Piękna, francuska piosenka o szcześliwych ludziach przypomniała mi myśl, którą kiedyś dzielił się Ronald Rolheiser. Otóż ten kanadyjski pisarz i teolog przypomniał, że Julianna z Norwich, średniowieczna mistyczka angielska, pisała o szczęsliwym Bogu w swojej mistycznej wizji: „Bóg jest w niebie uśmiechnięty, całkowicie zrelaksowany, a Jego twarz wygląda jak cudowna symfonia”. Rolheiser komentując ten obraz zapisał, że kiedy po raz pierwszy przeczytał ten fragment, był zaskoczony zarówno koncepcją Boga jako uśmiechniętego, jak i obrazem Boga jako zrelaksowanego. Nigdy – jak twierdzi – „nie myślałem, że Bóg jest zrelaksowany”. Z pewnością przy tym wszystkim, co dzieje się w świecie, a na pewno ze wszystkimi zdradami, dużymi i małymi w naszym życiu, Bóg musi być spięty, sfrustrowany i niespokojny. Łatwiej jest wyobrazić sobie Boga jako uśmiechniętego jedynie od czasu do czasu, ale niezmiernie trudno jest wyobrazić sobie Boga jako zrelaksowanego, jako niezbyt spiętego z powodu wszystkiego, co jest nie tak z nami i nie tak z naszym światem.
   Podróż ks. Rolhesiera w zmaganiu się z przyjęciem Boga szczęśliwego była długa. Został pobłogosławiony w swoim religijnym wychowaniu poprzez rodziców i rodzinę, poprzez wspólnotę parafialną, w której dorastał, poprzez siostry urszulanki, które uczyły go w szkole i nie można było wyobrazić sobie bardziej idealnego środowiska wiary. Doświadczył przeżywania wiary w sposób, który nadawał jej wiarygodności i uczynił ją atrakcyjną. Jego studia seminaryjne i dalsze studia teologiczne mocno to wzmocniły. Jednakże przez cały ten czas pod spodem, w sercu, był obraz Boga, który nie był zbyt szczęśliwy i który uśmiechał się tylko wtedy, gdy działo się dobrze, co nie zdarzało się zbyt często. Konsekwencją tego w jego życiu była ciągła próba, by dorównać i zasługiwać, by być dostatecznie dobrym i nie zasmucać Boga swoimi życiem.
   Oczywiście w teorii wiemy wszystko lepiej i w tej kwestii on również wiedział, że Bóg jest szczęśliwy. Teoretycznie mamy zwykle zdrowszą koncepcję Boga, ale serce nie jest tak łatwe do zdobycia. Trudno w głębi siebie przyjąć, że Bóg jest szczęśliwy, że cieszy się z nami, że jest szczęśliwy ze mną. Siedemdziesiąt lat zajęło Ks. Rolheiserowi uświadomienie sobie, zaakceptowanie, ucieszenie się i wreszcie „zanurzenie się” w prawdzie, że Bóg jest szczęśliwy. Do dzisiaj nie jest pewien, co ostatecznie było główną przyczyną, że się w nim ta zmiana dokonała, ale fakt, że Bóg jest szczęśliwy, przychodzi do niego teraz naturalnie, kiedy się modli całym sercem, szczersze i otwarcie. Ta prawda dociera również do niego wtedy, kiedy patrzy na świętych w swoim życiu, na tych mężczyzn i kobiety, którzy odbijają oblicze Boga i są szczęśliwi, zrelaksowani i nie marszczą się nieustannie z niezadowolenia.