyczy XV wieku. Jakże dzisiejsza Rosja potrzebuje ludzi, których inni nie będą się bać, którzy będą mieli w sobie pokój.
    Święty Serfain z Sarowa napisał : „Zdobądź wewnętrzny spokój, a tysiące wokół ciebie zostaną zbawione”. „Zdobądź”, czyli przejdź przez szczęście, tragedie, modlitwę ku pokorze. Spotkłem w życiu takich, którzy tę drogę przeszli: ks. Jan i O. Jerzy. Nigdy nie bałem się przy nich być, a nawet chciałem przebywać w ich obecności, właśnie ze względu na wewnętrzny pokój i przestrzeń, którą tworzyli dla innych. Daj nam Boże więcej takich świętych szaleńców, jurodiwych, ludzi pokoju i Ducha.
 

Czy Jezusa obchodziło, co czuła żona Piotra, gdy jej mąż podążył za Mistrzem?

 
      Ciekawą odpowiedz na powyższe pytanie daje film „The Chosen”. Otóż, jest w nim scena przedstawiająca rozmowę Jezusa z żoną Piotra. Dzieje się to tuż przed uzdrowieniem teściowej Piotra z gorączki. Dialog rozpoczyna się od powiedzenia jej, że Jezus wie, jak bliscy są sobie jako mąż i żona, a następnie wyraża jej współczucie z powodu faktu, że powołanie „wyciągnęło” Szymona Piotra z ich domu. Następnie łagodnym tonem pyta ją, co ona o tym sądzi. Jej odpowiedź zapewnia Go, że chociaż odczuwa ból, to jednak, podobnie do swego męża, chce ponieść ofiarę. To wydarzenie, raczej fikcyjne, jest ciekawą intuicją scenarzysty i rzuca trochę światła na to, jak Jezus ustosunkowuje się do cierpień i trudów psychicznych człowieka, które wywołane są decyzjami moralnymi. Boga interesuje cały człowiek, zarówno jego wybory moralne, jak i ich przeżywanie na poziomie emocjonalnym (por. R. Rolheiser, Jesus – checking our emotions).
( Na zdjęciu: Shahar Isaac jako Szymon Piotr z żoną, w którą wciela się Lara Silva. FOT. The Chosen Polska)

Na kanwie wyborów prezydenckich, czyli o życiu społecznym jako terapii

 
    Po co jest mi potrzebne życie społeczne czy polityczne? Głównie po to, by mnie leczyło. Rolheiser tak o tym pisze: ” Podczas studiów doktoranckich w Belgii miałem zaszczyt uczestniczyć w wykładach ks. Antoine’a Vergote’a, znanego psychologa, filozofa i teologa. Pewnego dnia zapytałem go: jak należy radzić sobie z obsesjami emocjonalnymi, zarówno w sobie, jak i podczas prób pomagania innym. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła. Powiedział coś w tym stylu: „Jako ksiądz możesz mieć pokusę, by po prostu postępować zgodnie z religijnym nakazem: <<Zanieś swoje kłopoty do kościoła! Módl się przez cały czas. Bóg ci pomoże>>. Nie chodzi o to, że to jest błędne. Bóg i modlitwa mogą pomóc i pomagają, ale większość paraliżujących problemów obsesyjnych, to ostatecznie problemy nadmiernej koncentracji… a nadmierna koncentracja jest przełamywana głównie przez wyjście poza siebie, poza swój własny umysł i serce, życie i przestrzeń. Spraw, by osoba sparaliżowana emocjonalnie zaangażowała się w sprawy publiczne — spotkania towarzyskie, rozrywkę, politykę, pracę, Kościół. Wyciągnij tę osobę poza jej zamknięty świat i wprowadź ją w życie publiczne!”.
Obawiam się, że polityka przestała być w Polsce terapeutyczna. Mam nadzieję, że owej terapii społecznej jest jeszcze trochę w niektórych rodzinach, przyjaźniach , czasami w Kościele, w wolontariacie, a może i nawet w niektórych miejscach pracy.
« Starsze posty