Film „Belfast” wchodzi na ekrany kin w dniach wojny. Ten ciekawy obraz jest spojrzeniem oczami dziecka na konflikt, który niszczy świat jego młodości.
Obejrzałem ten film na przedpołudniowym seansie, na który przyszła również młodsza młodzież wraz ze swoimi nauczycielkami. Film ich „pochłonął”. Nie hałasowali, nie rozmawiali, czego się trochę bałem. Myślę, że obejrzenie z młodymi tego filmu może być ciekawym punktem wyjścia do rozmowy o tym, co teraz dzieje się w Europie.
„Belfast” to mądry, autobiograficzny film Kennetha Branagha. Zaczyna się kolorowymi zdjęciami współczesnego miasta, by potem stać się monochromatycznymi obrazami z życia irlandzkiej, protestanckiej rodziny z końca lat sześćdziesiątych XX wieku. Nagle to zwyczajne, ubogie, ale szczęśliwe życie doznaje wstrząsu poprzez przemoc, która wdziera się do dzielnicy. Wszystko się kończy i zmusza ostatecznie do wyjazdu i emigracji. Film pokazuje jak niedojrzałość ludzka, religijna i polityczna niektórych niszczy życie wielu.
Oglądając „Belfast” trudno nie myśleć o mieszkańcach Ukrainy, którym nagle, przez niedojrzałość niektórych Rosjan, zawalił się i skończył zwyczajny świat.