Na łamach jednego z miesięczników katolickich odbywa się w tym roku ciekawa dyskusja na temat kondycji współczesnych księży. Debatę rozpoczął Irlandczyk, ks. Brendan Hoban[1]. Wspominając początki życia kapłańskiego, aktualnie ma 68 lat, przywołuje postać swojego pierwszego proboszcza, o którym mówi, iż był jak Real Madryt, tzn. że wszyscy podziwiali i jednocześnie bali się go. Hoban pisze o zmianach, które dokonały się w Kościele i wysuwa tezę, że żyje w ostatnim pokoleniu księży w Irlandii i nazywa je „zagubionym szczepem-rodem”. Jak podkreśla, w jego diecezji Killala, jak i w diecezji dublińskiej, jest tylko jeden ksiądz poniżej czterdziestego roku życia, co oznacza dramatyczny spadek ilości aktywnych duszpastersko księży i szybki wzrost średniej wieku duchownych do 70 lat. Ciekawe, że tekst Hoban’a był pierwotnie wygłoszonym przemówieniem podczas dorocznego spotkania Stowarzyszenia Księży Katolickich w Irlandii i musiał wywołać spory oddźwięk skoro na łamach „The Furrow” ukazały się artykuły polemiczne.
Wydaje się, że również w Polsce księża przestali być „jak Real Madryt”. Z jednej strony jest to bolesne, zwłaszcza wtedy, gdy obnażane są grzechy duchownych w kontekście m.in. skandali pedofilskich i z powodu pierwszych sygnałów, że brakuje księży do obsadzenia placówek, z drugiej strony ów kryzys może odsłonić nam nowe możliwości i drogi. Chodzi o to, by nie tyle ksiądz, ale wspólnota parafialna była dynamiczna i witalna „jak Real Madryt”. Ksiądz będzie więc częścią „drużyny”, ważną i niezbędną, ale przestanie być samotnym indywidualistą od którego wszystko zależy.
Debata na łamach „The Furrow”, wypadki ujawnienia słabości kapłańskich oraz zmieniająca się kultura życia stawiają pytanie: jak pomóc księżom w sytuacji, w której się znaleźli? Wydaje się, że współczesny ksiądz czy biskup dużo bardziej niż kiedyś, potrzebuje autentycznego bycia częścią grupy czy wspólnoty. W tym kontekście przychodzi mi na myśl pewien duchowny katolicki, który wracając z pogrzebu swojego ojca płakał nad sobą. Przypomniał sobie, że gdy miał zostać kapłanem jego ojciec powiedział: „Nie wystarczy byś był <<w porządku>> księdzem, ty masz być wielkim kapłanem”. Patrząc na swe dotychczasowe życie zauważył, że był pracowitym, oddanym swej posłudze proboszczem, ale na pewno nie był kimś wielkim. Ludzie cenili go bardzo i często nawet mu o tym mówili. Twierdzili o nim, że przypomina im św. Jana Vianney. Ostatnio pracował w parafii na wsi, która posiadała kilka kościołów filialnych, musiał więc dzielić swój czas między różne społeczności wiernych. Często bywał zmęczony, a nawet wyczerpany w swej posłudze, jednocześnie miał przekonanie, że jest tylko „w porządku”. Wiedział bowiem o swojej ciemnej stronie: o ucieczkach w masturbację, o dogadzaniu sobie poprzez kupowanie drogiego sprzętu elektronicznego, o wyszukanych wycieczkach zagranicznych i dobrym alkoholu, i o szukaniu uznania. Już dłużej nie chciał tak żyć. Tuż po pogrzebie ojca założył wraz z kilkoma kolegami grupę, którą nazwali „radykalna trzeźwość”. Akurat nikt z nich nie był alkoholikiem, ale chcieli zaczerpnąć z tradycji Anonimowych Alkoholików. Spotykali się raz w tygodniu. Ich spotkania zaczynały się od szczerego dzielenia. Mówili sobie nawzajem o tym czym żyją, także o tym, o czym nikt inny nie wiedział. Wobec kolegów w grupie nie mieli tajemnic. Szczerość i transparentność wobec drugiego wprowadziły nową jakość w ich życie. Inicjator tej grupy, po czterech latach spotkań, powiedział: „teraz życie jest bardziej wymagające, ale i pełniejsze. Nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy”. Wszyscy członkowie tej grupy-wspólnoty odkryli, że nie chcą być już samotnymi indywidualistami.
Jestem przekonany, że stajemy dzisiaj w Polsce przed potężnym wezwaniem wprowadzenia księży w takie doświadczenie wspólnoty formacyjnej lub grupy terapeutycznej, która pomoże wyprowadzić nas z przeciętności, ukrywania swoich ciemnych stron i uczyni nas pokornymi ludźmi, którzy żyją przejrzystym życiem wiary, a przez to „płoną”. Pośród opowieści na temat Ojców Pustyni jest i taka: otóż Abba Lot przyszedł do Abby Józefa i powiedział: “Na miarę moich możliwości zachowuję moją małą regułę, podejmuję niewielkie posty, modlitwy i zachowują trochę milczenia. Troszczę się, na miarę moich małych możliwości, o czystość moich myśli i strzegę mego serca. Jak myślisz Ojcze Józefie, co powinienem teraz uczynić?”. Starszy mnich wstał, wyciągnął ręce ku niebu, a jego palce stały się jak płonące ogniem lampy i powiedział: “A dlaczego nie staniesz się cały płonącym ogniem?”.
[1] Por. B. Hoban, A Lost Tribe, The Furrow, 2(68)2017, s. 82-90.