Kuria Biskupia, po śmierci księdza, publikuje życiorys zmarłego. Tak też się stało kilka dni temu, gdy zmarł ks. Seamus Doyle. Przeżył 73 lata życia, w tym prawie 50 lat jako kapłan diecezji Hexam and Newcastle. W notatce biograficznej napisano, iż urodził się w Irlandii w 1943 r. Przyjął święcenia kapłańskie 11 lipca 1967 r. Był wikariuszem w kilku parafiach, a następnie proboszczem kilku wspólnot na północnym-wschodzie Anglii. W miedzy czasie przeżył rok szabatowy, podczas którego szkolił się na dublińskim uniwersytecie, na kierunku teologia ekumenizmu. Całe życie streszczone w kilku zdaniach, jednakże między tymi wierszami jest długa i piękna historia.
Chciałbym napisać o Seamusie z dwóch różnych perspektyw. Pierwsza to przyjaźń. Pierwszy raz spotkaliśmy się dwadzieścia lat temu. Przyjął mnie wtedy do swojego domu-plebanii, bym mógł poznać Anglię, język i Kościół, a wszystko to stało się przez niego. Spotkałem mądrego, dojrzałego księdza, zafascynowanego teologią, ciekawego świata i człowieka. Podsuwał mi książki i czasopisma. Był niezwykle oczytany, co było słychać w rozmowach, ale i jego homiliach. Do dzisiaj mam w pamięci jego mieszkanie pełne książek i ciekawych płyt (np. cykle filmów zrobionych przez BBC na temat historii, matematyki, wynalazków, sztuki). To Seamus wziął mnie na wykład Jurgena Moltmanna, słynnego protestanckiego teologa. Miał marzenie, by na emeryturze chodzić na ciekawe wykłady i dyskusje. Lubił refleksję teologiczną i dlatego wysyłał mnie na różne zajęcia z teologii w Durham i w innych miejscach. To on zafascynował mnie książkami i artykułami m.in. Ronalda Rolheisera, Toma N. Wrighta czy Timothy Radcliffa.
Do końca życia będę pamiętał nasz wspólny wyjazd na rekolekcje ignacjańskie do St. Beunos, gdzie spędziliśmy kilka dni na modlitwie w przepięknym otoczeniu walijskich gór i pagórków. Było to jedno z jego ulubionych miejsc. Z nim przeżywałem wspólne, ciche adoracje Najświętszego Sakramentu w parafialnej kaplicy i dane nam było częste celebrowanie Eucharystii w różnych kościołach i miejscach. Był człowiekiem pokoju i tworzył wokół siebie atmosferę pokoju. Lubił poranki, gdy jeszcze do plebanii nikt nie pukał, gdy było cicho, wtedy modlił się, czytał książki i swoje ulubione gazety m.in. „The Tablet”. Spotkałem księdza bardzo spokojnego i delikatnego w stosunku do innych. Jego plebania była zawsze gościnna i otwarta dla Polaków. Przez dwadzieścia lat przewinęła się przez jego parafie spora grupa polskich księży, którzy wakacje, czy też dłuższe okresy swego życia spędzali z nim. Kiedy zsumuję tygodnie i miesiące spędzone z ks. Seamusem, to łącznie będzie to blisko półtora roku.
Seamus był człowiekiem wolnym od potępiania innych. Miał w sobie miłość pełną zrozumienia dla ludzi innych, czy też grzesznych. Jestem pewny, że żył błogosławieństwem miłosierdzia. Pamiętam, że pewnego razu użyczył gościnności dwom obcym osobom, które ukradły coś z pokoju plebanijnego, w którym nocowały. Gdy to odkryliśmy, po wyjeździe tych osób, w ogóle się nie zdenerwował. Miał wolność wobec pieniędzy, co było szczególnie widoczne w jego gościnności.
Lubił długie spacery podczas których jakiś dystans drogi szliśmy razem, ale też część naszej wędrówki zawsze odbywała się w samotności. Nauczył mnie czytania książek i miłości do Durham, gdzie jest jeden z najpiękniejszych kościołów świata. Z nim po raz pierwszy byłem na meczu piłkarskim angielskiej Premier League, mimo, że sam bardziej od piłki nożnej lubił rugby, szczególnie w irlandzkim wydaniu podczas turnieju Sześciu Narodów. Czasami spędzał kilka dni urlopu w swojej rodzinnej Irlandii, gdzie dopingował rugbistów zwłaszcza , gdy Irlandia grała przeciw Anglii.
Druga perspektywa odnosi się do widzenia życia wiarą w kontekście różnych jego etapów. Rolheiser rozróżnia trzy takie etapy i nazywa je stopniami uczniostwa chrześcijańskiego. Pierwszy to uczniostwo podstawowe i polega na tym, że człowiek „zbiera swoje życie w jedno”, a czyni to poprzez zdobywanie wiedzy, mądrości, odkrywanie swojego powołania i swojej tożsamości, czego znakiem jest to, że pewnego dnia „opuszcza ojca swego i matkę swoją” i buduje swoje własne życie. Drugi etap, to uczniostwo dojrzałe. Dotyczy on tej części życia, najczęściej po trzydziestym roku życia, w której jesteśmy wezwani, by swoje życie oddawać. By tracić siły dla innych, by oddawać im to, co wiemy i kim jesteśmy. Wreszcie trzeci okres to radykalne uczniostwo, czyli oddanie siebie, które dokonuje się w umieraniu i śmierci.
Seamusa poznałem w jego uczniostwie dojrzałym. Mogę zaświadczyć, że miał wolność w oddawaniu swojego życia. Dawał to, kim był i co posiadał. Niewiele zatrzymywał dla siebie. W lutym br. miałem też okazję towarzyszyć mu krótko w jego umieraniu. Był już w szpitalu i mogłem mu zanieść Komunie Świętą. Rozmowy w takich momentach są zawsze trudne, ale dzisiaj mogę powiedzieć, że również wtedy zobaczyłem coś ważnego. Było to radyklane uczniostwo, w którym nawet umieranie i śmierć jest ubogaceniem – darem dla innych.