Od kilku lat zabieramy młodzież na obóz Postresima, podczas którego mamy zwyczaj wyjścia na Mszę o świcie. Po co? Po to, by mógł się w nich obudzić zachwyt, który czasami może towarzyszyć Liturgii. W tych dniach młodzi z gdyńskiego „Mikołaja” przeżyli Eucharystię na pięknej Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Zdjęcie z tego miejsca i wydarzenia przypomniało mi niezwykłą historię, która wydarzyła się blisko 101 lat temu.
Ks. Pierre Teilhard de Chardin znalazł się samotnie o wschodzie słońca, w dniu Przmienienia Pańskiego 1923 r., na pustyni Ordos w Chinach. Obserwował jak słońce rozprzestrzenia swoje pomarańczowe i czerwone światło na horyzoncie. Był głęboko poruszony, po ludzku i religijnie i zapragnął wtedy odprawić Mszę świętą, by w jakiś sposób poświęcić Bogu cały budzący się świat. Nie mógł wtedy tego uczynić dosłownie, gdyż nie miał ze sobą kielicha, chleba i wina… Zrobił to duchowo układając przepiękną modlitwę:
Boże, skoro nie mam ani chleba, ani wina, ani ołtarza, wzniosę się ponad te symbole i uczynię całą ziemię swoim ołtarzem, na którym złożę Ci wszystkie trudy i cierpienia świata.
Gdy wschodzące słońce przesuwa się niczym arkusz ognia po horyzoncie, ziemia budzi się, drży i rozpoczyna swoje codzienne zadania. Złożę na patenie żniwo, które przyniesie nowa praca. Do mojego kielicha wyleję cały sok, który będzie dzisiaj wyciśnięty z owoców ziemi. Moja patena i mój kielich są głębinami duszy szeroko otwartymi dla wszystkich sił, które za chwilę powstaną ze wszystkich zakątków ziemi i zwrócą się ku Duchowi.
Daj mi, Panie, pamiętać i mistycznie uobecniać tych wszystkich, których światło budzi teraz do tego nowego dnia. …
I tak, o Boże, nad każdą istotą żywą, która w tym dniu wyrośnie, zakwitnie i dojrzeje, powtarzam te słowa: „To jest Ciało moje”. A nad każdą siłą śmierci, która czeka, gotowa korodować, zwiędnąć i uschnąć wypowiadam ponownie Twoje słowa, które wyrażają najwyższą tajemnicę wiary: „To jest moja krew”. Trzymam na swojej patenie wszystkich, którzy ten dzień przeżyją witalnie: młodych, silnych, zdrowych, pełnych radości; a w moim kielichu trzymam też wszystko, co dzisiaj zostanie zmiażdżone i złamane… Ofiaruję Ci na tym wszechogarniającym ołtarzu wszystko, co jest w naszym świecie, wszystko, co wschodzi i wszystko, co umiera, i proszę Cię, abyś temu pobłogosławił.
A nasza komunia z Tobą nie będzie pełna, nie będzie chrześcijańska, jeśli oprócz korzyści, jakie niesie ze sobą ten nowy dzień, nie zaakceptujemy także w imieniu własnym i świata procesów, ukrytych starzenia się i śmierci… Panie, Boże, oddajemy się bez reszty tym strasznym siłom rozkładu, w które – jak ślepo wierzymy – spowodują, że nasze wąskie ego zostanie zastąpione Twoją boską obecnością. W jednej modlitwie gromadzimy zarówno radość z tego, co mamy, jak i pragnienie tego, czego nam brakuje.
Panie, zamknij nas w głębi swojego serca; a następnie, trzymając nas tam, spal nas, oczyść nas, podpal nas, wysublimuj nas, aż staniemy się całkowicie tacy, jakimi chciałbyś, abyśmy byli, poprzez unicestwienie wszelkiego egoizmu w nas. Amen.